zalamka rakow

Bez serca, bez ducha, bez planu

Gdy drużynę obejmował Runjaić miałem do niego tylko jedno „ale” – przegrywa ważne mecze. Dziś to potwierdził. Zresztą przegrać spotkanie można, ale w Częstochowie to była klęska. Wstyd, tak nie można grać. Rozdawaliśmy prezenty jak Dziadek Mróz na Syberii. Galacticos Medalicos nie musieli grać wielkiego meczu, żeby zlać nas 4:0. Wystarczyło poczekać, aż nasi gwiazdorzy będą potykać się o własne nogi. Czy błędy indywidualne rozgrzeszają sztab szkoleniowy? Absolutnie nie. W grze nie było żadnego planu, a zmiany wołały o pomstę do nieba.

Mecz był na początku  nudny jak „Nad Niemnem”. Raków niby był aktywny, ale spokojnie rozbijaliśmy ataki gości. W ataku nie istnieliśmy poza kilkoma dobrymi zagraniami Josue, które Wszołek koncertowo psuł. Gra Portugalczyka skończyła się około 20. minuty, potem na boisku po prostu był. Świetny w poprzednich meczach Augustyniak podawał w linię boczną lub do przeciwnika w prostych sytuacjach. Aż nadeszła chwila w której nasz Szwed zechciał wszystkim udowodnić dlaczego gra w naszej pociesznej lidze. W niegroźnej sytuacji przy bocznej linii pola karnego bez sensu sfaulował Lopeza, a ten bez problemu wykorzystał karnego.

Po dwóch kwadransach przegrywaliśmy. Ruszyliśmy ostro do przodu? Atak za atakiem? Po co? Zresztą jak? Praktycznie wszystkie drugie piłki wracały do rywali. My potrafiliśmy grać tylko do boku i do tyłu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nikt piłkarzom z Warszawy nie powiedział, jak mają grać i nie jest to pierwszy taki mecz w tym sezonie. Po wygranych z Piastem i Widzewem wydawało się, że jest jakaś powtarzalność w akcjach przy ataku pozycyjnym. Niestety widzimy tylko bezradność. Powstaje więc pytanie, co jest trenowane przez cały tydzień skoro wystarczy nieco lepszy przeciwnik od ligowej średniej i wyglądamy jak bita niedorajda z osiedla? Przepraszam, był jeden pomysł: wybicia na Carlitosa, obok którego za każdym razem był któryś z częstochowskich wielkoludów. To był tak dobry pomysł, że całkowicie poważnie można stwierdzić to, że lepiej byłoby, gdyby odprawę przedmeczową prowadziła ekipa Kilka Słów o Legii. Takiej głupoty, żeby grać piłkę górą na Carlitosa na pewno byśmy nie wymyślili.

Trener chciał zareagować w przerwie, wpuszczając na boisko Sokołowskiego za Baku. Wydawało się, że bardziej niewidocznym być się nie da. A jednak zaskoczenie. Sokół pokazał się już 10 minut po wejściu, zaliczając stratę blisko własnego pola karnego. Wszołek seryjnie pokazywał jak bardzo daleko mu do formy, która pozwalałaby go nazwać piłkarzem i w 61. minucie został zastąpiony przez Rosołka. Jednak w naszej grze nie zmieniło się nic. Nadal byliśmy bezradni w grze do przodu, a jeśli już coś się udało, to po prostu psuliśmy akcję, jak Slisz w 72. minucie. Raków zadowolony bronił się praktycznie całą drużyną i to dawało nadzieję na choćby przypadkowe wyrównanie.

Odarł nas z nadziei wspomniany już wcześniej Sokołowski. Kolejna strata przed własnym polem karnym skutkowała już golem i podkreślmy: Sokół po prostu minął się z piłką w juniorski wręcz sposób. I dobrze byłoby napisać, że w tym momencie mecz się skończył. Oj nie, Raków poczuł krew, podsycany jeszcze naszym nieudolnym rzuceniem się do odrabiania strat. Trzeci stracony gol to kolejne kuriozum. Bramkarz rywali wybija piłkę, ta leci i leci, odbija się, pokracznie interweniuje Augustyniak, zagrywa ręką (nawet to nie pomaga) i gola strzela Piasecki. Jeszcze tylko szybka kontra gospodarzy, Nawrocki łamie linię spalonego i Nowak strzela drugiego gola w meczu.

Tak jak napisałem wyżej: przegrać można zawsze i z każdym. Jednak ten mecz po prostu wprawia w smutek – obnażył brak jakości poszczególnych zawodników i słabość ławki rezerwowych. Trzy gole strzeliliśmy sobie sami. Gdyby nie Tobiasz, wstyd byłby jeszcze większy. Przegrywaliśmy większość pojedynków. Środek pola przeciekał jak durszlak i jechali z nami. Wychwalany Augustyniak na środku obrony, gdy nie miał przy sobie Jędrzejczyka wypadł bardzo słabo. Josue bez formy, Wszołek bez formy, Baku bez formy. Im dalej w sezon, tym gorzej nasza gra wygląda. Punkty póki co się zgadzają, głównie dlatego, że graliśmy ze słabymi drużynami. Dwa wyjazdowe mecze z poukładanymi zespołami to dwie klęski z bilansem bramkowym 0:7. Wstyd. Jeśli mecze mają nam ratować, wchodząc z ławki Pich, Rosołek, czy Kapustka bez formy, to naprawdę przestańmy się łudzić, że wygramy ligę. Pozostaje liczyć na to, że będziemy przepychać mecze ze średniakami i na koniec zameldujemy się na miejscu pucharowym. Dlaczego tylko przepychać? Wskażcie mi jeden dobry, cały mecz w tym sezonie. Może z Piastem. Jeśli nasz szanowny trener na kolejnej konferencji zacznie mówić po raz kolejny o naszych kibicach atmosferze itd. to sam postaram się o akredytację i wreszcie ktoś go zapyta – co wy trenujecie, że grać nie umiecie? Dlaczego nie ma żadnej powtarzalności? Żadnego znaku charakterystycznego trenera widocznego w grze drużyny? Dlaczego musimy się wstydzić?

Raków Częstochowa – Legia Warszawa 4:0 (1:0) 

Gole: Lopez (30’), Nowak (80’, 90’ +2’), Piasecki (90’)

Żółte kartki: Tudor (47’), Svarans (52’) – Johansson (38’), Slisz (68’)  

Raków Częstochowa: Kovacević – Svarnas, Arsenić, Rundić – Tudor, Papnikolau, Czyż (Kochergin 65’), Kun – Wdowiak (Nowak 76’), Gutkovskis (Piasecki 62’), Lopez (Musiolik 76’)

Legia Warszawa: Tobiasz – Johansson, Augustyniak, Nawrocki, Mladenović – Slisz (Kapustka 84’) – Wszołek (Rosołek 60’), Josue, Muci (Kramer 84’), Baku (Sokołowski 46’), Carlitos (Pich 79’) 

Zdj. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Punkty się zgadzają, gra do poprawy

Przedsezonowe zapowiedzi trenera nijak się dziś nie przekładały na boisko. Nie dominowaliśmy, nie było intensywności, nie było dobrych sytuacji. W ogóle ciężko powiedzieć coś pozytywnego

Od trampkarza Legii po grę z Koseckim – ks. Bogusław Kowalski

Ostatnie miesiące przy Łazienkowskiej to przede wszystkim utracona bezpowrotnie szansa na zdobycie jakiegokolwiek tytułu w minionym sezonie. Przez działania pionu sportowego w zimowym okienku lwia część kibiców straciła wiarę w projekt, jakiemu przewodniczy Jacek Zieliński. To jednak nie oznacza, że kibice przestali wierzyć w Mistrzostwo. Szczególnie, że wśród nich są tacy, którzy na wierze znają się jak mało kto.

Przeciętność przetykana magią

Zakończyliśmy sezon zwycięstwem. Po pierwszej połowie wydawało się, że będziemy strzelać kolejne gole. Niestety do końca drżeliśmy o wynik, po raz kolejny w tym sezonie.

Bez szału po puchary

Widać już pierwszy efekt pracy Feio. Nie ma wylewów w obronie. Niby nic wielkiego, a jakże spokojniej ogląda się mecze. I to nawet wtedy gdy