Tylko Legia

Droga ku zatraceniu

Legia Warszawa klubem wielkim jest i basta. Trudno polemizować z tym stwierdzeniem nawet biorąc pod uwagę naszą obecną sytuację sportową. Możemy tu zastosować kilka kryteriów. Najwięcej tytułów mistrzowskich w historii, generowanie największy emocji, wielkość budżetu (nawet biorąc pod uwagę skalę zadłużenia). Oczywiście dla każdego kibica to jego klub będzie zawsze naj. Jednak gdy nierzadko czytam „to nie przystoi takiemu klubowi jak X” resztki włosów stają mi dęba, ponieważ dana ekipa ma jedynie epizodyczne sukcesy. Tymczasem Legia tylko od sezonu 1994/1995 dziesięć razy wygrała ligę, trzynastokrotnie była na podium, a najniższe miejsce to 5. Nie dziwi więc fakt, że kibice Legii są mocno rozpuszczeni.

Dotyczy to szczególnie tych młodszych. Przecież od sezonu 2011/2012 ligę przegraliśmy tylko dwa razy i to na własne życzenie. Dla wielu bywalców stadionu przy Łazienkowskiej sytuacja w której to nie my jesteśmy najlepsi jest równoznaczne z tym, że po poniedziałku przychodzi np. środa. Wielu z nich  być może nawet nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić to, że w latach 1995 – 2012 tytuł zdobyliśmy raptem trzy razy. Oczywiście, o czym już pisałem powyżej, medalowo tragedii w tym okresie nie było. Jednak nierzadko do mistrza traciliśmy kilkanaście punktów, czyli sportowa przepaść.

Obecny, tragiczny sezon jest dobrym momentem na refleksję. Na nabranie nieco pokory. Nic nie jest dane raz na zawsze. Widać to w tabeli. Sukcesy jakie notujemy niemal od początku drugiej dekady XXI wieku mogą błyskawicznie zmienić się w katastrofę. Moim zdaniem prawdziwą przyczynę obecnych, żenujących wyników poznamy dopiero wtedy gdy komuś z wewnątrz uleje się i powie o co chodziło. Sportowo bowiem, jakby tego nie składać, za nic nie wychodzi to, że walczymy o utrzymanie. Rozumiem, że może coś nie wyjść w przygotowaniach, że nie trafiono z transferami, że gra na dwa fronty. Jednak nawet wtedy, patrząc na skład, miejsca 6 – 10 nie powinny być problemem. Nie jestem jakimś wyznawcą teorii spiskowych. Jednak, jak na mój nos, to pieniądze nie wpływały o czasie na konto, albo chłopaki się naparzali między sobą. Ale ja nie o tym.

Czy może być gorzej? Ależ oczywiście. Zdziwieni? Ale czym? Pewnie się utrzymamy (kurła, ależ to brzmi). Tylko co dalej? Raków, Lech, Pogoń już nas dogoniły sportowo, a i w zarządzaniu są poukładane. Oczywiście możemy zaklinać rzeczywistość. Już to słyszę – Lech to przegrywy i tak się wyłożą, Raków niech najpierw cokolwiek wygra potem kozaczy, a Pogoń tytułów tak naprawdę nie chce. Tak tak, zamykajmy oczy, problemy znikną. Zadłużenie rośnie, kasa pusta. Będzie gorzej. Na mistrzostwo i benefity z tego tytułu szans nie ma. Sprzedać drogo nie bardzo jest kogo. Nawet jeśli zdobędziemy Puchar Polski to droga do rozgrywek grupowych europejskich pucharów będzie bardzo trudna. Gdzie się nie obejrzymy kłopoty. Spodziewajmy się więc lat chudych – o ile zostaną poświęcone na uzdrawianie struktury klubu i budowę normalnej kadry, to można się z tym jakoś pogodzić. Jednak bardziej spodziewam się kolejnych kompulsywnych ruchów i kuglowania składem. Zerknijcie choćby na skróty ostatnich świetnych meczów poprzedniej (a może kontraktowo obecnej?) kadencji Vukovicia gdy laliśmy po kolei wszystkich i sprawdźcie ilu graczy z tamtej ekipy jest dziś w klubie. Przecież to jest dramat. Jeden przykład. Z pierwszej jedenastki, która 27 października 2019 roku lała Wisłę Kraków 7:0 dziś mamy trzech zawodników i nikogo z ówczesnych rezerwowych. Tak się nie da zbudować czegokolwiek. Jednak gdy nie masz kasy to dostosowujesz się do warunków, a nie kreujesz własne determinanty.

W takim razie co robić? Mamy chór śpiewający zgodnie pieśń o konieczności odejścia Prezesa Mioduskiego. I co dalej? Bądźmy realistami. Zrobi prezesem wybitnego fachowca i pozwoli mu zarządzać swoimi pieniędzmi, a sam usunie się w cień? Wolne żarty. Jest druga możliwość. Zmęczony tym wszystkim zminimalizuje własne straty finansowe, zabierze grabki i pójdzie grać w polo. Co nam zostanie? Spalona ziemia sportowo, plus jedyny atut jakim jest LTC. Żeby było jasne. Nie bronię Pana Darka, popełnił masę błędów. Nie jestem także członkiem wyznawców Leśnodorskiego, jednak obecny prezes po prostu nie wytrzymuje porównania sportowych sukcesów na polu europejskim, czyli de facto finansowym.

Rysuje się następujący scenariusz. Obecny sezon jest przegrany. Nie będzie pieniędzy żeby istotnie wzmocnić skład na kolejny, faza grupowa europejskich pucharów to też raczej mrzonki. A rywale się rozwijają. Czyli następna kampania także bez sukcesu. To tylko pogłębi problemy finansowe, de facto więc i sportowe. Spirala się nakręca i z dominatora stajemy się przeciętniakami. Z górnej części tabeli, ale jednak drużyną dla której wygranie ligi będzie niespodzianką, a nie normalnym dniem w biurze. Gdzieś już to widzieliście? Jest taka drużyna w Krakowie. W latach 1999 – 2011 osiem razy wygrywała ligę i w tym samym okresie czterokrotnie stawała na niższym stopniu podium. Przy czym ligę wygrywała zazwyczaj jak chciała, a nie czekając do ostatniej minuty ostatniej kolejki. Jak jest dzisiaj? Z tą ekipą walczymy o utrzymanie się w lidze. Niech przykład Wisły Kraków posłuży nam za przestrogę. W polskich warunkach nietrudno o degrengoladę sportową. Oczywiście już słyszę te butne głosy – Legia to nie Wisła, za duży klub na taki upadek, inwestorzy będą walić drzwiami i oknami. Jakoś o nich cicho. Pewnie wredny Mioduski nie chce sprzedać Klubu.

Panie i Panowie. Jesteśmy na zakręcie. A za nim, na dzień dzisiejszy, najpewniej jest przeciętny skład, życie niedawnymi sukcesami i co weekend nadzieją na to, że teraz to już na pewno zagrają jak z nut. Przecież ten co przyszedł, no ten zapchajdziurović, jeszcze trzy sezony temu strzelał jak zły w drugiej lidze hiszpańskiej, a ten drugi nowy nie grał tylko dwa lata, ale wcześniej to klękajcie narody. W rzeczywistości od października szanse na tytuł będą tylko matematyczne.

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Z Legii została tylko nazwa

Ileż było nadziei przed dzisiejszą parodią piłki nożnej. Już wjeżdżaliśmy na podium, już straszyliśmy Jagiellonię. Po sześciu minutach było wiadomo, że będzie ciężko. Graliśmy jednak

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej