Zgadza się, no, jesteśmy dziadami, no. Zapytajcie bramkarza, zapytajcie Pekharta, zapytajcie tych innych. Jak to dobrze, że nie muszę zaczynać taką parafrazą słynnych słów Grzegorza Skwary. Niewiele brakowało. Najważniejsze, że zdobyliśmy bezcenne 3 punkty. A okoliczności zwycięstwa mogą dać mentalnego kopa na kolejne spotkania.
Piłkarsko ten mecz był okropny. Bez jakości, ot taka kopanina dwóch słabych drużyn. Wygrała mniej słaba, ta z większym szczęściem. Nie ma co narzekać w naszej sytuacji, a i nawet jakieś delikatne optymistyczne wnioski można wyciągnąć.
Zaczęło się nerwowo. Oglądaliśmy głównie straty obydwu drużyn. Aż tu nagle szok i niedowierzanie. W 8. minucie zagraliśmy naszą, jeszcze do niedawna, firmową akcję. Mladenović rozegrał piłkę na lewej stronie z Rosołkiem. Ten drugi zagrał w pole karne, a tam Pekhart przypomniał sobie o tym, że jest specjalistą od uderzeń głową i nie dał szans Biegańskiemu. Od objęcia prowadzenia przejęliśmy kontrolę nad meczem. Było bieganie, dynamika, walka. Trudno zrozumieć dlaczego nie graliśmy tak z Niecieczą. Wreszcie funkcjonował środek pola. Może dlatego, że zamiast Slisza zagrał Celhaka, a może dlatego, że Wisła była aż tak słaba. Albańczyk absolutnie nie grał genialnego meczu. Wystarczyło jednak, że był mobilny i grał z jakimkolwiek pomysłem. Zresztą wszystkim jakby mięśnie lepiej funkcjonowały.
Wisła była bezradna w grze do przodu. Z pierwszej połowy godna odnotowania jest jedynie szansa Ondraska z 19. minuty. Poza tym nasi rywale grali zrywami. Ich ataki rozbijały się albo już w środku polu, albo były skutecznie zatrzymywane przez defensywę. Warto pochwalić Rose,’a. Twardy i skuteczny z tyłu i aktywny w grze do przodu. Wydaje się, że rzeczywiście możemy mieć z niego jeszcze pociechę.
Druga połowa to typowy mecz walki, czyli jeszcze większa kopanina. Josue starał się brać grę na siebie, Mladenović bardzo chciał pomóc Wiśle zagrywając trzy razy w poprzek boiska na stratę. Mecz mogliśmy zamknąć w 65. minucie. Jednak Czech w sytuacji, wypracowanej przez Wiślaków, sam na sam, zamiast podawać na pustaka do Wszołka, walnął w Biegańskiego. Jeszcze wcześniej, w dobrej sytuacji, Pan Paweł z linii pola karnego, oczywiście po stracie rywali, uderzył niecelnie.
I tak się ten mecz toczył. Nasi czekali na końcowy gwizdek, nic nie kreując, bazując na błędach Wisły, która z kolei nie mogła stworzyć sytuacji. Aż wkroczył on, nasz bramkarz. Nie złapał piłki, pozbierał się, trzymał ją pod dłonią, a Gruszkowski strzelił gola piłkę po prostu kopiąc. Nie rozstrzygam tego czy gol powinien zostać uznany. Bezsprzecznie Miszta musi w takiej sytuacji złapać futbolówkę od razu i nie byłoby problemu. Mieliśmy remis i spadek stawał się coraz bardziej realny.
Jednak już w doliczonym czasie gry Josue idealnie dośrodkował z rzutu wolnego, Biegański wyszedł na grzyby, a Wieteska zdobył głową zwycięskiego gola. VAR sprawdzał jeszcze czy nie było w tej sytuacji faulu. Jednak tym razem decyzja była po naszej myśli i zdobyliśmy bardzo ważne punkty w okolicznościach, które powinny wzmocnić zespół mentalnie na kolejne mecze.
Szału nie było. Jednak jest postęp w stosunku do poprzedniego spotkania. Udało się przeprowadzić kilka składnych akcji. Jeszcze o wiele za mało, ale jest już jakiś zaczyn. Bezsprzeczna poprawa nastąpiła w grze środka pola. Nie zostaliśmy zdominowani, było rozegranie, było przytrzymanie piłki bez paniki. Coś się ruszyło i na szczęście błąd bramkarza tego nie zniweczył. A jakość? Nie mamy po prostu dość dobrych piłkarzy. Zdobyliśmy punkty i już prawie jesteśmy ponad poziomem, który nam po prostu nie przystoi. Bądźmy jednak realistami. Nerwowo będzie do końca.