josue Jagiellonia

Iberyjska masakra w Białymstoku

Ostatni raz w Białymstoku wygraliśmy niemal sześć lat temu. Byliśmy wówczas piłkarsko w innym świecie. Wystarczy powiedzieć, że gole zdobywali wtedy Guilherme, Vadis, Prijović i Kucharczyk. Od tego czasu, szczególnie w ofensywie, obniżyliśmy loty o kilka poziomów. Trudno było więc spodziewać się akurat dziś gradu goli w naszym wykonaniu. Po pierwszych dwudziestu minutach nawet myśl o jakichkolwiek punktach wydawała się intelektualnym nadużyciem. Tymczasem wracamy do Warszawy z kompletem punktów i pięcioma strzelonymi bramkami. Wynik oczywiście jest najważniejszy, ale cieszy także wzrost formy poszczególnych zawodników. Żeby nie było za słodko, kilka łyżek dziegciu do tego miodu dodam.

Mecz jeszcze się dobrze nie zaczął i pierwszy błąd popełnił Nawrocki. Za chwilę mieliśmy zadymienie stadionu, piłkarze do gry wrócili po dobrych kilku minutach. To znaczy wrócili gospodarze. Nasi gracze chyba nie zauważyli tego, że sędzia zarządził wznowienie meczu. Białostocczanie wychodzili na nas wysoko, a my sobie z tym w ogóle nie radziliśmy i notowaliśmy straty. Zanosiło się na stratę gola i przewidywania ekspertów spełniły się w 16. minucie, gdy dobre zgranie przed pole karne wykorzystał mocnym strzałem Marc Gual. Brak doskoku, spóźniony Slisz i kłopot gotowy.

To była jedna z nielicznych dobrych akcji gospodarzy w meczu. Trener Stolarczyk odpalił we własnych ustawieniach w popularnej, elektronicznej symulacji piłki nożnej – 70% atak, 30% obrona. Wyszliśmy wyżej, przechwytywaliśmy piłkę i o dziwo mieliśmy hektary wolnego miejsca do szybkiego ataku. Wyrównał Josue w 28. minucie strzałem z dystansu przy którym bramkarz rywali chyba mógł zachować się lepiej. Dwie minuty później środkiem świetnie urwał się, rozgrywający kolejny dobry mecz, Rosołek, podał na prawą stronę do Wszołka, ten przytomnie na środek pola karnego do Mladenovicia i Serb idealnie przymierzył (podobnie jak Josue od prawego słupka) i wyszliśmy na prowadzenie. Wreszcie nie zatrzymaliśmy się, lecz dążyliśmy do strzelenia kolejnych goli. Za chwilę Rosołek miał dobrą sytuację w polu karnym, po kilku kolejnych minutach trafił w słupek, dobitkę Carlitosa obronił bramkarz. W 40. minucie mogliśmy obejrzeć pokaz iberyjskiej techniki. Ale od początku: najpierw Rosołek zagrał świetne, długie podanie na lewą stronę do Carlitosa. Ten pociągnął z piłką do środka, zagrał do Josue, ten z powrotem do Hiszpana, były gracz Wisły Kraków odegrał do Portugalczyka, a ten jeszcze ośmieszył bramkarza rywali strzelając podcinką swoją drugą bramkę w meczu. Tak właśnie powinna wyglądać współpraca tych Panów. Klepa, klepa, rywal bezradny. Trzeba podkreślić to, że przy dwóch golach w pierwszej połowie udział miał Rosołek. Brawo, świetna forma.

fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com

Dobry wynik, dobra gra. Każdy kto pamięta niedawny mecz z Pogonią wiedział, że ostateczne rozstrzygnięcie to jeszcze nic pewnego. Gospodarze pewnie mocno nakręcali się w przerwie. Carlitos jednak dziś pokazał, że o ile strzelecko nadal jest zablokowany, to potrafi asystować kolegom. Tuż po rozpoczęciu drugiej połowy dośrodkował wprost na głowę Nawrockiego, a ten strzelił czwartą bramkę dla naszej drużyny. Dwie asysty Hiszpana, również brawa dla tego Pana. U gospodarzy grało dużo młodzieży i ambitnie chłopcy walczyli. Odkrywali się narażając tym samym na kontry, a my z tego korzystaliśmy. Strzał Carlitosa był zablokowany, Nawrocki trafił w słupek, a w 72. minucie wyprowadził kolejny szybki atak. Zagrał do Mladenovicia, strzał Serba obronił bramkarz, strzelec jednak pozbierał się, podał do Josue, który trafiając do pustej praktycznie bramki skompletował hat-tricka. Czapki z głów przed naszym kapitanem. Po meczu ligowym w Płocku chłop odżył. Dziś znowu się bawił. Strzelił trzy gole. Poza tym, woził bezradnych rywali na plecach. Wreszcie pokazuje umiejętności przerastające naszą ligę. Szkoda jednak, że zmarnował setkę, był już chyba zbyt rozluźniony. Wróćmy jeszcze do Serba, gol i asysta. Dobra, równa forma, także brawo. W 77 .minucie straciliśmy jeszcze bezsensowną bramkę. Zaspała cała obrona z Rose’m na czele i Tobiasz został pokonany w sytuacji sam na sam.

Pięć strzelonych goli. Dwadzieścia jeden strzałów, w tym jedenaście celnych. Ustawienie z wahadłowymi ewidentnie nam służy jeśli chodzi o grę ofensywną, co widać nie tylko w tym meczu. Dobrze, że asystę zanotował Wszołek, może także jego forma zacznie rosnąć? Wreszcie widać to, że mamy na tle większości rywali po prostu lepszych piłkarzy. Może wreszcie trener poukładał te wszystkie klocki jak należy?

Nie ma się czego czepiać? Spróbujmy. Po pierwsze takie beznadziejne wejście w mecz lepszy rywal wykorzysta w jeszcze większym stopniu. Dwóch reprezentacyjnych stoperów nie może mieć elektryczności w sobie. Tym bardziej, że potem grali już pewnie. Wygrywasz 5:1? Bez sensu jest tracić gola przez brak koncentracji. Panie Rose, to była Pana piłka do przecięcia. Uwaga! Teraz będzie zamach na ołtarzyk niektórych. Nasz bramkarz ma wielki talent, w tym sezonie wybronił mnóstwo sytuacji. Dziś miał tylko jedną dobrą interwencję. Przy pierwszej bramce raczej bez szans, choć mam wrażenie, że Arek Malarz w top sezonie by to wyjął. Przy drugim golu był osamotniony, ok. Jednak dać sobie zapuścić taki bezczelny kanał? Trochę nie przystoi. No i kolejny raz niepewnie na przedpolu, tylko nieskuteczności Imaza zawdzięczamy tego, że nie straciliśmy gola już w 68. minucie. Na niemal pół godziny wszedł Kramer. Gość biega, potrafi przyjąć piłkę, walczy w pressingu. Jednak z jego gry nadal nie ma niczego konkretnego.

Nadal jest nad czym pracować, tak w ujęciu indywidualnym, jak i zespołowym. Jednak taką Legię chce widzieć. Grającą z rozmachem i skuteczną. Jasno pokazującą rywalowi, kto jest lepszy. Czapki z głów.

Jagiellonia Białystok – Legia Warszawa 2:5 (1:3)

Gole: Gual (17’), Kowalski (77’) – Josue (28’, 42’, 72’), Mladenović (30’), Nawrocki (48’) 

Żółte kartki: Puerto (43’), Pospisil (45’), Cernych (45’ +5’), Nene (78’), Wojciechowski (86’), Gual (87’) 

Jagiellonia Białystok: Alomerović – Puerto (Matysik 46’), Skrzypczak, Nastić – Prikryl (Kupisz 65’), Pospisil (Wojciechowski 46’), Nene, Imaz, Lewicki – Cernych (Kowalski 65’), Gual

Legia Warszawa: Tobiasz – Rose, Jędrzejczyk (Kharatin 46’), Nawrocki – Wszołek, Slisz, Kapustka (Sokołowski 65’), Josue, Mladenović (Ribeiro 83’) – Rosołek (Kramer 65’), Carlitos (Pich 83’)

fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana

Przełamania dały komplet punktów

Tak to powinno wyglądać. Jedziemy do, bądź co bądź, ligowego średniaka i pewnie wygrywamy. Wystarczyło mieć bramkarza, napastników, ograniczoną ilość wylewów w obronie, logiczne zmiany