Burkhardt

Burkhardt: Myślę że wielu trenerów chciałoby mieć takiego piłkarza, jak Rosołek

Marcin Burkhardt obecnie jest grającym asystentem trenera w KTS Weszło, gdzie powoli zaczyna kończyć piłkarską karierę. Jest też zawodnikiem, który zapisał się w historii Legii, jako Mistrz Polski i ostatni piłkarz z „10” na plecach. Dlaczego poradziłby Tobiaszowi skorzystanie z psychologa? Czy Ernest Muci nadal miałby optymalną formę, jakby został? I dlaczego Maciej Rosołek to piłkarz, jakiego mógłby chcieć każdy trener? O tym dowiecie się z poniższej rozmowy, gdzie również nie zabrakło miejsca na wspomnienia z jego pobytu przy Łazienkowskiej.

Nie podejrzewam Cię o to, ale czy byłeś typem zawodnika, jak Jacek Magiera, który robił notatki z treningów?

Miałem taki okres, kiedy grałem pod wodzą trenera Probierza w Jagiellonii. To krótko trwało, jakieś 2 miesiące i tak naprawdę nie wiem skąd to się wzięło.

Pytam się, bo masz licencję UEFA A, jesteś grającym asystentem trenera w KTS Weszło, a w Twojej karierze prowadziło Cię kilku ciekawych trenerów. Dodatkowo grałeś w dwóch epokach, kiedy podejście do diety, psychologów i treningów było zgoła inne.

Pod tym względem zaczynałem grać w epoce „kamienia łupanego”. Jak grałem w Legii, to Lewandowski był z nami na obozie i ja go ledwo pamiętam z tego okresu. Złapał kontuzję i szybko mu podziękowano, niczym się nie wyróżniał. Jednak przez te dwie dekady, kiedy grałem w piłkę to głównie z jego powodu zmieniła się świadomość polskich piłkarzy w podejściu do diety i treningów.

U Ciebie również. W Tłusty Czwartek opublikowałeś zdjęcie z siłowni.

Lubię ćwiczyć na siłowni od dłuższego czasu. Szkoda, że nikt mnie tym nie zaraził, kiedy byłem młody. Za moich czasów z zespołem na siłowni spędzało się jedną jednostkę treningową i nikt Ci nie sugerował, żeby ćwiczyć więcej, bo po co? Teraz piłka mega poszła w fizyczność i dynamikę, więc takie treningi są konieczne.

Jednak i tak od najmłodszych lat się wyróżniałeś.

Zawsze trenerzy zwracali uwagę swoim zawodnikom na moje prostopadłe podania. Broniłem się również techniką, szybko podejmowałem decyzje i miałem mało strat. Do tego dochodziła lewa noga, uderzenia z dystansu i dobrze bite stałe fragmenty.

Trochę tego było. Jako młody zawodnik miałeś problemy z adaptacją w seniorskiej szatni?

Jak potrafisz grać w piłkę i zobaczą to starsi zawodnicy, to otaczają Cię „parasolem ochronnym”, pozwalają Ci ze sobą spędzać czas i przez to czujesz się pewnie. Od początku dostawałem szanse, więc siłą rzeczy starsi zawodnicy mnie akceptowali.

Miałeś jednak taki okres za trenera Stefana Majewskiego, że się go bałeś.

Grałem dobry mecz, a później trener mnie odsyłał na ławkę. Nie rozumiałem o co chodzi w tym wszystkim.  

Może nie chciał, żebyś „odleciał”.

Po czasie zrozumiałem, o co mogło chodzić trenerowi, ale jak jesteś młodym chłopakiem to nie wiesz, o co chodzi. On miał co chwilę do mnie o coś pretensje. Nie mogłem sobie z tym poradzić, skorzystałem z pomocy psychologa.

Wspominałeś w wywiadach, że to Ci nie pomogło i szybko skończyłeś konsultacje. Czy wtedy ktoś wiedział o tym, że chodzisz do psychologa?

Nikt wtedy o tym nie wiedział, oprócz mnie i mamy, która mnie tam wysłała. To świadczyło o jej dojrzałości, że zdecydowała się na taki krok.

Namawiałbyś swoich zawodników do tego, żeby korzystali z pomocy takiego specjalisty?

Uważam, że w tym obszarze jest duże pole do pracy dla każdego zawodnika. To może każdemu pomóc. Oczywiście, są ludzie, którzy są zablokowani, którzy uważają, że im to nie pomoże. Jednak gdyby poszła cała kadra na indywidualne konsultacje, to mogłoby to pomóc 4-5 zawodnikom. Wtedy byłby to duży sukces.

Przykładem osoby, która uważała, że nie potrzebna jej praca z psychologiem jest Kacper Tobiasz, z którym rozmawiałem przed poprzednim sezonem. Powiedział mi, że nie czuje potrzeby pracy z psychologiem, że dobrze sobie radzi z dynamicznymi zmianami, które się dokonują wokół niego.

Właśnie tu jest problem, bo gdyby porozmawiał to może by zrozumiał, jak bardzo jest mu to potrzebne. Widać po nim, że ma deficyty w obszarze mentalnym.

Gdzie je zauważasz?

On podczas meczu czasami czuje się zbyt pewny siebie, albo przyjmuje taką pozę. I to widać po nim, że nie jest do końca sobą.

Kacper przekonywał, że ma wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy mu pomagają w trudnych chwilach.

Co innego jest rozmowa z dziewczyną i bliskimi, a co innego ze specjalistą, który rozumie pewne mechanizmy, wie, jak Cię nakierować.

Przenieśmy się do Wronek. Tam spotkałeś się z Arkadiuszem Malarzem. Jak go wspominasz?

Pamiętam, jak jeździł samochodem, to przekręcał się w taki sposób, że cały ciężar ciała miał na podłokietniku. Myślałem, że w końcu nabawi się skrzywienia kręgosłupa (śmiech). Dużo czasu spędzaliśmy u niego w samochodzie, bo był delikatnie starszy, więc nas woził do Poznania, po Wronkach. Mieliśmy taką ekipę: on, „Wasyl”, Darek Dudka.

Domyślam się, że był w pokoju wtedy, kiedy złapano Cię z piwem…

Szczerze to nie pamiętam, czy Arek był z nami wtedy w pokoju. Ale raczej nie.

Masz pretensje do Macieja Skorży, że wtedy Cię zesłał do rezerw?

Nie. Jako trener postąpiłbym tak samo. W tamtym momencie trzeba było mną wstrząsnąć, bo już nie notowałem progresu. To wynikało z niedoszłego transferu do Malagi. Zostało mi to w głowie i zareagowałem na to buntem, który skończył się na tym, że od 21. roku życia przez 2 lata nie poczyniłem żadnych postępów. Zamiast walczyć o kolejny transfer, to pojawiło się u mnie zrezygnowanie. Zauważyłem to też przy pracy jako dyrektor sportowy w Pogoni Siedlce – jak danemu zawodnikowi upada transfer na ostatniej prostej, to na następną rundę wygląda dużo gorzej.

Można z tego wywnioskować, że gdyby Ernest Muci został w Warszawie, to miałby teraz o wiele gorszą formę.

Niedoszłego transferu nie wyprzesz z głowy w tydzień, dwa tygodnie, czy nawet w miesiąc. To jest dłuższy proces, bo to nie jest takie łatwe. Jesteś wtedy bardzo rozżalony.

Wracając do piwa – w Twoim przypadku spowodowało, że finalnie znalazłeś się w Warszawie. Na Łazienkowskiej dzieliłeś szatnię z człowiekiem, który ma poważny problem z alkoholem, Dawidem Janczykiem. Czy już wtedy można było zauważyć jakieś symptomy?

Nic nie było widać. Nigdy nie widziałem Dawida pijanego w Legii. To był normalny chłopak w stu procentach skupiony na piłce, ze swoimi marzeniami.

Nie należał do słynnej grupy bankietowej?

Nie, on się trzymał z Maćkiem Korzymem. Może coś robili razem, nie wiem. Nigdy nie było sytuacji, że przyszedł „zmęczony” na trening.

A propos treningów, jak wspominasz trenera Wdowczyka?

Trener Wdowczyk budził respekt. Kiedy mówił, to go po prostu słuchałeś. Potrafił dzięki temu bardzo dobrze nas zmotywować swoimi przemowami. Treningi były bardzo ciężkie, szczególnie na obozach. Jeśli zaś chodzi o taktykę, to nie było tam wielkiej filozofii.

Pamiętam rundę wiosenną w 2006 roku, kiedy rozgrywaliście nieprawdopodobne mecze. Dostaliście czerwoną kartkę i wygrywaliście spotkanie. Też zdarzało wam się wygrywać w ostatnich minutach.

Nawet, jak graliśmy w osłabieniu, to każdy grał na całego, bo byliśmy wtedy bardzo zżyci ze sobą. My wtedy nie byliśmy faworytem do Mistrzostwa, bo jako przeciwnika mieliśmy mocną Wisłę.

Nie czuliście w klubie przed sezonem ciśnienia na zdobycie trofeum?

Nie. Pierwsze zalążki ciśnienia pojawiły się na wiosnę, kiedy złapaliśmy dobrą formę.

Nawet wtedy nie byłeś zadowolony z żadnego ze swoich występów?

Ostatnio miałem taką rozmowę na treningu, gdzie powiedziałem chłopakom, że nigdy nie mówiłem, że rozegrałem rewelacyjne spotkanie. Zawsze zauważałem u siebie coś do poprawy, gdzie mogłem lepiej rozegrać piłkę, lepiej zaasekurować. Nigdy nie schodziłem z boiska z poczuciem, że zagrałem zajebisty mecz.

A gdybyś mógł wskazać swój najlepszy mecz?

To byłoby to spotkanie z Cracovią w 2006 roku, gdzie zaliczyłem dwie asysty.

8 dni później strzeliłeś ładnego gola z Odrą Wodzisław w ostatniej minucie meczu.

Wtedy wszystko nam żarło, wszystko nam wychodziło. Mecz w Wodzisławiu był naprawdę ciężki przez boisko i przez dość piknikową atmosferę na trybunach. Trudno wówczas się mobilizować na takie mecze.

Legia do niedawna miała ten sam problem z meczami w Niecieczy. Z perspektywy czasu, czy miałbyś jakiś patent jako trener, żeby zmobilizować piłkarzy na takie mecze?

Ciężko zmotywować zawodników na takie spotkania. Jedyne co mi przychodzi do głowy to rotowanie składem, żeby rezerwowi mogli pokazać, że to im się należy miejsce w składzie. Z drugiej strony, to też mogłoby nie wypalić, bo tacy zawodnicy nie mają ogrania meczowego. Musiałbym się nad tym głębiej zastanowić, bo to naprawdę ciężkie zadanie.

Byłeś ostatnim piłkarzem, który grał z numer 10 na plecach w Legii. Wiesz co Cię łączy jeszcze z Kazimierzem Deyną?

Nie mam pojęcia.

Gol z rzutu rożnego. Takie trafienie zanotowałeś w Pucharze Ekstraklasy przeciwko Górnikowi Łęczna.

Wiesz, że ja to specjalnie zrobiłem? To nie był przypadek. Wtedy w Łęcznej było dosyć wietrznie i chciałem to wykorzystać.

To trafienie było w sezonie, który był o wiele gorszy w waszym wykonaniu.

Śmieję się, że początkiem końca dobrego grania był przylot Dariusza Wdowczyka helikopterem na środek boiska podczas prezentacji drużyny. To była za duża pompa. Myślę, że autokar by wystarczył. Oczywiście to był tylko obrazek, który symbolizował to co z nami się stało w tym sezonie. Bo chodziło głównie o budowę zespołu. Z dwóch Brazylijczyków zrobiło się pięciu, zaczęły się problemy komunikacyjne. Nie było już tej chemii pomiędzy nami.

Trener Wdowczyk został zwolniony, a Ty w przerwie zimowej sezonu 2007/08 zdecydowałeś się na przenosiny do Szwecji, mimo, że na obozie w Hiszpanii wyglądałeś bardzo dobrze, co potwierdzał w mojej ostatniej rozmowie Ariel Borysiuk.

Tak, trener Urban chciał, żebym został w drużynie, ale ja wtedy byłem już dogadany ze Szwedami. A jestem takim człowiekiem, że jak się na coś umawiam, to dotrzymuję słowa.

Wtedy skusił Cię agent, który nakreślił Ci drogę do Holandii właśnie przez Szwecję. Uważasz, że agenci bardziej mieszają, czy pomagają zawodnikom?

To zależy. Czasami agent potrafi zbudować zawodnika, a czasem na nim zarobić kosztem jego kariery. Wtedy w Polsce taki pomysł, jaki mi przedstawiono, to było coś nowego. Nie było wtedy za wiele agentów na rynku. Był Jarosław Kołakowski, Mariusz Piekarski rozpoczynał transferami Rogera i Edsona. I był Czarek Kucharski, który, jeszcze jak z nim byłem w pokoju, to proponował mi przeprowadzkę do Rosji.

Trochę popodróżowałeś po świecie, ale chciałbym Cię zapytać o inny klub, który jest blisko Warszawy. Pogoń Siedlce – myślisz, że to byłby dobry klub satelicki dla Legii?

Jak najbardziej, ale Pogoń powinna być w pierwszej lidze. Jak byłem dyrektorem sportowym w Siedlcach, to były takie rozmowy, ale warunkiem Legii była gra Pogoni w pierwszej lidze. Wtedy to byłoby dobre, bo i Pogoń miałaby z tego korzyści i Legia. W Siedlcach jest naprawdę duży potencjał w akademii. Są tam chłopcy, którzy dobrze rokują, aby w przyszłości grać w Legii.

Czuć, że w Siedlcach kibicuje się Legii?

Słuchaj, jak Legia u siebie gra o tej samej godzinie co Pogoń, to automatycznie na stadionie w Siedlcach drastycznie spada frekwencja, bo kibice jadą na Łazienkowską.

W Pogoni Siedlce trafiłeś na Dariusza Banasika, który był w kręgu zainteresowań, jako przyszły trener Legii. Co możesz o nim powiedzieć?

Darek dużo rozmawiał z piłkarzami, dużo się też pytał ich o zdanie. Zdarzało się nawet, że pytał o skład. Nie był autorytarny w swoich decyzjach. Brał 3-4 zawodników i pytał o opinię. W pewnym momencie niektórzy z piłkarzy posadzonych na ławce śmiali się, że sprzątaczki pytał o skład (śmiech). Myślę, że to było dobre podejście, bo czasem piłkarz bardziej czuje z kim mu się gra lepiej, niż trener. Ważne, żeby umieć wysłuchać takiego głosu i podjąć rozsądną decyzję.

Wspominałeś o siedleckiej młodzieży. Chciałbym się zapytać o to, dlaczego tak trudno młodym zawodnikom z pola z akademii Legii przebić się do pierwszego zespołu. Mają przecież super pakiet startowy, jakim jest LTC…

Według mnie to jest za mocny pakiet startowy. Młody nie powinien mieć takiego dobrobytu na starcie, on musi o to zawalczyć, a to poszło w złą stronę. Oni mają problem z pójściem na wypożyczenie do klubu, który ma gorszą infrastrukturę. Wiem, bo rozmawiałem o tym ze znajomymi. Trudno im się odnaleźć na niższym poziomie, bo oni czują się piłkarzami Legii, a przecież oni nie są piłkarzami Legii. Oni są półproduktami Legii.

Teraz jest polityka sprowadzania do rezerw Legii piłkarzy bardziej doświadczonych, którzy mogliby ukierunkować młodych.

Umówmy się, że to jest wzorzec z Lecha Poznań, gdzie Marek Śledź budował akademię i też sprowadzał do rezerw np. Dariusza Dudkę. Nie wiem, czy ta polityka się sprawdzi w Legii, bo młodzi teraz nie mają autorytetów. Nawet podczas głupiej rozmowy potrafią patrzeć w telefon, zamiast na Ciebie. Starsi zawodnicy będą mieli ciężko, żeby dobrze nakierować młodych.

Ostatnio głośnym echem odbiła się wypowiedź Jacka Zielińskiego, który określił Rosołka, jako „dziesiątkę”. Co o tym myślisz?

To nie jest „dziesiątka”, bardziej „dziewiątka”, ale czy też bym go tak nazwał? Liczby pokazują co innego. Ale jest za to bardzo pracowity, dużo powalczy. Jednak to nie jest taki zawodnik, który rozrzuci Ci piłkę lub zrobi jakąś różnicę.

W tym okienku na jego transfer naciskał trener Vuković, mimo, że na Rosołka spada dużo krytyki ze strony kibiców.

Trener go chciał na pewno przez jego cechy wolicjonalne. To jest zawodnik zadaniowy, któremu jak powiesz, że ma robić „to i to”, to on wykona to zadanie. Są różne typy zawodników: zawodnicy zadaniowi i zawodnicy kreujący. Rosołek zalicza się do tej pierwszej grupy i myślę, że on jest jednym z najlepiej wykonujących zadania trenera. Myślę, że wielu trenerów chciałoby mieć takiego piłkarza, jak Rosołek w zespole. Może nie jest zaawansowany technicznie, ale za to wypełni zadanie.

Na koniec pytanie: czytałem Twój wywiad z września na TVP Sport, w którym powiedziałeś, że w tym sezonie Legia będzie Mistrzem. Podtrzymujesz to zdanie?

Podtrzymuję. Obawiam się jedynie, że dalsza obecność w Pucharach może pokrzyżować plany Legionistów. Przy tak dużym natłoku meczów trudno podtrzymać dobrą formę i to może się odbić na dyspozycji ligowej. Dodatkowo uważam, że Legia czym prędzej powinna znaleźć zastępstwo za Slisza. Cenię Augustyniaka, ale to nie jest „szóstka” na ten moment. Wiem, że on grał już na tej pozycji, ale ciężko mu będzie wrócić na nią po tak długim okresie grania na stoperze, ponieważ to wymagało grania przodem do zawodników, a teraz będzie grać tyłem. Musi na nowo nauczyć się szybszej gry z oczyma dookoła głowy i to może być dla niego ciężkie.

Fot. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana