Trzecia część cyklu felietonów Piotra Legionisty, pod tytułem „Piotr pół żartem, pół serio”.
Wspomnień czar
Pan Darek włączył głośnik w telefonie. Słyszał zapętloną Etiudę Rewolucyjną Chopina przerywaną komunikatem informującym o tym, że jest trzynasty w kolejce do połączenia z infolinią banku. Z goryczą pomyślał o tym, że chyba jest jednak pechowcem, nawet liczby to pokazują. Chociaż, gdyby tak w tabeli ekstraklasy być na trzynastym miejscu to byłoby coś.
Już po dwóch kwadransach miły głos w słuchawce poinformował o tym, że przelew z USA wpłynął na konto Legii.
– Yes, yes, yes – Pan Darek zacisnął dłonie w geście triumfu – Pani Basiu, proszę mi tu wołać Jacka, ale to na jednej nodze.
Pan Jacek wpadł do gabinetu zdyszany.
– Jestem, jestem Panie Prezesie. Nasz najlepszy gracz zostaje?
– O, Jacku, widzę, że stanowisko ci sodówę do głowy wlało. Byłbym taki zadowolony gdyby został? Chłopie, zastanów się.
– Jestem dyrektorem sportowym, trudno więc żebym myślał inaczej, przecież nie robię tu za buchaltera. Tak czy owak rozumiem, że mam pilnie szukać godnego następcy?
Tego było już Panu Darkowi za wiele – Wyjdź! – jego głos wyraźnie wskazywał na to, że nie znosi sprzeciwu.
Pan Jacek szybko się oddalił. Tymczasem Prezes zanurzył się w rozmyślaniach. Nikt nie docenia mojej ciężkiej pracy. Nikt. Wszyscy myślą, że na pensje, gadżety, loże dla kolegów, śmieszne eventy dla młodzieży, kasa spada z nieba, a jeszcze zostałem z tymi dronami i wielkim telewizorem po Cześku. Dobrze, że funkcjonuje drugi obieg w necie, sprzedam tanio, mam doświadczenie w takich transakcjach. A może mam ze swoich dokładać? Jakoś nikt nie miał pretensji, gdy za Bodka dyrektor sportowy miał na transfery tyle ile sobie „naruchał”. Hejt zewsząd i jeszcze ci nowi pajace co zawsze mają do powiedzenia “Kilka słów o Legii”. W dupie byli gówno widzieli. Ja z Obamą kozłowałem. Nagle nadszedł go taki żal, taki smutek. Znalazł na to środek. Wziął komórkę do ręki, skorzystał z szybkiego wybierania. Bez skutku. Kurła, ten to nigdy nie odbiera.
Kierowca już czekał z rozgrzanym silnikiem. Pan Darek polecił krótko – Na Wilanów. Drzwi były otwarte. W mieszkaniu panował nieład. W kącie salonu siedział smutny, zniszczony człowiek z komórką na kolanie.
– Radziu, dlaczego nie odbierasz? – ojcowskim głosem spytał Pan Darek.
– Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek – bezrobotny Radosław odpowiedział smutno.
– Weź się w garść człowieku, musisz mi pomóc, wiesz co ten Jacek wymyśla? Wiesz co? On chce żebym kupował nowych zawodników. Tylko kogoś sprzedam, a ten już. Kup i kup. Normalnie panikarz jakiś. Wzięliśmy tego Brazylijczyka za grosze, sprzedajemy z kilkukrotną przebitką, a tu jeszcze pretensje. Z tobą było inaczej, fajniej, miło. No chodź, przytulę cię. Radek w końcu przemówił w objęciach przyjaciela.
– A pamiętasz jak Jurę sprzedaliśmy? Szybko, sprawnie, godnie. Jak się w Legii rozwinął? Już go do Premier League chcą. Bez nas byłoby to niemożliwe. To nasz pion sportowy pod twoim światłym nadzorem zrobił z niego pana piłkarza. I jakie podziękowanie od kibiców? Pretensje, zresztą znasz to najlepiej. I co ten Luquinhas. Kiwa się bez sensu, liczb nie ma, żadna strata. Jest ten, jak mu tam. Strzałek. Da radę Darku?
– Pewnie. Ma mnóstwo zalet, niski kontrakt to raz. Jak zaskoczy, to będzie można go sprzedać. Same plusy.
– Ty, Darek. Może byś zwolnił tego Jacka? Ja wrócę chętnie.
– Spokojnie Radziu, będzie pierwszy do rzucenia sępom na pożarcie.
Za filigranowym Brazylijczykiem zamknęły się drzwi. W szatni zapadła cisza. Pierwszy wstał niepokorny Portugalczyk.
– Do wuja karmazyna, z kim ja teraz zagram klepę?
– Kto teraz będzie umiał przedryblować rywala, może Kastrati? – śmiechem zaniósł się powrotny Paweł.
– Już w ogóle nikt nie strzeli z dystansu.
– Nie szydź pepiku, nie czas na to – otarł łzę Skiba.
Po głowie potarł się Aleksandar i przemówił tonem szefa
– Pójdę do Pana Darka i tak jestem tu tylko tymczasowo.