Każdy kibic zawsze najbardziej utożsamia się z piłkarzami, którzy od małego identyfikują się z ich klubem. Takich zawodników w ostatnich latach w Legii było przynajmniej kilku, lecz historia jednego z nich jest naprawdę wyjątkowa. Mowa o pochodzącym z warszawskiego Bródna, Marcinie Smolińskim.
Z 4 ligi do Legii
Cofnijmy się w czasie do czerwca 2004 roku. 19-letni Marcin Smoliński kończy sezon w występującym w 4. lidze GKP Targówek. Mimo gry na niskim poziomie rozgrywkowym nastolatek nie był obcy dla osób mocno interesujących się młodzieżową piłką w Polsce. Ledwie miesiąc póżniej pojechał bowiem wraz z reprezentacją Polski na Euro U-19 rozgrywane w Szwajcarii.
W drużynie miał pewne miejsce w wyjściowym składzie obok takich piłkarzy jak Łukasz Fabiański, Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski. Polacy przegrali jednak wszystkie mecze grupowe i szybko pożegnali się z turniejem. Smoliński zaprezentował się jednak na tyle dobrze, że zainteresowało się nim francuskie Bordeaux.
19-latek od dawna interesowała się jednak Legia, której wysłannicy nieraz pojawiali się na meczach w Targówku. Działacze Legii bali się, że ktoś sprzątnie im sprzed nosa utalentowanego warszawiaka, więc złożyli ofertę w wysokości 100 tysięcy złotych. Tym sposobem Marcin Smoliński, który ledwie kilka miesięcy wcześniej wraz z kolegami pojawiał się na “Żylecie” znalazł się w pierwszej drużynie “Wojskowych”.
Każdy ma swoje 5 minut
Letnie okienko w 2004 roku było pierwszym pod rządami ITI w Legii. Nowi właściciele chcieli przywitać się z rozmachem i sprowadzili na Ł3 aż 10 zawodników. W czasie prezentacji mało kto zwracał uwagę na szerzej nieznanego Marcina Smolińskiego. Największą uwagę przyciągali ledwie 16-letni Maciej Korzym, który był świeżo po testach w londyńskiej Chelsea i Bartosz Karwan, który wrócił na Łazienkowską po nieudanej przygodzie w Berlinie. Nikt nie mógł się spodziewać, że to właśnie o byłym piłkarzu GKP Targówek już wkrótce będzie najgłośniej.
Smoliński po raz pierwszy przebił się do świadomości kibiców Legii pod koniec września. Legia rozgrywała wtedy na Ł3 rewanżowy mecz 1. rundy Pucharu UEFA z Austrią Wiedeń. Mecz zakończył się wyraźną i nieoczekiwaną porażką 1:3, lecz uwagę wielu przykuł właśnie niepozorny 19-latek, który zdobył kontaktową bramkę w końcówce spotkania.
Krótko po tym wydarzeniu na punkcie Smolińskiego zapanował w Warszawie prawdziwy szał. Szansę na regularną grę Legii zawdzięcza przede wszystkim obecnemu dyrektorowi sportowemu Legii, Jackowi Zielińskiemu, który jesienią 2004 roku zastąpił na stanowisku trenera Dariusza Kubickiego. To właśnie dobrze znany wszystkim kibicom Zieliński postawił na nastoletniego pomocnika i zdecydował się wystawiać go w wyjściowym składzie. Kibice zachwycali się, że mogą identyfikować się z “jednym z nich”. Sympatię potęgowało choćby to, że 19-latek mimo gry w Legii nadal dojeżdżał na treningi autobusem i grywał w ulicznych meczach na Bródnie. W mediach stał się wręcz symbolem Legii i to jego zdjęciem zapowiadano derbowy mecz z Polonią, w którym także wpisał się na listę strzelców.
Ukoronowaniem wyśmienitego początku przygody z Legią było zdobycie przez Marcina Smolińskiego prestiżowej nagrody “Odkrycie Roku” na gali “Piłkarskich Oscarów”. Wyróżnienie było tym bardziej wartościowe, gdyż w głosowaniu brali udział ekstraklasowi piłkarze.
Niespełnione nadzieje i wypożyczenia
Być może presja i popularność 19-latka go przerosła, bo po fenomenalnym wejściu do zespołu jego rola w drużynie stopniowo malała. Pod koniec sezonu 04/05 stracił miejsce w składzie. Sytuacja niestety nie poprawiła się w kolejnych miesiącach. W rundzie jesiennej kolejnego sezonu zagrał w zaledwie 4 spotkaniach.
Legia podjęła więc jedyną słuszną decyzję i zdecydowała się wypożyczyć Marcina Smolińskiego do Odry Wodzisław. Runda wiosenna w Wodzisławiu okazała się kolejnymi straconymi miesiącami dla pomocnika. Smoliński rozegrał wiosną tylko 5 spotkań, w których spędzał na murawie maksymalnie 45 minut.
Jesień sezonu 2006/2007 także spędził w Wodzisławiu, lecz długo wydawało się, że nawet nie “powącha” murawy. Sytuacja zmieniła się dopiero w październiku, gdy pojawił się na ostatnie 30 minut meczu z Wisłą Kraków. Po tym meczu udało mu się nawet wskoczyć do wyjściowego składu na kolejne spotkania.
Na początku 2007 roku powrócił do Legii i dość niespodziewanie w kwietniu wywalczył sobie miejsce w składzie. Zdobył nawet bramkę w pierwszym meczu po powrocie, który Legia wygrała z ŁKS-em. Do końca sezonu grywał regularnie, co sprawiło, że władze Legii zdecydowały się nie wypożyczać go na kolejny sezon.
Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że nie była to najlepsza decyzja. Smoliński grał okazjonalnie, a pełne 90 minut spędzał na murawie jedynie w meczach Pucharu Polski. Łącznie w sezonie 2007/2008 rozegrał ledwie 16 spotkań w barwach Legii. W rundzie jesiennej kolejnej kampanii sytuacja nie uległa poprawie, a wręcz stała się beznadziejna. Ówczesny 23-latek tylko dwukrotnie dostał szansę na pokazanie się na boisku.
Na początku 2009 roku szukając szans na grę trafił do ŁKS-u. Pod względem sportowym była to być może najlepsza decyzja w jego życiu. W łódzkim klubie spotkał w szatni dwóch zasłużonych reprezentantów Polski: Tomasza Hajtę i Piotra Świerczewskiego. Smoliński odżył w Łodzi i stał się ważnym ogniwem środka pomocy drużyny. Wystąpił w każdym wiosennym meczu za każdym razem zaczynając w podstawowym składzie.
Udane wypożyczenie do Łodzi sprawiło, że Legia postanowiła po raz ostatni dać szansę Smolińskiemu na poważne zaistnieje w drużynie. Sezon 2009/2010 był prawdopodobnie jednym z jego najlepszych w barwach Legii, lecz nie można powiedzieć, że przełożył poziom swojej gry z Łodzi do Warszawy.
Pomocnik nie był pierwszym wyborem trenera Urbana i rozegrał tylko nieco ponad połowę możliwych spotkań w tamtych rozgrywkach. Niespełnione nadzieje sprawiły, że latem 2010 roku Marcin Smoliński na dobre rozstał się z Legią, do której trafił 6 lat wcześniej.
Powrót do Łodzi i długie lata w Grudziądzu
Po odejściu z Legii do Smolińskiego szybko zgłosił się ŁKS, w którym nieco ponad rok wcześniej błyszczał w środku pomocy. Istniała jednak duża różnica między ŁKS-em z 2009, a tym z lata 2010 roku. Łodzianie spadli bowiem do 1. ligi. Zejście na niższy poziom rozgrywkowy nie było jednak problemem dla Smolińskiego, który już w pierwszym sezonie gry pomógł klubowi wrócić do Ekstraklasy. Sezon 2011/2012, w którym ŁKS był z powrotem w Ekstraklasie nie był już dla “chłopaka z Bródna” tak udany. Pomocnik walczył z kontuzją kolana, które musiało być operowane. Przez problemy zdrowotne stracił większość sezonu, a po jego zakończeniu ŁKS nie zdecydował się przedłużyć z nim umowy. Warto dodać, że Smoliński niezbyt dobrze wspomina swój pobyt w Łodzi z powodów problemów z wypłatami. Jak sam mówił, w drugim sezonie swojego pobytu w ŁKS-ie nie dostał od klubu ani złotówki.
Latem 2012 roku podpisał kontrakt z 1-ligową Olimpia Grudziądz. Smoliński z pewnością nie spodziewał się, że spędzi w tym klubie aż 5 lat i stanie się wręcz jego ikoną. Pomocnik rozegrał bowiem w barwach Olimpii aż 157 spotkań. W jednym z sezonów był nawet bliski sensacyjnego awansu do Ekstraklasy.
Końcówka kariery i polityka
Po pobycie w Łodzi i Grudziądzu 32-letni Marcin Smoliński zdecydował się wrócić w swoje rodzinne strony. Ostatnim przystankiem w profesjonalnej karierze Marcina Smolińskiego był 2-ligowy Znicz Pruszków, w którym spędził 2 lata. W 2019 roku trafił natomiast do Huraganu Wołomin, a więc klubu, który gra na podobnym poziomie rozgrywkowym, co GKP Targówek, w którym zaczynał swoją karierę. Można więc powiedzieć, że historia zatoczyła koło.
Warto dodać, że Marcin Smoliński spróbował swoich sił także w polityce. W 2019 roku startował w wyborach do rady dzielnicy Targówka. Były piłkarz Legii zdobył jednak tylko nieco ponad 200 głosów. W rozmowie z Pawłem Paczulem z “Weszło” zadeklarował jednak, że być może spróbuje swoich sił w kolejnych wyborach.