Josue Korona gol

Strzykawka z dwiema dawkami pokory

Przez 65 minut byłem zajęty przede wszystkim wymyślaniem błyskotliwego tytułu. Takiego, który oddawałby naszą świetną grę, bezradność rywala, bardzo dobry wynik. Przez ponad cztery kwadranse zastanawiałem się także nad tym, czy to my jesteśmy tacy dobrzy? Czy też Korona taka słaba? Okazuje się, że ani to, ani to. Po prostu rywale nam pomagali przez większą część meczu, my im przez mniejszą. Dlatego ostatecznie 3 punkty zostają, całe szczęście, w Warszawie.

Praktycznie od początku meczu przecierałem oczy ze zdumienia. Wcześniej obejrzałem, w mniejszym lub większym wymiarze, wszystkie mecze tej kolejki i poza spotkaniem w Łodzi wszędzie mieliśmy do czynienia z piłkarską padliną. Tymczasem w Warszawie. Graliśmy to, co jest w piłce najprostsze. Zagraj maksymalnie na dwa kontakty i pokaż się koledze. Wykorzystywanie tego sposobu powodowało to, że goście byli bezradni. Raz po raz mijaliśmy linię pomocy rywali i stwarzaliśmy groźne sytuacje pod ich bramką. Brakowało jeszcze ostatniego podania. Jednak niech naszą przewagę zobrazuje fakt, że po 12 minutach mieliśmy już 5 rzutów rożnych. Tuż przed końcem pierwszego kwadransa Ribeiro doskonale podał do Rosołka, ten nawinął rywala, faul, karny i Josue pewnie zamienia stały fragment gry na bramkę. Przewaga udokumentowana golem, tak powinno być. Korona nie bardzo wiedziała co się dzieje. Bezzębna z przodu, bezradna z tyłu. Objeżdżana na bokach, ogrywana w środku. Jednak kolejnego gola straciła także po stałym fragmencie gry. W 36. minucie Josue do gola dołożył asystę dośrodkowując wprost na głowę Nawrockiego, który nie miał problemów z pokonaniem bramkarza. Do przerwy wynik i obraz gry już się nie zmieniły.

Fot. Mateusz Czarnecki

W naszej dominacji kluczową rolę odgrywał (uwaga, uwaga będzie niespodzianka, albo i nie) Josue. Portugalczyk prawdopodobnie pożegna się z nami latem. Nie bójmy się zatem zadawać trudnych pytań: kto od przyszłego sezonu będzie dawał dokładne piłki na 50 metrów? Kto będzie brał piłkę i szedł z nią do przodu z dwoma rywalami na plecach? Kto minie przeciwnika i zrobi przewagę? No kto? Bartek Kapustka? Jeszcze nie ten rozmiar kapelusza i może nigdy go nie osiągnie? Muci? Jego zmiana pokazuje, że raczej nie. Dlatego trzeba iść do parabanku i zdobyć kasę na nowy kontrakt. Chyba, że chcemy „bić się o pewne utrzymanie i zobaczymy co dalej”.

Fot. Mateusz Czarnecki

W przerwie zapewne goście się mobilizowali. Wyszli na boisko, dwie minuty po rozpoczęciu gry wybijał dokładnie Tobiasz, piętką grę przyspieszył Kapustka, Carlitos pociągnął skrzydłem, dokładnie odegrał zwrotnie do Kapustki, a ten przymierzył i płaskim strzałem pokonał bramkarza. Nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się takiego początku rundy. Wynik wynikiem, ale gra zasługiwała na uznanie. Tym bardziej, że w 60. minucie mogliśmy i powinniśmy domknąć mecz. Kolejne doskonałe podanie z głębi pola do Wszołka, ten sam na sam podaje na pustaka do Carlitosa, a Hiszpan zamiast się przełamać, prawie się połamał, upierając się na strzał prawą zamiast lewą nogą.

Fot. Mateusz Czarnecki

A potem zaczęła się ta smutna część widowiska. Trzeba jednak najpierw odpowiedzieć na postawione już tu pytanie. Czy nasza dominacja była zasługą naszej mocy? Czy też niemocy gości? Nie sposób odmówić nam pomysłu w grze, umiejętności technicznych (szczególnie na tym pastwisku), dobrego przygotowania fizycznego. Jednak taktyka Korony była po prostu beznadziejna. Niby chcieli grać wysokim pressingiem, ale ten był z łatwością omijany i po chwili 5-6 gości było za linią piłki. Jednak to ich nie zrażało. Jednocześnie w ataku bez odwagi i ryzyka, tym samym bez zagrożenia. Nie wyciągali wniosków i nawet przy wyniku 3:0 chcieli chyba osiągnąć tyle, żeby nie stracić kolejnych bramek. Niech więc nikogo ten okres naszej dominacji nie zmyli.  Lepszy rywal na pewno nie zostawi nam tyle miejsca. Jednak pocieszające jest to, że umiemy zagrać do przodu.

Wróćmy jednak do meczu. Święta już dawno za nami. Jednak chłopaki z Warszawy postanowili rozdawać prezenty. Tyle było obaw o postawę Ribeiro. Tymczasem Nawrocki tak podawał w prostej sytuacji do Augustyniaka, a ten drugi tak przyjmował, że w 65. minucie Shykauka pomknął sam na bramkę i mimo tego, że był naciskany, pokonał Tobiasza. Przyjrzyjmy się temu postrachowi europejskich boisk, gwiazdorowi z Kielc. Do dzisiejszego meczu strzelił w Ekstraklasie jednego gola. Napastnik jakich mało. Rywale poczuli krew, zaczęli atakować. Dość szybko ich spacyfikowaliśmy i wydawało się, że sytuacja jest opanowana. Niemniej jednak dzisiejszy mecz pokazał, jak ważna jest psychika w sporcie. Gdyby goście wyszli z takim nastawieniem z jakim grali od zdobycia gola to strach się bać. Tym bardziej, że w 79. minucie Augustyniak udowodnił dyrektorowi Zielińskiemu to, że potrzebujemy transferu stopera. Oczywiście przychodzącego, tak dla jasności. Otóż Pan Rafał łapał wspomnianego syna ziemi białoruskiej na spalonego na połowie rywala. Druga sytuacja sam na sam z Tobiaszem i drugi gol.

Z 3:0 do 3:2 z ostatnią drużyną w tabeli. Zaczęła się panika i gra na czas. No ludzie kochani, to nie przystoi. Zresztą, nie chwaląc się, już w pierwszej połowie przy nielicznych wypadach Korony miałem dziwne wrażenie, że w obronie jest elektrycznie. Myliłem się. Nasza obrona to farma wiatraków po uchwaleniu sprzyjającej jej ustawy. Ostatecznie skład węgla i papy nas nie dogonił. Ważne trzy punkty i fajnie. Dobra gra do przodu, ale w defensywie czeka nas dużo pracy.

I jeszcze jedno ważne wydarzenie. W 87. minucie w drużynie prowadzonej przez Kostę Runjaicia wreszcie zadebiutował Igor Strzałek. Miał nawet dwie szanse na strzelenie gola – raz uderzył niecelnie, drugi raz nie miał szans na strzał ponieważ rywal podanie do młodego zawodnika zatrzymał ręką. Zebrał też jeden ochrzan za zbyt wolny powrót. Tak się tylko zastanawiam: czy nie było i nie będzie lepszego momentu na debiut, niż mecz na styku, gdy przeciwnik jest w uderzeniu? Ale to nie ja jestem trenerem.

Legia Warszawa – Korona Kielce 3:2 (2:0)
1:0 – Josue (karny) 24 min.
2:0 – Maik Nawrocki 36 min.
3:0 – Bartosz Kapustka 47 min.
3:1 – Jewgenij Shykauka 65 min.
3:2 – Jewgenij Shykauka 79 min.

Żółte kartki: Josue, Nawrocki, Kapustka, Wszołek, Augustyniak, Tobiasz, Rosołek (Legia Warszawa), Zapytowski, Nono (Korona Kielce).

Legia Warszawa: Kacper Tobiasz – Filip Mladenović (90′ Mattias Johansson), Maik Nawrocki, Rafał Augustyniak, Yuri Ribeiro – Bartosz Kapustka (87′ Patryk Sokołowski), Bartosz Slisz, Josue (87′ Igor Strzałek) – Paweł Wszołek, Carlitos (73′ Ernest Muci) – Maciej Rosołek.

Korona Kielce: Marcel Zapytowski -Dominick Zator, Miłosz Trojak, Kyryło Petrow, Marius Briceag – Adam Deja – Jakub Łukowski (85′ Jacek Kiełb), Ronaldo Deaconu, Nono (60′ Jewgenij Shykauka), Dawid Błanik (60′ Jacek Podgórski) – Bartosz Śpiączka (60′ Dalibor Takać).

Fot. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana

Przełamania dały komplet punktów

Tak to powinno wyglądać. Jedziemy do, bądź co bądź, ligowego średniaka i pewnie wygrywamy. Wystarczyło mieć bramkarza, napastników, ograniczoną ilość wylewów w obronie, logiczne zmiany