Pjus na Żylecie

Pjus – świadomy fanatyk

Karol „Pjus” Nowakowski był człowiekiem, który zrzeszał różne środowiska. Dzięki temu po jego śmierci pożegnały go portale muzyczne, instytuty naukowe i historyczne oraz media, które na co dzień zajmują się Legią Warszawa. Niestety, w tych ostatnich mogliśmy znaleźć teksty opisujące jedynie po krótce jego działalność na rzecz „Wojskowych”. Brakowało publikacji, która szerzej zajęłaby się jego legijnymi zasługami, dlatego chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Wiktora Cegły, Piotra Kuczy i Maćka Świątka, którzy przybliżyli mi osobę Pjusa oraz podzielili się wspomnieniami na jego temat. 

Intro*

Miejsce, w którym urodził się Pjus i spędził pierwsze lata życia, może być dla niektórych zaskoczeniem. Jak to możliwe, że człowiek urodzony we Wrocławiu, tak bardzo pokochał Warszawę i Legię, a nie np. Śląsk Wrocław? Było to niewątpliwie wynikiem świadomości Pjusa. Dobrze to tłumaczy Wiktor Cegła, który poznał Karola w podstawówce, tuż po jego przeprowadzce do Warszawy.

Wiktor Cegła: To nie jest tak, że Karol usłyszał, że Legia dobrze gra w piłkę i postanowił zostać jej kibicem. Był po prostu wychowany w patriotycznej rodzinie. „Wojskowi” przez tradycję i historię byli dla niego naturalnym wyborem. Dla Karola było ważne, że klub został założony przez Legionistów Piłsudskiego, że jego założyciele, piłkarze oraz działacze mieli niemały wpływ na odzyskanie Niepodległości i budowanie Wolnej Polski. Od podstawówki chłonął książki na ten temat, próbując bezskutecznie nas nimi zarazić. Wybór Legii Warszawa, tak jak inne jego życiowe wybory, był świadomy.

Drugim pytaniem, które od razu się nasuwa jest to, dlaczego jego ojciec lub ktoś z rodziny nie próbował go zarazić miłością do Śląska lub innego klubu z tamtego regionu?

Cegła: Śląsk Wrocław został założony stosunkowo późno, w 1947 roku. Większość mieszkańców Wrocławia nie mieszka tam od pokoleń. Nie ma tam czegoś takiego, jak w Warszawie, że z dziada pradziada jesteś Legionistą.

Jak można wywnioskować ze słów mojego rozmówcy, Pjus wybrał Legię nie dlatego, że los go sprowadził na warszawski Ursynów, a dlatego, że zarówno jego, jak i jego ojca, zafascynowała historia i tradycja „Wojskowych”. Wynikiem tego był pierwszy mecz Karola na Łazienkowskiej, 6 grudnia 1995 roku ze Spartakiem Moskwa. W wieku 13-14 lat Pjus razem z Wiktorem, pod opieką ojca, zaczęli regularnie uczęszczać na mecze Legii.

Fanatyk

Cegła: Jak poszliśmy do liceum to już kompletnie wsiąkliśmy w Legię. Na przełomie wieków zaczęliśmy przebywać godzinami w redakcji „Naszej Legii”. Inhalowaliśmy się tym co działo się na Łazienkowskiej, przesiadując tam całe dnie.

Można więc powiedzieć, że czym skórka nasiąkła za młodu… Z każdym dniem, z każdym meczem, fascynacja Legią nie malała. Wręcz przeciwnie. Łazienkowska 3 stawała się coraz ciaśniejsza, więc naturalnym następstwem był pierwszy z jego licznych wyjazdów.

Cegła: Wiosną 2000 roku zabrałem Karola na pierwszy wyjazd, na ŁKS (4 marca 2000 roku – przyp. red.). To było dla nas duże przeżycie. Wówczas były pociągi specjalne dla kibiców i słynne „kamionki”, kiedy wjeżdżało się do Łodzi. Od tamtego czasu zaczęliśmy jeździć za Legią regularnie. Chcieliśmy być Ultrasami, dlatego razem z Karolem i kilkunastoma znajomymi założyliśmy Cyberf@nów.

Cyberf@nów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, prawda? A jeśli pierwszy raz spotkałeś/aś się z tą nazwą, to warto wspomnieć, że ta grupa wniosła nową jakość do ruchu kibicowskiego w całej Polsce. Ich nietypowe akcje i kreatywne oprawy są wspominane do dziś, więc jeśli do tej pory nie trafiła do Ciebie żadna z ich aktywności, to polecam nadrobić zaległości.

https://www.youtube.com/watch?v=5vYTbvIsgL0

Po założeniu grupy Pjus całkowicie wsiąkł w Legię.

Cegła: Do momentu stwierdzania u niego choroby (2004 rok – przyp. red.) bardzo aktywnie uczestniczyliśmy w życiu Legii, będąc na stadionie 5-6 dni w tygodniu – nie tylko na meczach, ale też malując transparenty, układając kartony oraz krojąc i szyjąc materiały.

Te aktywności na pewno pozwoliły mu zaprezentować kreatywność, którą mogliśmy poznać przy okazji jego rapowej działalności.

Kucza: Kreatywność Karola objawiała się tymi wszystkimi oprawami, które zaczęły się od meczu z Valencią (18 października 2001 rok – przyp. red.), ale nie byłoby tego bez pracowitości jego i całej grupy. Niech za przykład posłuży żmudne układanie kartonów na krzesełkach zgodnie z tym, co było wcześniej zaprojektowane na kartce w kratkę lub w najprostszym programie komputerowym.

Warto podkreślić, że przy różnych tego typu aktywnościach Pjus nie stał z boku. Był w centrum wydarzeń nie tylko w dyskusji, ale i kiedy trzeba było działać. Według relacji Wiktora, Pjus był „racą w lewym oku” na słynnej oprawie „Witamy w Piekle”.

Inspiracje czerpał zewsząd. Od zawsze interesował go ruch Ultras, i to wcale nie w klubach z samego topu.

Cegła: Uczestniczył w licznych wyjazdach na europejskie puchary. Był wyedukowany w kulturze kibicowskiej i lubił patrzeć na to, jak robią to inni w różnych zakątkach świata. Kiedy miał wakacyjną pracę, jako przewodnik po Londynie, to często chodził na mecze niskich lig. Nie interesował go Arsenal, czy Chelsea. Wolał kluby, które nie są masowe, a które wspiera lokalna społeczność. Mocno reprezentował hasło „against modern football”.

Świątek: W kwestii ultrasowania Karol był skarbnicą pomysłów. Śledził to, co się działo w innych krajach, często podsyłał nam linki z inspiracjami do opraw, czy piosenek z Włoch i Bałkanów. Na jedne z wakacji pojechaliśmy razem do Paryża i poza standardowymi atrakcjami turystycznymi ważnym punktem programu była nasza wizyta na Parc des Princes, na meczu PSG, na słynnej trybunie Kop of Boulogne. Karol uparł się, że pójdziemy w koszulkach meczowych Legii, co finalnie okazało się wytrychem do wielu rozmów z miejscowymi kibicami. Paryżanie dobrze kojarzyli nasze barwy i aktywność kibiców w Polsce i na europejskich wyjazdach.

Pjus LEgia 

Wiedza na pewno mu nie przeszkadzała. Ale z tego, co można usłyszeć, jako młody Legionista potrzebował również adrenaliny.

Świątek: Był wierny zasadom, przez co czasem miał pod górkę. Na moim pierwszym wyjeździe (na który mnie zabrał Karol), na Amice Wronki, mało co nie zostaliśmy dotkliwie pobici. To były jeszcze czasy bez pociągów specjalnych, więc po zakończonym meczu większa część nielicznych kibiców Legii wsiadła do samochodów, a pozostałym policja zaproponowała odwiezienie do Poznania, na pociąg. Z Wronek już nic nie odjeżdżało. Karol stanowczo zaprotestował, ściemniając mundurowym, że mieszkamy obok i nie trzeba. Wszystko wydawało się super do czasu, jak w drodze na dworzec minął nas samochód wypakowany rosłymi osiłkami (później się okazało, że to kibice Lecha). Samochód zawrócił i zaczęto nas wypytywać, kim jesteśmy i co robimy. Karol wraz z innym naszym kolegą odpowiadał tak, aby nie mówić prawdy, ale i nie powiedzieć czegoś głupiego. W rezultacie, jak było mniej świadków, przy dworcu czekał na nas „komitet powitalny”. Do dziś uważam, że cud spowodował, że znaleźliśmy ratunek w taksówce, która nas uchroniła przed „karą” od kibiców „Kolejorza”. Karol do końca nie spękał.

Cegła: Lubił pojechać sobie na Muranów w dzień meczowy. Na wyjazdach też lubił zaliczyć przygody… Najbardziej nam się podobało jeżdżenie na wyjazdy incognito.

Tak Pjus wspominał o jednej z takich akcji w rozmowie z Jakubem Olkiewiczem z Weszło:

(…) Wróciłem z wyjazdu incognito do Chorzowa. Staliśmy tam na trybunie Ruchu, ale wygrywaliśmy 4:0, więc już przy tych ostatnich golach pojawiały się delikatne uśmiechy. Pokazywali sobie nas palcami: „o, warszawioki”. Przechodzi ojciec z synem i mówi: „pamiętaj synu, warszawioki jak się rodzo, to z dupy wychodzo”. Potem zostaliśmy na KS Myszków – Zagłębie Sosnowiec, po drodze jeszcze łapiąc kilka szalików Ruchu, pokazując, że Cyberfani to nie tylko komputerowcy w pinglach z denkami od musztardówek – kolejna małolacka akcja. Tam już byliśmy z flagą, która po meczu była strasznie mokra od deszczu, trzeba było ją od razu wywiesić, żeby nie zgniła. Wróciłem do Warszawy w nocy i wyszedłem na balkon, wywiesiłem na sznurkach, ale myślę – przecież nikt nie może jej zdjąć. Dobra, śpię na balkonie. (…)

Nie mówię szeptem

„Nie mówię szeptem, gdy mówię skąd jestem” to hasło, które przylgnęło do Pjusa. Widniało one na koszulkach, które produkował w ramach marki ZeroDwaDwa.com. Co ciekawe, to nie był autorski wers Karola, a Włodiego, który użył go w numerze „Definicja” z gościnnym udziałem Mesa – kolegi Pjusa z zespołu 2cztery7. Innym popularnym hasłem, którego używano w ramach tej marki było „Nie ma takiego miasta Warszawka”. Produkowanie tych ubrań to była jedna z wielu działalności Legionisty, który chciał propagować warszawskie wartości.

 

Pjus na starej Żylecie promuje swoją markę.

Naturalną konsekwencją budowania warszawskiej marki było rozsławianie dobrego imienia Legii, dlatego też z dala trzymał się od wszelkiego rodzaju wandalizmów.

Cegła: Nie był chuliganem. Jego takie rzeczy nie interesowały. Był Ultrasem i interesowały go tematy z tym związane. Miał prawdziwą ultrasowską filozofię bycia niezależnym człowiekiem, który pozostaje w konflikcie z innymi siłami społecznymi (śmiech).

Jakie inny siły społeczne miał na myśli mój rozmówca? Na pewno jedną z nich był klub, którego imienia Karol nie chciał sławić, pomimo tego, że był ze Stolicy. W jaki sposób Pjus „promował” Polonię, która w tamtych czasach dużo znaczyła na mapie piłkarskiej Polski? W najbardziej odpowiedni dla niego sposób – kreatywny.

Kucza: Robiliśmy różne akcje promujące Legię w Warszawie na szeroką skalę. Np. taką akcją było nielegalne plakatowanie bilbordów przed meczem z rywalem z Konwiktorskiej. Już nie wspominając o akcji „Hoopa do klopa”. W kwestiach marketingowych wyręczaliśmy pracowników klubu.

Inny przykładem może być piosenka „Młody Legionisto”, w której obszerne fragmenty są poświęcone „Czarnym Koszulom”.

Cegła: Był bardzo kreatywną osobą. Jako raper potrafił zgrabnie przestawiać szyki w zdaniu, dodać jakiś wyraz, żeby słowa zgadzały się z melodią. Owocem tych umiejętności była nasza wspólna piosenka „Młody Legionisto” pod melodię z „Misia”. Nigdy nie zapomnę, jaką przyjemność mu sprawił awans do Ligi Mistrzów w 2016 roku, kiedy na stadionie zabrzmiał proroczy fragment z piosenki „(…) Ligi Mistrzów przyszedł czas i nikt nie pokona nas!”. A, że jeszcze pierwsza część tej piosenki się spełniła w podobnym okresie… (śmiech) Można powiedzieć, że to było jego „legacy”.

A propos „legacy”, to warto pochylić się nad osobą Marka Nowakowskiego, ojca Pjusa, który miał duży wpływ na jego pasję.

Z krwi i kości

Kucza: Dla mnie nierozerwalnie z osobą Karola wiąże się osoba Marka. To niecodzienna sytuacja, że jedziesz z kumplem na wyjazd, a on zabiera ze sobą ojca. Ojca, który nie nadzoruje, tylko jest twoim kolegą. Na początku XXI wieku jeździliśmy po gorszych stadionach, a całkiem niedawno na mecz w ramach Ligi Mistrzów do Madrytu. Ich relacja była piękna, bo łączyła ich przyjaźń i miłość do Legii.

Czy można zatem stwierdzić, że to ojciec wylał fundamenty pod fanatyzm Karola? Na pewno tak, ale warto też wspomnieć, że i Pjus miał na niego wpływ, dzięki czemu przeżyli wiele wspaniałych chwil wśród legijnej społeczności.

Cegła: Karol potrafi intelektualnie pobudzać swoje otoczenie. Tak samo było i z jego ojcem. Na początku Marek był zwykłym – w dobrym tego słowa znaczeniu – kibicem, posiadaczem karnetu na trybunę krytą. Jako fan sportu, brał syna na stadion. Później, wraz z naszym coraz większym zaangażowaniem, Karol zarażał swoją pasją tatę. I trafił na podatny grunt, ponieważ zasługi Marka dla środowiska kibicowskiego Legii są nieocenione. Kiedy Karol został jednym ze współzałożycieli Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, wraz z ojcem bardzo pomagali w jego funkcjonowaniu pod względem organizacyjnym.

Pjus na jednym z licznych wyjazdów. Pewnie gdzieś obok stoi jego ojciec

 

Pjus na jednym z licznych wyjazdów. Gdzieś obok pewnie jest jego ojciec.

Zorganizowany Ultras? W niektórych środowiskach zlepek tych dwóch słów byłby uznawany za oksymoron. Na szczęście Pjus i jego ojciec skutecznie potrafili wyjść poza ciasne schematy.

Kucza: To nie było tak, że był jakimś „niebieskim ptakiem”. Kiedy współtworzył Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa zależało mu na tym, żeby na trybunach Legia była wielka.

Marek Nowakowski nie tylko był dobrym kompanem i pomagał w sprawach organizacyjnych Stowarzyszenia. Nieraz udawało mu się pomagać Cyberf@nom i innym kibicom z Łazienkowskiej, wykorzystując swoje wpływy.

Cegła: Relacja z ojcem to było coś, czego można było zazdrościć Karolowi. Praktycznie na wszystkie wyjazdy zagraniczne jeździli razem. Marek dzięki temu dostał przygodę życia, ale też przez to, że od początku lat 90’ był poważnym biznesmenem, potrafił skutecznie działać, co nieraz okazało się pomocne. Był taki czas, że Hoop Polonia coś znaczyła piłkarsko. Karol potrafił namówić ojca, żeby przekazał niemałe kwoty na jeszcze więcej ulotek, jeszcze więcej plakatów i jeszcze więcej wlepek. Kiedy była potrzeba pojechania na wyjazd, to Marek brał ze swojej firmy dwa-trzy samochody, dzięki czemu mogliśmy się w swobodny sposób przetransportować.

Często na wyjazdach zdarzało się, że Karol z ojcem wyciągali spore grupy kibiców z problematycznych sytuacji. Pjus mógł krytykować postawy kibiców, które doprowadziły ich do problemów, ale na końcu czuł się solidarny z całą społecznością Legii Warszawa i wyciągał pomocną dłoń.

Panu Markowi zdarzyło się również pomóc własnemu synowi w dość dramatycznej sytuacji, co na pewno jeszcze bardziej umocniło ich relację.

Cegła: Jedno ze spotkań zakończyło się porażką Legii na Łazienkowskiej. Po nim zaczęły się awantury na stadionie i my z Karolem dosłownie jako ostatni opuściliśmy Żyletę. Za nami biegła policja, więc zbiegając po nasypie, na którym wówczas mieściła się trybuna, sturlaliśmy się w stronę zamkniętych bramek. Nie zastanawiając się zbyt długo wskoczyłem na płot z drutem kolczastym i przedostałem się na drugą stronę. Niestety, to nie udało się Karolowi i policja – mimo, że był kompletnie niewinny – dość mocno skatowała go na moich oczach. Wtedy to było dla mnie traumą… Zaczęli go odprowadzać za budynek klubowy, a ja od razu zadzwoniłem do jego ojca. To był początek lat dwutysięcznych i Marek potrafił wówczas szybko zadziałać, dzięki czemu Karol mógł na wieczór wrócić do domu.

Relacja z ojcem jest godna pozazdroszczenia. Wiadomo jednak, że wraz z upływem czasu i rozwojem choroby pan Marek pomagał Karolowi już na inne sposoby, bo i problemy zaczęły stawać się coraz trudniejsze do pokonania.

Wybieram spokój

Niestety, przy temacie Karola nie sposób nie wspomnieć o jego chorobie. Rzadkiej chorobie, która nawet dla lekarzy była fascynującym przypadkiem. Neurofibratemoza typu 2 – po śmierci Pjusa ten termin w mediach zaczęto odmieniać przez wszystkie przypadki. I nawet, gdy po raz kolejny dochodziły do nas informacje, jak jest uciążliwa i jak bardzo ogranicza życie, to mogliśmy jedynie domyślać się, co mógł czuć Karol. Jestem praktycznie przekonany, że nikt, kto nie doświadczył tego schorzenia, nie wiedział, jak bardzo cierpi Pjus.

Cegła: Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy miał operację. Kontynuowaliśmy wyjazdy i różne aktywności, ale w pewnych sytuacjach po prostu nie mógł uczestniczyć. Dla niego ryzyko było takie, że mógł zniweczyć trud operacji za 600 tysięcy złotych. Ale imponowało nam to, że nadal chciał być w centrum wydarzeń na fetach, przemarszach. Dopóki zdrowie mu pozwalało to pojawiał się praktycznie wszędzie. Oczywiście, kiedy obok niego wybuchały achtungi, to martwiliśmy się o niego, ale on miał pełne zaufanie, że nic mu się nie stanie.

Karol był Ultrasem i umarł, jako Ultras, więc pirotechnika nie była mu obca – dodaje Piotr Kucza.

Jak widać po relacjach z jego otoczenia, Pjus nie zamknął się w sobie, tylko wyszedł naprzeciw przeciwnościom losu i stawiał czoła kolejnym problemom. Dobrze to obrazuje jego tekst do utworu „Takie buty” z płyty „Life after deaf”.

(…) Wciąż mówię o życiu, mam do tego prawo

Ciągle je kocham, choć nie zawsze jest klawo

Tak jak w ’04, gdy usłyszałem werdykt

Że mój stan zdrowia jest stosunkowo mierny

Że mam nowotwór na słuchu obu nerwach

I że w słyszeniu raczej czeka mnie przerwa

Zamiast swego słuchu będę miał implanty

Takie są fakty, nawet nie mam jak być anty

Muszę to przejść, nie ma dróg na skróty

Jedni mówią taka karma, inni takie buty (…)

https://www.youtube.com/watch?v=kneyWdoL-WE

Skoro Karol powyżej wspominał o karmie, to na pewno ona go dotknęła w jednej kwestii. Przez swoje zaangażowanie, serdeczność oraz empatię wobec innych osób, jego choroba nie była obojętna dla ludzi ze środowisk, do których należał – w tym dla legijnej społeczności.

Cegła: Nigdy nie odrzucał drugiego człowieka ze względu na inne poglądy i to go autentycznie odróżniało. Potrafił zjednoczyć ludzi pod jednym sztandarem. Wszyscy o tym pamiętali, czego najlepszym dowodem jest akcja „All4Pjus”.

Wracając jeszcze raz do tekstu z utworu „Takie buty”, podkreślmy, że wspomniana akcja przywróciła mu pewność siebie. Zaangażowane w nią były mi.in. środowiska legijne i hiphopowe. Te pierwsze zmobilizowały takie osoby, jak Roman Kosecki, Cezary Kucharski, Artur Boruc, czy Łukasz Fabiański do pomocy w zbiórce na operację dla Karola. Odbyła się również prezentacja zespołu Legii na Torwarze, na której przekazano Pjusowi 7 500 zł. To zaledwie kropla w morzu potrzeb, jeżeli chodzi o sfinansowanie operacji, ale dla Karola ta akcja znaczyła o wiele więcej, niż samo zebranie środków pieniężnych. Tak, jak on często z ojcem wyciągali pomocną dłoń do kibiców Legii, tak samo i kibice okazali mu wsparcie w ważnym dla niego momencie. Mógł je również odczuwać do końca swoich dni, widząc kolejne transparenty na Żylecie dedykowane jego osobie.

Life after deaf

Kucza: Zapał do Legii przez chorobę mu nie minął. Był taki sam. Tylko organizm nie był tak wytrzymały, jak na początku XXI wieku. W ostatnich miesiącach życia nie mógł już niestety samodzielnie funkcjonować.

Karol, jako osoba kreatywna, potrafił znaleźć rozwiązania, żeby nadal podsycać kibicowski żar. W jaki sposób to robił? Z pomocą przychodzili przyjaciele.

Cegła: W ostatnich latach swoją miłość do Legii próbował zgłębiać przez wnikliwe studiowanie jej historii. Jego jednym z bliższych przyjaciół był Grzegorz Karpiński, który w tym momencie – po śmierci Wiktora Bołby – jest największym znawcą historii „Wojskowych”. Karol najprawdopodobniej przegadał z nim setki godzin na ten temat. Poza tym interesowała go każda plotka związana z klubem. Żywo interesował się, jak klub funkcjonuje od kulis, dlatego, jak w 2013 roku zacząłem pracować w Legii, to zadawał dużo pytań, co właściwie dzieje się w środku.

Można podejrzewać, że skoro tak dobrze znał historię Legii, to mógł też kolekcjonować rzeczy z nią związane.

Kucza: Jakiś czas temu pokazywał mi swoje cyberf@ńskie pamiątki, które nadawałyby się do muzeum, ale nikt już ich nie przekaże i tak naprawdę nie ma już nawet komu przekazać, bo Wiktor też zmarł…

Niestety, ale początek roku źle się zaczął dla Legii, ponieważ strata dwóch wielkich kibiców „Wojskowych” jest dotkliwsza, niż jej obecna sytuacja w tabeli, czy inne przyziemne sprawy, o których nie przystoi wspominać w tym tekście. Miejmy nadzieję, że to, co obaj pozostawili po sobie, przetrwa i zainspiruje innych do tworzenia potęgi Legii Warszawa.

Outro

Chciałbym w tym miejscu podziękować Wiktorowi Cegle za długą i pełną treści rozmowę, jak i za zdjęcie, które nam użyczył na potrzeby tego tekstu. Zdjęcia też uzyskałem od Maćka Świątka za co dziękuję, tak samo, jak i za wkład w ten tekst. Oczywiście, podziękowania należą się również Piotrowi Kuczy, który – tak samo, jak Wiktor – postanowił zagospodarować trochę czasu w niedzielne południe, żeby pogadać ze mną o Karolu.

Świątek: Karol był wyjątkowy w tym że łączył różnych ludzi ze sobą. To był człowiek który potrafił znaleźć wspólny język z prezesem klubu, dziennikarzami, ze zwykłymi ludźmi, jak i też z chuliganami, czy osobami mającymi za sobą „przerwę w życiorysie”. Było to widoczne w wielu aspektach jego życia, ale myślę, że w kibicowaniu wybrzmiewało najmocniej. Dla Karola wszyscy byli równi, nie dzielił ludzi na lepszych i gorszych, ani też nie oceniał ich z perspektywy historii, wykształcenia, czy obecnego sposobu życia. Nawet kiedy Karol miał inne zdanie, to potrafił z osobami z odmiennym poglądem rozmawiać i wyrażać swoją opinię w taki sposób, żeby relacja na tym nie ucierpiała.

Kucza: To co tworzył na trybunach i poza nimi w muzyce świadczyło o tym, że był artystą z prawdziwego zdarzenia. Ja go nazywam poetą naszych czasów. Ludzie go docenią… Albo już doceniają, bo go z nami nie ma…

Cegła: Był fanatykiem, ale myślącym fanatykiem. Fanatyczność była jego wyborem, a nie tego, że los go rzucił w jakieś miejsce. Dużą wagę przykładał do godnego reprezentowania barw Legii. Był nie tylko świadomy, ale też i odpowiedzialny. Wiedział, że w jakimś promilu jest ambasadorem „Wojskowych” i to, że nosi barwy może sprawić, że inni będą to asocjowali w niewłaściwy sposób. Dla niego wizerunek bycia Legionistą był bardzo ważny. Efektem tego była m.in. aktywność we wspieraniu pamięci o Powstaniu Warszawskim. Karol chciał budować potęgę Legii Warszawa. Wiadomo, że nie chodziło mu o potęgę piłkarską, bo nie miał na to wpływu. Chodziło o potęgę społeczną.

O Karolu będzie – mam nadzieję – trudno zapomnieć, bo był człowiekiem, który dużo wnosił do życia innych. Jego śmierć to duża strata dla legijnej społeczności.

*nagłówki są tytułami wybranych piosenek z płyty Pjusa „Life after deaf”

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Z Legii została tylko nazwa

Ileż było nadziei przed dzisiejszą parodią piłki nożnej. Już wjeżdżaliśmy na podium, już straszyliśmy Jagiellonię. Po sześciu minutach było wiadomo, że będzie ciężko. Graliśmy jednak

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej