PółŻartem

Piotr pół żartem, pół serio – #2

Druga część cyklu felietonów Piotra Legionisty, pod tytułem „Piotr pół żartem, pół serio”.

Rozterki polskiej myśli szkoleniowej

Czesław siedział przed lustrem. Uśmiechał się do siebie. Tak, coś we mnie jest. Bez wątpienia. Może to ta sympatyczna twarz? Sarmacka postura? Nie, to tylko dodatki. Dlaczego mnie wszyscy tak cenią? Po prostu znam się na robocie, na pewno bez znaczenia jest to, że wypiłem morze wódki z mejwenami. Lekko się wzruszył. Skromny chłopak, urodzony na wschodzie. A teraz proszę, trener najważniejszej drużyny w kraju. Można? Oczywiście, tylko trzeba ciężko pracować. A tyle było śmiechu, że drony, że duże telewizory, że tablety. A teraz? Oj, już ja się na was śmieszki odegram. Jest kilku do wyjaśnienia. Pierwszy ten z lokami. 90% mojej winy? Znam to stężenie, szczególnie w towarzystwie Ksysia, Borasa, Wojtka, czy Tomka. Dobra, czas spać, trzeba jeszcze dograć kilka tematów.

Czechu nie miał ochoty widzieć się z Darkiem. Rozwiązać kontrakt można zdalnie. Poprosił syna, żeby ten na chwilę wyłączył Twittera i założył ojcu podpis elektroniczny. Mati zrobił to bez problemu, zresztą był zadowolony, nowa posada ojca oznacza zaliczenie kolejnych followersów, a na zaliczenie dziewczyny przecież szans nie miał. Czechu kliknął „enter”, kończąc z Legią już ostatecznie. I dobrze. Tyle im dałem, wyrzeczeń, czasu, sukcesów. A oni mnie tak potraktowali? Mnie? Darek tylko kręcił loki, a kim ja miałem grać? No wyrzuciłem tego typa od przygotowania fizycznego. Postawiłem na starą szkołę i bym się nie zawiódł. Niestety grali przeciwko mnie niewdzięcznicy. I to nieprawda, że nie mieli siły biegać. Dron szeptał mi do ucha coś innego, a kilkanaście tysięcy nagrań obejrzanych na tablecie tylko to potwierdziło. No nieważne, to już za mną. Po Mundialu takie miasta jak Warszawa będą dla mnie już tylko wioskami.

Po domu handlowym Vitkac przechadzał się świetnie ubrany dżentelmen. Wiedział o tym, że przyjechał bez sensu. Jednak już od dawna miał na ten dzień bilet uprawniający do podróży Pendolino. Postanowił więc go wykorzystać i kupić sobie elegancki szalik. Był rozżalony. To miałem być ja, ja, ja. Nie zdawał sobie sprawy, że podobnie wyrażał się w swoich dziennikach Gombrowicz. Kto jak kto, ale Romek nie mógł się mylić. Zresztą uruchomił całą resztę chłopaków. Wszyscy dziennikarze śpiewali zgodnym chórem „nie ma lepszego od Adama naszego”. I co? I jajco. Jeszcze próbował ratować sytuację głosami Lewego i Krychy, ten drugi powiedział zresztą, że załatwi to z palcem w dupie. Obiecanki cacanki, a Grześka żonie radość. Winny jest jednak jeden. Rudy. Wiadomo przecież, że Czarek nie będzie popierał jego pomysłów. Adam owinął się nowym szaliczkiem i ruszył w stronę Al. Ujazdowskich. Na Pl. Trzech Krzyży nikt na niego nie patrzył, nikt nie prosił o autograf. Serce ścisnął mu żal. Nagle zobaczył, że autokar turystyczny jedzie na wstecznym. Naszego bohatera ogarnęła panika, odwrócił wzrok, spojrzał w szybę restauracji, a tam kwadratowe stoliki. Tego było już zbyt wiele. Puścił się biegiem przed siebie, ocierając łzy.

Do konferencji prasowej zostało pół godziny. Czesława zaczęły ogarniać wątpliwości. A może jednak nie dam rady? Jednak Lewy i inni z tych zachodnich lig to nie ligowe grajki. Czym ja im zaimponuję? Wycieczką po Gdyni? A i ten mecz z ruskimi będzie raczej trudny. Jeśli przegram, będę spalony na tym rynku, a Mario już tam działał. Jasna cholera, co robić?

Już wiem. Dobrze, że znam rosyjski. Wziął telefon do ręki i zaczął nerwowo krążyć po gabinecie. Zawsze tak jest, niby znasz język, a w najważniejszym momencie brakuje ci słówek. Usiadł zrezygnowany. Nie wiedział jak w języku Czechowa mówi się fryzjer.

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Z Legii została tylko nazwa

Ileż było nadziei przed dzisiejszą parodią piłki nożnej. Już wjeżdżaliśmy na podium, już straszyliśmy Jagiellonię. Po sześciu minutach było wiadomo, że będzie ciężko. Graliśmy jednak

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej