flaga jestesmy wasza Stolica

Jak za dawnych lat, w sumie jak zawsze

„Gdyby chociaż mucha zjawiła się, mogłabym ją zabić. A później to opisać”. Po dzisiejszych popisach Legii w Krakowie doskonale rozumiem autorów tekstu tej kultowej dla mojego pokolenia piosenki zespołu Hey. O czym ja mam Wam napisać w relacji pomeczowej? O nudzie? O podaniach na trzy metry w poprzek? O kolejnym wylewie w obronie? Nie. Jest tylko jeden wątek godny uwagi po remisie z zawsze groźnym beniaminkiem. Poprzednio zwracałem uwagę na to, że zwycięstwa w dwóch pierwszych meczach ligowych nie mogą przesadnie nastrajać optymizmem. Cóż, ekspert wie.

Zarówno ŁKS, jak i Ruch grały wesołą, odważną piłkę. Wyraźnie ułatwiało nam to zadanie i obydwie ekipy poniosły konsekwencję swego pomysłu na grę. Dziś rywal postawił autobus i skończyło się nasze rumakowanie. Nie trzeba być mejwenem żeby wiedzieć, iż większość rywali będzie tak grało przeciwko nam i to bez względu na to czy mecz będzie rozgrywany u siebie, czy na wyjeździe. I jaki mamy na to plan? Jak jesteśmy przygotowani do większości spotkań w sezonie? Nijak. I od razu na wstępie zaznaczę. Nie interesują mnie tłumaczenia, że rotacje w składzie, że myśli już w Wiedniu. Trzy punkty zdobyte w sierpniu liczą się tak samo, jak te z października. Rotacje przeszkodziły? W takim razie widocznie nie mamy zmienników o odpowiedniej jakości, skoro nie mogą poradzić sobie z takimi tuzami jak bezdomna drużyna z Niepołomic.

Zmian w stosunku do meczu z Austrią było sporo. W bramce stanął Hładun. Oprócz Tobiasza brakowało także Pankova, Elitima, Kuna, Pekharta i Guala. W ich miejsce  zagrali: Jędza, Celhaka, Baku, Rosołek i Muci. Jakby nie patrzeć ponad połowa składu zmieniona. No to na szybko przeanalizujmy grę tylko tych, którzy odpowiadają za ofensywę. Baku był lepszy od Wszołka i to już mówi wiele o tym jak słabo grał sympatyczny Pan Paweł, choć Niemiec był widoczny tyle, że jak niemal zawsze nic to nie dało. Muci był jedynym gościem na boisku zdolnym zrobić przewagę i napędzić akcję. Niestety dokonał tej sztuki raptem dwa razy. To taki nasz Piotr Zieliński z Reprezentacji. Zdolny do rzeczy wielkich, tylko jeszcze, u niego, nie przeskoczyło to coś w głowie. I mój ulubieniec Rosołek. Dziś zagrał w pierwszej połowie na szpicy, czyli na swojej nominalnej pozycji. I co? I to samo, tj. goli brak. Wiem, Warszawa fajne miasto, kasa się zgadza, ale on już tu chyba kariery nie zrobi.

Gospodarze ustawili przegubowca w poprzek boiska, a i tak po dwudziestu minutach mieli trzy rzuty rożne. U nas próbował czegokolwiek tylko Muci. Reszta włączyła tryb: „przyjechały gwiazdy, wygra się samo”. Składy, trenerzy, lata mijają, a u nas w takich meczach wciąż to samo. Olewka i granie na stojąco. Na to się nie dało patrzeć. Za to Puszcza w 26. minucie wrzuciła piłkę z autu w naszą szesnastkę, tam któryś z małopolskich Neymarów przedłużył piłkę głową do ikony futbolu, tj. Sołowieja, który z bliska strzelił gola. Pilnować strzelca miał Wszołek, ale wolał złamać linię spalonego. Wyrównaliśmy po ośmiu minutach. Z wolnego wrzucał Josue, jedyny raz przydał się Rosołek i zmylił pokracznie interweniującego bramkarza, piłka wpadła do bramki. Było jeszcze prawie sześćdziesiąt minut grania przed nami.

W przerwie do bazy zjechali Wszołek i Jędza, weszli Czech i Kun. Było to o tyle sensowne, że prawego skrzydła praktycznie nie mieliśmy, a jak grasz na autobus musisz mieć wieżowca do wrzutek w pole karne. Miejsce Jędzy w linii obrony zajął…Slisz. Odważny ten nasz trener. A i Dyrektor Sportowy dostał sygnał, że ma jeszcze co robić. Inna sprawa, że jeśli już robić taki eksperyment to z takim rywalem, który w o ofensywie myśli rzadko. Szybko na boisku pojawił się też Gual. Ten to jest ancymon, tu straci, tam nie poda. Ale trzeba mu oddać, że przynajmniej dochodził do sytuacji, ale je marnował, w tym, piłkę meczową w doliczonym czasie gry. Stracić gola wcześniej mogła także Puszcza. Augustyniak, Slisz i Tobiasz są tak zgrani ze sobą, że we trzech prawie pozwoli wykiwać się jednemu rywalowi.

Strzałek w ostatnim kwadransie też niczego nie dał. Trudno jednak czepiać się młodego. Starsi koledzy zaczęli grać tak naprawdę dopiero w doliczonym czasie gry. W tym okresie udawało się bez większego problemu wciskać rywali w ich pole karne i stwarzać sytuacje i szanse na sytuacje. Dlaczego więc nie można było grać intensywnie przez cały mecz? Nie słuchajcie gładkiego gadania z wywiadów. Powiem Wam dlaczego. Bo to jest Legia, tu się gra z potencjalnymi „leszczami” dopiero gdy się pali pod tyłkiem. Wcześniej jest przekonanie o tym, że rywal poprosi o najniższy wymiar kary. W maju może się okazać, że zabrakło dwóch punktów do Mistrzostwa. Oby nie.

Fot. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana