superpuchar-m-kostrzewa_1689457692_7692

Trofeum do Warszawy, optymizm stonowany

Wiem, że czekaliście długo. Od 24 czerwca szmat czasu. Wszyscy odliczaliśmy dni, potem godziny, w końcu minuty i sekundy. Ale już, doczekaliśmy się. Możecie usiąść wygodnie i wreszcie przeczytać moją pomeczową relację, a ja karmię swoje ego waszym podziwem. Wszyscy zadowoleni. A mecz? Posłużmy się cytatem z kultowego filmu „Rejs”: „Bardzo niedobre dialogi (podania – przyp. własny) są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje”. Wygraliśmy i super, z tym Superpucharem Stokrotki nigdy nie było nam po drodze. Kacper Tobiasz bohaterem, jednak było też kilka rozczarowań personalnych.

Z wyjściowym składem mało kto trafił. Mieli grać Kramer i Nawrocki, grali odpowiednio Pekhart i Ribeiro. Ustawienie nowe, sposób gry taki sam jak w zeszłym sezonie. Wychodzenie do wysokiego pressingu i rozgrywanie akcji od tyłu po ziemi pod naporem rywala. Jakie były tego efekty? W ostatnich tygodniach napalaliśmy się na turbo moc naszej ofensywy. Tymczasem zdecydowanie lepiej wyglądaliśmy w defensywie. Augustyniak czyścił wszystko. Ribeiro nie dał rozbujać się Yeboahowi. Jeśli już coś się działo pod naszą bramką, to po stratach przy rozegraniu lub niechlujnych podaniach na połowie rywala, a takich zagrań niestety nie brakowało. Rywale z lubością marnowali swoje okazje na dobre kontry, po rogu trafili w poprzeczkę. Tyle. Nas było stać na pół okazji Czecha po dobrym dośrodkowaniu Muciego. Tyle. No szał. Byliśmy częściej przy piłce, podania chodziły. Jednak im bliżej bramki rywala, tym gorzej. Josue grał tak jakby mu się nie chciało, niechlujnie, zdarzało mu się nie wracać do obrony. Elitim dobrze czuje się z piłką przy nodze. Tyle tylko, że zaliczył kilka tragicznych strat (zresztą ścigał się tu z Ribeiro), z których przynajmniej jedna powinna skończyć się golem. Musi chłop szybciej myśleć. Ekstraklasa to liga paździerzowa, ale bez przesady.

W drugiej połowie optyczną przewagę miał Raków, a to wtedy o dziwo stworzyliśmy sobie najlepsze okazje. Pekhart po dobrym zagraniu Wszołka powinien strzelić gola, trafił w słupek. Z kolei niedoszły asystent uderzył mocno z narożnika pola karnego, ale bramkarz rywali obronił ten strzał. Im dalej w mecz tym gorzej grał Elitim. Już drugi raz o nim wspominam, ale w debiutanckim meczu o stawkę chłop mocno rozczarował. Grę z przodu mieli rozruszać Kramer i Gual. Nic z tego. Ten pierwszy nie dostał chyba żadnego dobrego podania. Hiszpan myślał chyba, że gra mecz pokazowy. Próbował sztuczek technicznych, dryblingów. Nic z tego, strata za stratą. Muci, choć dziś nie grał wielkich zawodów ma powody do optymizmu w zakresie przyspawania naszego nowego piłkarza do ławki rezerwowych. Tak, tak, pierwszy mecz, właśnie to spotkanie oceniam. W jego przypadku negatywnie. Cały sezon, może oprócz meczów z Lechem będziemy stawać naprzeciw Ikarusów. Dziś niestety nie było widać gry kombinacyjnej, klepania, wymienności pozycji. Niczego co by dawało nadzieję na to, że będziemy autobusy rozrywać. Oglądałem to meczycho z rosnącym poczuciem znudzenia i braku nadziei. Chwalić można, poza karnymi, Augustyniaka i Slisza. Przestawiali gospodarzy zgodnie z tym co jest przypisane do pozycji jakie zajmowali na boisku. In minus zdecydowanie Josue i Elitim. Nasz środek pola miał miażdżyć rywali. Tymczasem Portugalczyk psuł grę do przodu, Elitim miał dwa dobre dryblingi i tworzył zagrożenie pod naszą bramką. Kun grał głównie do tyłu, Wszołek wypadł lepiej, zaliczył dwie dobre akcje do przodu. Mogliśmy przegrać w doliczonym czasie gry, uratowała nas poprzeczka po chyba najskładniejszej akcji gospodarzy. Dogrywki nie przewidziano, wreszcie przyszły emocje, czyli rzuty karne, mogliśmy poczuć atmosferę majówki.

fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com

Tobiasz się nie zmienił. Prowokował. A ja nie mogłem się doczekać weryfikacji słów jutubowych ekspertów powtarzających od maja to, że gdyby Kovacević mógł bronić w finale Pucharu Polski trofeum pojechałoby do Częstochowy. Winny miał być oczywiście przepis o młodzieżowcu, wielce krzywdzący „wielki projekt”. Życie oczywiście zweryfikowało prawdy mejwenów. Specjalista od karnych zatrzymał tylko uderzenie Rosołka, który strzelił najgorzej jak się da, dając nadzieję gospodarzom, którzy wcześniej wpadli w wątpliwości po tym jak w trzeciej serii Tobiasz zatrzymał Cebulę. Potem strzelali i strzelali, aż Silva przycelował w gołębie, a chwilę po tym Nawrocki ustalił wynik konkursu na 6:5 dla Legii.

Brawo Panowie, gratulacje, trofeum jest trofeum. Gra do poprawy. I jeszcze jedno. Jak się okazuje brak Papszuna oznacza normalne zachowanie pomiędzy zawodnikami obydwu drużyn.

Raków Częstochowa – Legia Warszawa 0:0 (5:6 p.k.)

Żółte kartki: Zwoliński (84’), Papanikolau (90’ +5’) – Slisz (69’), Gual (73’), Baku (90’ +2’), Augustyniak (90’ +7’)

Raków Częstochowa: Kovacević – Racovitan, Arsenić, Rundić – Tudor, Papanikolau, Kochergin (Dominguez 61’), Sorescu (Jean Carlos 77’) – Yeboah (Cebula 61’), Piasecki (Zwoliński 61’), Berggren (Lederman 81’)

Legia Warszawa: Tobiasz – Jędrzejczyk (Nawrocki 64’), Augustyniak, Ribeiro – Wszołek, Elitim (Rosołek 83’), Slisz, Kun (Baku 90’) – Josue, Pekhart (Kramer 64’), Muci (Gual 64’)

fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana