josue-piast

Borowanie na NFZ

Wygraliśmy. I na tym należałoby skończyć ten tekst. Jednak piszę dalej. Tylko w jednym celu. Żebyście docenili nasz portal. Ile bowiem wysiłku, samozaparcia, odporności na ból trzeba w sobie mieć, aby raz jeszcze analizować takie mecze wiedzą tylko członkowie naszej redakcji. Wy, drodzy Czytelnicy z bólem zębów skasowaliście trzy punkty. My musimy nadal przechodzić tę wizytę u dentysty. Nie takiego z pięknymi fotelami i dekoltem u młodej asystentki. To były odwiedziny u wąsatego rzeźnika z kontraktem z NFZ.

Jeden mój ziomek podśmiewywał się z tego fragmentu relacji po meczu z Cracovią: „Będą wypożyczane Ikarusy, Jelcze, Autosany i urządzane polowania z nagonką na Josue”. I co cwaniaczku? Jednak mogę nazywać się Pytią. Zresztą, każdy fachowiec od Ekstraklasy mógł to przewidzieć. Vuković dał Josue plaster jakim kiedyś był Paweł Skrzypek, gdy w reprezentacji biegał za Gianfranco Zolą. Jestem tak stary, że to pamiętam. I Aco wiedział co robi. Tomasiewicz nie był przesadnie brutalny, za to skuteczny w uprzykrzaniu gry Portugalczykowi. W efekcie tego w grze do przodu byliśmy po prostu słabi. Jedyna sytuacja w pierwszej połowie to celny, groźny strzał Czecha z pola karnego w 16. minucie. Poza tym walenie głową w mur i trochę szczęścia gdy rywale po rzucie rożnym trafili w słupek. Kończąc opis pasjonującej inaczej pierwszej połowy wspomnijmy jeszcze o kretyńskim zachowaniu Slisza, który bezsensownie wykartkował się na Widzew. Do sympatycznego Bartka jeszcze wrócimy. Niestety z szybkiej, fajnej widowiskowej gry przez większość dwóch pierwszych wiosennych meczów nic już nie zostało. Było miło, wystarczy.

W drugiej połowie zaczęliśmy grać trochę lepiej. Piast praktycznie nie wychodził z własnej połowy, no dobra – raz nas uratował Tobiasz. A my w tempie jednostajnie powolnym podawaliśmy od lewej do prawej, kończąc zazwyczaj niegroźną wrzutką. Wreszcie, w 62. minucie trener postanowił skończyć bezsensowny eksperyment w składzie i zdjął z murawy dwa najsłabsze ogniwa tj. Szweda i Sokołowskiego. Oni absolutnie nie powinni się na boisku znaleźć – chyba, że koledzy są kontuzjowani. Jednak zarówno Wszołek, jak i Kapustka w końcu zagrali. Oznacza to, że mogli pobiegać dłużej. I powinni. Po ich wejściu gra przyspieszyła. Kolejny mecz będzie odczuwał boleśnie Igor Strzałek. To znaczy, będą go boleć mięśnie pośladkowe. Niedawno mówił, że podpisze nowy kontrakt, gdy będzie miał szanse na więcej minut. A w swoim pierwszym meczu w wyjściowym składzie pokazał się z dobrej strony. Logika po niemiecku jest właśnie taka.

Pomógł nam w końcu były Legionista, Mosór faulując bezsensownie Pekharta w polu karnym. I warto zaznaczyć, że to kolejny mecz z konkretem Czecha. Tydzień temu gol, teraz powiedzmy asysta. Takie powroty to ja lubię. Josue strzelił pewnie i skuteczność wykonywania karnych ma w tym sezonie już na niesamowitym poziomie 50%. W tej sytuacji powinna być lekka defensywka, kontra i zamknięcie meczu. Ale po co? Bartek Slisz w kolejnym meczu pobudzony – jak rolnik oglądając pasek z cenami skupu lecący w Agrobiznesie – postanowił już drugi raz bezsensownie sfaulować rywala i wyłapać drugie żółtko. To była dopiero 84. minuta i do końca meczu byliśmy już zamknięci w hokejowym zamku. Przełożyło się to na setkę Wilczka, który spudłował w sytuacji sam na sam. Trzeba tu oddać Tobiaszowi to, że świetnie szybko zareagował i mocno utrudnił zadanie rywalowi. Przydał się nawet Pich w samej końcówce załatwiając nam ważny rzut wolny.

I już na koniec. Nigdy nie piszę o pracy sędziów, żeby nie dołączać do chóru płaczków stworzonych z kibiców innych klubów. Dlatego nie napiszę tego, że Czech dostał kartkę za faul widmo, że Czerwiński powinien zjechać do bazy jeszcze przed przerwą za bandycki wjazd w Josue, że Slisza do szatni należało odesłać minutę wcześniej za grę ręką, że Sylwestrzak nie ogarniał co się dzieję na boisku. Nic dziwnego, jest po prostu słabym sędzią.

Piast Gliwice – Legia Warszawa 0:1 (0:0) 

Żółte kartki: Katranis (21’), Tomasiewicz (23’), Dziczek (36’), Czerwiński (44’), Chrapek (81’) – Pekhart (31’), Slisz (36’, 83’), Jędrzejczyk (63’)

Czerwona kartka: Slisz (83’)

Gol: Josue (77’)

Piast Gliwice: Plach – Pyrka, Mosór, Czerwiński, Katranis (Holubek 90′) – Dziczek (Kaput 79′), Tomasiewicz (Sobczyk 90′) – Kądzior, Chrapek, Ameyaw (Felix 79′) – Wilczek

Legia Warszawa: Tobiasz – Nawrocki, Jędrzejczyk, Ribeiro – Johansson (Wszołek 61’), Slisz, Josue (Pich 89’), Sokołowski (Kapustka 61’), Mladenovć – Pekhart (Rosołek 89’), Muci (Augustyniak 84’)

fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Z Legii została tylko nazwa

Ileż było nadziei przed dzisiejszą parodią piłki nożnej. Już wjeżdżaliśmy na podium, już straszyliśmy Jagiellonię. Po sześciu minutach było wiadomo, że będzie ciężko. Graliśmy jednak

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej