Fot. Mateusz Czarneckie

Najmniejszym nakładem sił do sukcesu

Wygraliśmy. Obyło się bez kontuzji. To są dwie najważniejsze wiadomości, jakie należy przekazać po dzisiejszym widowisku. Przyjechała do nas drużyna, która nawet niespecjalnie symulowała chęć do podjęcia zaciętej walki. Podarowali nam dwa gole. Martwić przed finałem Pucharu Polski może to, że tak naprawdę klarownych sytuacji zbyt wielu nie stworzyliśmy, a już tzw. setek więcej było na trybunach, nawet na Zachodniej, niż pod bramką rywali. Cieszyć może pierwsze od dawna czyste konto, choć z drugiej strony Tobiasz mógł przez większość meczu łapać Pokemony.

Dobrze w spotkanie wszedł Augustyniak, który w ciągu pierwszych trzech minut zaliczył dwie bardzo dobre i ważne interwencje. Jeszcze na początku rywalizacji Wisła starała się grać w piłkę. Jednak w 12 minucie nagły spadek IQ zaliczył Chrzanowski, który w niegroźnej sytuacji bezsensownie pociągnął w polu karnym Czecha za koszulkę. Jedenastkę pewnie wykonał Josue. Od tego momentu goście praktycznie tylko ganiali za piłką. Wszelkie próby ich ataków kończyły się zazwyczaj jeszcze przed środkową linią boiska. A my graliśmy od nogi do nogi bez większych efektów. Josue poopisywał się techniką co nie przeszkodziło mu w dwadzieścia minut trzykrotnie zagrać niechlujnie. W doskonałej sytuacji Perkhart został w ostatniej chwili zablokowany. Z kolei w 37. minucie po kolejnym katastrofalnym wznowieniu gry przez gości próbowaliśmy kilkukrotnie, ostatecznie strzał Kapustki obronił bramkarz. Z pewnością łatwiej byłoby strzelić drugiego gola, gdyby Carlitos grał w piłkę, a nie w podchody, zarówno z rywalami, jak i kolegami z drużyny. Oprócz celnego strzału z dystansu, najlepszym jego zagraniem była dobra asekuracja po naszym rzucie rożnym. Goście dobrze zakończyli pierwszą połowę. Celnie strzelał Wolski, odpowiednio zachował się Tobiasz.

Druga połowa w naszym wykonaniu była już tradycyjnie słabsza. Choć kontrast w stosunku do pierwszej był mniejszy, niż w poprzednich meczach. Na boisku z każdą minutą było mniej piłki. Więcej kopania się i złośliwości. Jeszcze raz wykazał się Tobiasz broniąc mocny strzał Tomasika. My natomiast wyraźnie oszczędzaliśmy siły na wtorek, co widać było także po zmianach. Przyzwoicie pokazał się Strzałek, który zastąpił Josue. Na minus jedna groźna strata. Na plus dobre rozprowadzenie kontry i ciekawe zagranie piętą. Goście nie umieli niczego specjalnego wykreować, ale już rozgrywali piłkę na naszej połowie. W doliczonym czasie gry z piłką na bramkę rywali pomknął Muci i z ostrego kąta załadował mocnym strzałem pod ladę piłkę do bramki Wisły.

Był to klasyczny mecz dla Legii w jej najlepszych czasach, ale w okresach gorszej formy. Czyli rywal przyjeżdża i można było być spokojnym, że wcześniej czy później gol dla nas padnie, nawet wtedy, gdy nie tworzymy wielu sytuacji podbramkowych. Oczywiście to się sprawdzało przy rywalach z niższej i średniej półki. Co do zmian, to Muci zagrał lepiej, niż Kapustka. Mladenović, poza mocnym strzałem z ostrego kąta, niczego nie pokazał. Strzałek widać, że chce grać jak Josue i ma ku temu potencjał, ale brakuje jeszcze fizyczności, doświadczenia i umiejętności, za to chłopak ma czas. Celhaka raz lepiej, raz gorzej. I tak w kategoriach cudu trzeba rozpatrywać to, że Runjaić przywrócił Albańczyka do grona żywych piłkarzy. Inna sprawa, że wejście Jurgena pokazuje w jakiej katastrofalnej dyspozycji musi być Sokołowski. Cały mecz zagrał Baku. Nawet poprawnie, tak z przodu, jak i z tyłu. Niestety nadal bez konkretów. Carlitos zagrał 62 minuty i jego występ oceniłem już wyżej. Niech chłop się ogarnie, albo żegnamy bez żalu latem. Nie mamy pieniędzy na kontrakty za dawne zasługi.

Zwycięstwo pozwala w spokoju przygotowywać się na bliski już bój o jedyne trofeum, na jakie jeszcze możemy liczyć. Najważniejsi zawodnicy podtrzymali rytm meczowy, a jednocześnie za bardzo się nie zmęczyli. Wyciągnęliśmy z tego meczu maksa.

Fot. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana

Przełamania dały komplet punktów

Tak to powinno wyglądać. Jedziemy do, bądź co bądź, ligowego średniaka i pewnie wygrywamy. Wystarczyło mieć bramkarza, napastników, ograniczoną ilość wylewów w obronie, logiczne zmiany