Gdzieś już taki mecz, jak dziś, widziałem. 17 razy w ubiegłym sezonie. Bezradni z przodu, bez reakcji po stracie bramki, głowy spuszczone. Oglądasz mecz i czujesz, że bardziej prawdopodobne jest to, że stracimy kolejnego gola, niż ukąsimy rywala. Na szczęście mamy świetnego bramkarza. Bez kilku pokazów nieprzeciętnego talentu Tobiasza wyłapalibyśmy „piątkę”. Niby był jakiś pomysł na grę, niby mieliśmy piłkę. Niestety wszystko się posypało po utracie gola. Wypisz wymaluj poprzednia edycja Ekstraklasy.
Trener Zieliński, jako przedstawiciel polskiej myśli szkoleniowej, postawił na stary sprawdzony autobus już od samego początku. Dobrze reagowaliśmy na nieliczne próby pressingu rywali, wychodząc spod niego spokojnymi podaniami po ziemi. Jednak już w 7. minucie nasza prawa strona została ograna, tym razem jednak rywal w dobrej sytuacji jeszcze spudłował. Jednak ten mecz pokazał, że Jędrzejczyk na prawej obronie nie dysponuje już odpowiednią dynamiką. Sprawdzi się pewnie na środku defensywny, ale samo doświadczenie dynamicznego skrzydłowego to może być już za mało. Mieliśmy piłkę, rozgrywaliśmy i przez całą pierwszą połowę mieliśmy tak ¾ sytuacji – niecelny strzał Kapustki w 10. minucie.
Zresztą, ofensywna część naszego środka pola zasługuje na kilka zdań. Josue tak zakochał się w Warszawie, że postanowił obejrzeć nasze archiwalne mecze. Jego uwagę przykuł chyba nieodżałowany Moshe Ohayon. Sympatyczny Portugalczyk pomyślał, że chce grać tak jak jego nowy idol. Nie może być inaczej skoro już w kolejnym meczu zbliża się swoimi niedokładnymi zagraniami do poziomu Izraelczyka. Bartek Kapustka potrafi co prawda kiwnąć dwóch rywali, pójść do przodu, zagrać piętką. Tylko co z tego? Uzyskał tym wszystkim tylko żółtą kartkę dla rywala. Zaraz będzie powszechne grillowanie Rosołka i poniekąd słusznie. Tylko chłop jedyne dobre podanie dostał w doliczonym czasie gry. Poza tym to cofał się po piłkę, wychodził na pozycję, kombinował. Jak krew w piach.
Pich, to dopiero transfer. Do 37. minuty myślałem sobie tak: chłop jest beznadziejny, bezproduktywny z przodu, hamujący akcje, myślący zdecydowanie za wolno. Jednak gra na takiej pozycji, że przynajmniej nic nie zepsuje. O, naiwności. Po raz kolejny wykonywaliśmy rożny w drugie tempo. Pich wykazał się czuciem piłki nie lepszym niż ja (a musicie wiedzieć, że na WF-ie byłem wybierany do drużyny jako ostatni) i Niemczycki mógł rozpocząć szybką kontrę, po której Rakoczy cieszył się z gola. Mogliśmy wyrównać w ostatniej minucie pierwszej połowy. Jednak Jędrzejczyk trafił z bliska w słupek, a dobitka Kapustki trafiła w gołębie nad stadionem. Pech, mówi wam to coś?
Równie nieszczęśliwie rozpoczęła się druga część meczu. W pierwszej akcji piłka trafiła w rękę Wszołka w polu karnym. VAR sprawdził, „jedenastkę”, którą później wykorzystał Makuch. To już drugie nazwisko, po Rakoczym, które u każdego kibica powoduje szybsze bicie serca. Takie czasy, że biją nas takie asy.
Cóż się dziwić, skoro po prostu nie mamy jakości. Narzekaliśmy, i słusznie, na Mladenovicia w zeszłym sezonie. Dziś pokazał się, uwielbiany przez znaczną część Legia.tt, Ribeiro. Lubię gościa, naprawdę, bo mamy identyczne, okropne łyse fryzury. Nawet dośrodkowujemy podobnie beznadziejnie. Rezerwowi też niczego nie wnieśli. Jeszcze ośmieszyliśmy się w doliczonym czasie gry, rozklepani po wrzucie z autu i gol kolejnego gwiazdora tj. Benjamina Källmana. Można zamykać.
Mieliśmy jednego zawodnika w tym meczu na poziomie godnym Legii i był nim Kacper Tobiasz. Reszta była przeciętna, a część po prostu fatalna. Baliśmy się o środek obrony, tam był babol tylko przy trzecim golu. Przegraliśmy ten mecz w środku pola, na bokach i z przodu. Jeżeli naszym najlepszym zawodnikiem jest bramkarz, to znaczy, że idzie to wszystko w złym kierunku. Korona była za słaba, żeby nas pokonać, Zagłębie zawsze nam leżało, pierwsza poukładana drużyna i już od razu wyraźny łomot. Nawet za późnego Michniewicza były jakieś schematy gry do przodu (widziane co prawda tylko w pucharach, ale jednak). Powiecie, nie mamy napastnika. Ok, to prawda, tylko jemu trzeba jeszcze podać, na Messiego póki co nas nie stać. Przypomnijcie sobie ekipę Berga. Tam był taki znak rozpoznawczy: długa piłka na skrzydłowego schodzącego do środka i już było sam na sam z bramkarzem. Od tego jest sztab szkoleniowy, żeby wypracować warianty gry w ataku pozycyjnym. Pomysłów na stałe fragmenty też nie ma. A sorry, jest jeden: na dwa tempa i piłka w pierwszego obrońcę. Brawo. Idziemy na Mistrza…
Cracovia Kraków – Legia Warszawa 3:0 (1:0)
1:0 Michał Rakoczy 37′
2:0 Patryk Makuch (karny) 51′
3:0 Benjamin Kallman 90+3′
Cracovia Kraków: Karol Niemczycki – Otar Kakabadze, Jakub Jugas, David Jablonsky, Virgil Ghita, Kamil Pestka – Michał Rakoczy (72′ Benjamin Kallman), Florian Loshaj (61′ Takuto Oshima), Mathias Rasmussen, Jakub Myszor (80′ Karol Knap) – Patryk Makuch (80′ Michal Siplak).
Legia Warszawa: Kacper Tobiasz – Artur Jędrzejczyk, Lindsay Rose, Joel Abu Hanna, Yuri Ribeiro – Paweł Wszołek (77′ Makana Baku), Bartosz Slisz (83′ Igor Charatin), Josue, Bartosz Kapustka (77′ Lirim Kastrati), Robert Pich (60′ Ernest Muci) – Maciej Rosołek.
Żółte kartki: Myszor, Jugas, Oshima, Jablonsky (Cracovia Kraków) oraz Josue, Kastrati (Legia Warszawa).
Sędziował:
Damian Kos.Zdj. Mateusz Czarnecki