Kun Slisz LKS

Stroj se spustil*

Wielu z nas zastanawiało się, kiedy dobre nastroje w Legii się skończą. Transfery na czas, brak kontuzji, dobra atmosfera, świetne nowe koszulki, pełny stadion. Historycznie rzecz ujmując można było spodziewać się złego wyniku lub po prostu słabej gry. Tymczasem praktycznie wszystko było tip-top. Rywal przyjął trzy gole, a i tak najlepszym piłkarzem gości był bramkarz. Tak to powinno wyglądać, gdy gramy u siebie i oby pokazana dobra forma przełożyła się także na puchary.

Od dłuższego czasu wiadomo, że mamy kłopot bogactwa z przodu. Pekhart, Kramer, Carlitos, Gual, Rosołek. Wydawało się, patrząc na okres przygotowawczy, że to Kramer jest najbliższy wyjściowego składu. I może taki był plan – on w pucharach, Czech w lidze. No to sympatyczny Tomek wyszedł i zasadził hattricka. Chłop to po prostu ma, tę czutkę gdzie się ustawić, żeby wbić piłkę do bramki, a pokazał także to, że wykończenie nogą ma czasami nie gorsze, niż głową. Brawo, gracz meczu po naszej stronie.

Fot. Mateusz Czarnecki

Trzeba oddać gościom, że nie postawili klasycznego autobusu. Chcieli grać w piłkę, wychodzili co i raz wyżej. Mieli swój pomysł na grę – dłuższe piłki na wolne pole, nawet miało to sens. Nasz sposób gry stwarza ku temu okazję. Jednak zabrakło wykonawców, a i nasza trójka stoperów pokazała dobrą formę. Miło było patrzeć na Pankova. Wygrał chyba wszystkie pojedynki, grał twardo i czysto, bezpiecznie. Do tego podłączał się do akcji ofensywnych. Zobaczymy, jak będzie wyglądał na tle lepszego rywala, jednak początek jest bardzo obiecujący. I tak możemy chwalić po kolei, Josue za aktywność, pozostałych stoperów za wybicie rywalom z głowy chęci do gry, Elitima za lewą nogę, technikę i szybkość decyzji, Wszołka za efektywność, Kuna za dynamikę i coraz lepsze zrozumienie z kolegami, Muciego za technikę. Ganić będę później.

Mecz był wyrównany mniej więcej przez kwadrans. Potem wrzuciliśmy szybszy bieg. Tu naprawdę nie ma wielkiej filozofii. Mamy trenera, który wbił piłkarzom co mają robić na boisku. Jest wymienność pozycji, automatyzmy, elastyczność ustawienia. Nie ma miejsca na chaos. Wystarczyło przyspieszyć. W 25. minucie Josue z pierwszej piłki do Wszołka, ten obiega rywala, podaje w pole karne i Czech rozpoczyna strzelanie uderzeniem z pierwszej piłki. Kilka chwil wcześniej jeszcze jego strzał głową obronił bramkarz. Młody zawodnik gości obronił także sprytny strzał Josue z rzutu wolnego. Po strzeleniu bramki już w pełni panowaliśmy nad przebiegiem meczu. W 33. minucie techniczne popisy Josue z Elitimem poskutkowały rzutem karnym dla naszej ekipy po zagraniu ręką rywala. Niestety jedenastkę zmarnował kapitan drużyny. Nawet nie strzelił bardzo źle, jednak nie na tyle dobrze, aby świetnie dysponowany Bobek nie obronił w świetnym stylu strzału Portugalczyka. Kontrakt podpisany, ego połechtane, może czas na zmianę wykonawcy karnych? Josue nie wykorzystywał ich także w poprzednim sezonie. Tym razem konsekwencji punktowych nie było. Niestety innym razem może być inaczej. Pomimo tego różnica w jakości piłkarskiej była widoczna gołym okiem, świetnie spisywał się środek pola. Gdzie profesor Slisz z Elitimem trzymali rywali w garści. Tobiasz mógł iść na piwo.

Fot. Mateusz Czarnecki

Po przerwie za grę ofensywną wziął się ŁKS. Przez kilka minut zrobili więcej z przodu, niż przez całą pierwszą odsłonę meczu. W 51. minucie jedyny błąd popełnił Augustyniak, sprytnie pograli rywale i ich potężnie zbudowany napastnik pędził sam na naszą bramkę przez pół boiska. Na szczęście strzelił w słupek. Sytuacja ta była wynikiem naszego sposobu gry i indywidualnego błędu, trzeba mieć świadomość tego, że lepszy rywal to wykorzysta. Trzy minuty później z bliska strzelał głową Wszołek, Bobek kolejny raz pokazał, że być może jest nieślubnym dzieckiem trenera Dowhania. Nie dał rady dwie minuty póżniej gdy wrzucał Kun, zwrotnie zagrał Wszołek, a tor lotu piłki przeciął głową oczywiście Czech wykazując się świetnym zmysłem strzeleckim. Chwilę później Pekhart nie nadążył za świetnym wyjściem Muciego i nie zdołał na wślizgu wbić piłki do bramki. W 68. minucie kontrę środkiem wyprowadzał Slisz, idealnie obsłużył Czecha po lewej stronie pola karnego, a ten załadował piłkę pod poprzeczkę. Brawo.

Nie zapominajmy o zmiennikach. Pierwszy na boisku zameldował się Gual. Niestety w drugim meczu nie pokazał niczego dobrego. Z pierwszych trzech zagrań dwa były tragiczne, mógł strzelić gola, ale z bliska, bez krycia, strzelił praktycznie w środek. Może na dłużej poczuć pod sobą ławkę rezerwowych, a ego ma ponoć duże. Pozostali zmiennicy nic nie wnieśli i nic nie zepsuli. Z pewnością nie przybliżyli się do wyjściowego składu, choć i czasu na to mieli niewiele.

Fot. Mateusz Czarnecki

Mamy powody do optymizmu. Wejście w sezon zazwyczaj mieliśmy ciężkie, a było przyjemnie, z rozmachem, tempem, tak jak na to zasługują wypełnione szczelnie trybuny. Zobaczymy jak będziemy wyglądać na tle lepszego rywala. Oczywiście nie ma co się podpalać. Jest jednak po prostu piłkarski potencjał, aby iść zwycięskim szlakiem i z niego nie zbaczać.

*Maszyna ruszyła

Oficjalne nagranie ze spotkania

Legia Warszawa – ŁKS Łódź 3:0 (1:0)

Gole: Pekhart (26’, 57’, 67’)

Legia Warszawa: Tobiasz – Pankov, Augustyniak, Ribeiro – Wszołek, Slisz (Rejczyk 81′), Elitim (Gual 61′), Kun – Josue (Celhaka 73′), Pekhart (Kramer 81′), Muci (Rosołek 73′)
ŁKS Łódź: Bobek – Dankowski, Monsalve, Marciniak, Głowacki – Pirulo, Ramirez (Lorenz 80′), Mokrzycki, Hoti (Letniowski 63′), Szeliga (Ibe Torti 63′) – Kay Tejan (Janczukowicz 80′)

Fot. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana