Nasz treneiro po meczu z Ruchem powiedział, że już teraz skupiają się na kolejnym spotkaniu. A może warto było przygotowywać się do dzisiejszej batalii już po meczu z Kazachami? Może analizę zawsze groźnego beniaminka z Chorzowa dałby radę przeprowadzić któryś z asystentów Runjaicia? Może warto oprzeć taktykę na czymś innym, niż bredniach dziennikarzy o słabym środku pola gości, beznadziejnym bramkarzu i ogólnym rozkładzie Austrii? Skąd te pytania? Wyszliśmy taką taktyką jakbyśmy grali z kolejnym beniaminkiem w Eklapie, czyli – wszyscy atakujemy, trzech nie broni. Może i by się udało gdyby nasi ofensywni gracze umieli trafić w bramkę, wówczas byłoby 5:2, tymczasem przegraliśmy u siebie pierwszy raz od bardzo dawna.
Mogliśmy prowadzić już w 5. minucie, Josue świetnie wypuścił Wszołka, ten trafił w bramkarza. Kilka minut później już przegrywaliśmy. Tobiasz podał do będącego pod presją Elitima, Kolumbijczyk za lekko odegrał do Augustyniaka, rywal przejął piłkę i podał na pustaka koledze. Mnóstwo takich goli straciliśmy w poprzednim sezonie. Runjaić nakazuje rozgrywanie od tyłu po ziemi i czasami się nie udaje. Ale my jesteśmy twardzi. Tobiasz podał źle, ale Elitim nie ma prawa dopuścić się zagrania rodem z okręgówki. Nie na takim poziomie i nie w takim meczu. Zresztą był fatalny przez cały mecz. Taki wczesny Antolić, wszystko do boku i do tyłu, przy czym był słabszy od Antoli w destrukcji. Kolumbijczyk ma już wśród kibiców małą sektę, mnie póki co nie uwodzi. W 29. minucie po raz kolejny świetnie zagrał Josue. Tym razem wypuścił sam na sam Guala, jednak ten nie potrafił przyjąć piłki. Wszołek był naszym motorem i płucami, szalał po prawej stronie., ale jak dostał piłkę z lewej od Ribeiro to z kilku metrów znowu uderzył w bramkarza w czystej sytuacji. Za chwilę kontuzjowanego Pankova zmienił Jędrzejczyk, który nie grał od początku z niezrozumiałych dla mnie powodów. Zawsze myślałem, że w takich meczach doświadczenie jest cenne, ale co ja tam wiem. Sędzia okradł nas z karnego po ewidentnym faulu na Wszołku. Oszczędza środki UEFA, nie zapewniając obsługi VAR, gdy gra idzie o dużą kasę. Jeszcze Kolumbijczyk podał rywalowi na kontrę, jeszcze Tobiasz po raz kolejny bardzo źle wznowił grę i można było napić się kakao na nerwy.
W drugiej połowie kontynuowaliśmy festiwal nieskuteczności, ale wcześniej goście podwyższyli prowadzenie – prosta gra, nasza kolejna strata – dośrodkowanie i gol z bliska po strzale głową. W ogóle gra naszego środka pola to była parodia. Po części dlatego, że Austria, w skutek naszej hiper ofensywnej taktyki, miała w tej części boiska przewagę liczebną, po części z tego powodu, że Elitim był tragiczny, a Slisz słaby. Marnotrawstwo zaczął Gual, ale w jaki sposób Czech nie trafił nawet w bramkę w 59. minucie wie tylko on sam. Josue na pewno miał myśli „po cholerę ja tu zostałem?” Obsługiwał kolegów koncertowo, a oni marnowali wszystko. Weszli Rosołek i Muci za Slisza i Guala. Potem Baku i Celhaka za Kuna i Elitima. Zaczęło to jakoś wyglądać, pewnie też dlatego, że goście zaczęli tracić siły. Muci robił robotę, dobrze utrzymywał się przy piłce. Dwa razy groźnie uderzał z dystansu, dwa razy bramkarz rywali zamknął dzioby pseudoekspertom. Baku zagrał jedne z najlepszych minut w Legii. W 20 minut zrobił więcej, niż Kun przez 70. Pekhart zmarnował kolejną sytuacę nie trafiając z bliska bramkę. W obydwu swoich sytuacjach mógł podawać, ale chłop zna polski, poczytał peany na swoją część i chciał więcej. Niestety ze szkodą dla drużyny. W 86. minucie za błędy w rozegraniu zrehabilitował się Tobiasz, świetnie broniąc nogą w sytuacji sam na sam, a za chwilę Baku dośrodkował wprost na głowę Muciego, który dał nam trochę nadziei przed rewanżem precyzyjnym strzałem głową.
Awans jest realny. Tylko do cholery trzeba zagrać inaczej, niż mój 6-latek na orliku. Tam wszyscy atakują, prawie nikt nie broni. Zupełnie jak my dzisiaj. I do cholery po raz drugi trafić w ten wielki prostokąt. Austria nie jest taka słaba jak twierdził Internet, ale nie jest też poza naszym zasięgiem. Wystarczało przyspieszać i gubili się raz za razem. Teraz tydzień treningu strzeleckiego i intensywny kurs ustawienia w obronie.
Na koniec anegdota. Jak jeszcze mieszkałem na Woli (pozdrawiam wszystkich z Koła) mieliśmy pod blokiem aptekę. Pracowały tam prześliczne dziewczęta. Raz chciałem być fajny i poprosiłem o polecenie kremu upiększającego dla mężczyzn. Pani mi poleciła. Pytam:
– Ile to kosztuje?
– 200 zł (a musicie wiedzieć, że wtedy to była masa pieniędzy).
Brnąłem dalej:
– Skoro ten krem jest taki dobry, to ja go kupię, będę używał dwa tygodnie, a Pani się ze mną umówi.
– Aż taki dobry ten krem to nie jest.
Kurtyna. Panie Dyrektorze Jacku, jak patrzę na naszą grę w obronie, to mam nieodparte wrażenie, że trzeba kupić nawet dwa kremy – stopera i porządnego gościa do destrukcji w środku, a i Kunowi przyda się gość, który go zmotywuje do lepszej gry. Inaczej może być ciężko o Tytuł nawet wtedy gdy odpadniemy i będziemy grać już tylko z regionalnymi klubikami. Póki co, na zero z tyłu zagraliśmy tylko z beniaminkami w lidze. Europa mówi do nas:
– Aż taki dobry to ten skład nie jest.
Legia Warszawa – Austria Wiedeń 1:2 (0:1)
Gole: Muci (87’) – Husković (11’, 56’)
Żółte kartki: Pekhart (90’ +4’) – Potzmann (21’), Ranftl (39’)
Legia Warszawa: Tobiasz – Pankov (Jędrzejczyk 37’), Augustyniak, Ribeiro – Wszołek, Slisz (Rosołek 60’), Elitim (Celhaka 73’), Kun (Baku 73’) – Josue, Pekhart, Gual (Muci 60’)
Austria Wiedeń: Fruchtl – Ranftl, Plavotić (Handl 6’), Galvao, Martins – Braunoder, Holland, Potzmann – Gruber (Fischer 67’), Husković (Kani 67’), Fitz (Guenouche 88′)