Legia Warszawa Wisła Kraków trybuny DM

Marcin Żuk: Jak uratować Legię?

Kto posprząta po Mioduskim?

W ubiegłym tygodniu na tej stronie pojawił się tekst o niektórych zawstydzających kulisach biznesowych kadencji Dariusza Mioduskiego jako prezesa zarządu Legii Warszawa. W sferze sportowej nie było lepiej. Dżentelmen, który w 2017 r. ogłosił się mężem opatrznościowym klubu, rozpoczął rządy od posadzenia na stołku trenerskim człowieka, który nigdy wcześniej (ani też później) nie pracował jako trener, a może zakończyć sprowadzeniem w ciągu 2021 r. kilkunastu zawodników, z których przydatnych okazało się nie więcej, niż trzech. Efekt? Jedna z najsłabszych kadr Legii w XXI wieku. Co więcej, z okazji piątej rocznicy zdobycia władzy Dariusz Mioduski jest niebezpiecznie blisko dokonania rzeczy teoretycznie niemożliwej, czyli spadku Legii z Ekstraklasy.

Obecna sytuacja nie jest efektem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, ale logiczną konsekwencją mnóstwa błędnych decyzji: niewłaściwych wyborów personalnych, zaufania do ludzi niekompetentnych, nierealnych założeń, myślenia życzeniowego, niedopilnowywania spraw, ciągłych zmian koncepcji zarówno w sporcie, jak i w biznesie, a przede wszystkim totalnego oderwania właściciela od rzeczywistości. W efekcie gorzej, niż pięć lat temu wygląda wszystko, co mierzalne (parametry w sprawozdaniach finansowych, miejsce w tabeli, liczba punktów w rankingu klubowym UEFA), jak i niemierzalne (wizerunek klubu, kadra pierwszego zespołu, jakość wychowanków, konkurencyjność względem innych klubów w Polsce).

Po grudniowym #LegiaTalk, w którym Dariusz Mioduski ze śmiertelną powagą wygłaszał tezy niebywałe, a które okazały się jeszcze bardziej niebywałe miesiąc później, udział jego zwolenników w legijnej społeczności zmalał do minimum. Z tego wynika próba ukrycia się za Jackiem Zielińskim i Marcinem Herrą i uparte komunikowanie otoczeniu, że prezes zarządu już nie rządzi. To nie działa, a kibice mają wrażenie, że wszystko się wali: nie ma pieniędzy, nie ma budzącej zaufanie drużyny, nie wiadomo, czy się utrzymamy, kto będzie trenerem w lipcu i kto będzie wtedy grał. Do tego dochodzą dziwne manewry majątkowe takie jak faktyczne odebranie klubowi Skyboxa na potrzeby prywatnego przedsięwzięcia Dariusza Mioduskiego, czy też zmiana dysponenta kortów tenisowych na rzecz – a jakże – prywatnego przedsięwzięcia Dariusza Mioduskiego (na szczęście brutalnie zastopowana przez miasto). Dlatego uważam, że:

  • Dariusz Mioduski stracił mandat społeczny do funkcjonowania w Legii i już go nie odzyska (oczywiście wiem, że ma do tego mandat prawny i jest panem sytuacji);
  • Nie ma nadziei, że będzie w stanie wprowadzić zmiany na lepsze, ponieważ brakuje mu pieniędzy, autorytetu, jak i zdolności do krytycznej autodiagnozy;
  • Legia potrzebuje nowego właściciela, który najpierw posprząta, a następnie da nadzieję na powrót klubu na ścieżkę rozwoju; po pięciu latach błędów jest pewne, że Dariusz Mioduski takiej nadziei nie daje.


Problem polega na tym, że zmiana właściciela nie będzie łatwa, a na ten moment wydaje się wręcz niemożliwa, ponieważ ani Mioduski nie ogłosił zamiaru odejścia ani żaden potencjalny inwestor publicznie nie ujawnił chęci wykupienia klubu. Mimo to uważam, że warto tę kluczową dla przyszłości Legii kwestię zawczasu omówić, bo prędzej czy później będziemy mieć z nią do czynienia.

Wiadomo, że zmiana właściciela wymaga spełnienia trzech warunków:

Warunek 1: Właściciel uświadamia sobie, że to koniec

Kibice postawili na Dariuszu Mioduskim krzyżyk, a to oznacza, że nic dobrego przy Łazienkowskiej już go nie spotka. Ważną rolę w ich obecnym nieprzejednanym stanowisku odgrywa fakt, że Mioduski nie przybył na Ł3 w roli zbawcy. W 2017 r. Legia nie była zardzewiałą łajbą, która przeciekała i którą trzeba było ratować tak, jak była ratowana przez ITI po Daewoo i Polmocie. Była jednostką w bardzo dobrym stanie, świeżo po Lidze Mistrzów, z największym budżetem w historii, na której mostku kapitańskim ktoś nagle oświadczył, że przejmuje ster i dalej popłynie już sam. A że towarzyszyło temu zadziwiająco duże poparcie społeczne, jak na człowieka mało dotąd zaangażowanego w bieżące zarządzanie klubem, to wielu ludzi czuje się teraz oszukanych. Jak celnie zauważył autor wspomnianej w pierwszym zdaniu analizy, Mioduskiemu udało się ugruntować „legendę wielkiej prezesury Bogusława Leśnodorskiego”, podczas gdy wiadomo, że jego cel był dokładnie odwrotny.

Oczywiście można rządzić Legią będąc na kursie kolizyjnym z de facto wszystkimi odmianami sympatyków (ludzie nieżyczliwi prezesowi kpią, że udało mu się zjednoczyć nie tylko często bardzo odległe od siebie środowiska kibicowskie, ale nawet warszawskich radnych PO i PiS), ale każdy, kto zna historię Legii wie, że byłoby to rządzenie co najmniej niekomfortowe. Dariusz Mioduski w którymś momencie musi sobie uświadomić, że to koniec, że nie osiągnie celów biznesowych ani osobistych, a wprost przeciwnie – będzie moim zdaniem wspominany, jako najgorszy szef Legii w jej najnowszej historii. Dlaczego najgorszy? Ponieważ mając na wejściu „złoty róg” (z hasła Żylety na transparencie) nie dopełnił obowiązku trwałego ulokowania Legii w gronie czołowych klubów w tej części Europy mając do tego wszystkie narzędzia – kadrę, czyste finanse oraz punkty w rankingu. W efekcie zamiast siedzieć obok Dinama Zagrzeb, Legia ma poważny problem, żeby na własnym podwórku dotrzymać kroku klubowi z Częstochowy, który w 2017 r. grał jeszcze w drugiej lidze!

Legia Warszawa Wisła Kraków - oprawa 4
Zdj. Bez Zadęcia

Nie jest jasne, jaki jest obecnie plan Mioduskiego. Według jednych zapadła decyzja o ewakuacji, a jej potwierdzeniem mają być wspomniane ruchy majątkowe, rzekomo przygotowujące do „życia po życiu”. Według innych prezes nadal tkwi „w bańce” i będzie walczył do końca w przekonaniu, że jest drugim Kopernikiem, który ma rację, a tylko ciemny lud go nie rozumie. Moim zdaniem bliższa prawdy jest druga opcja – mimo lawiny złych informacji Dariusz Mioduski nie ulega presji i na razie nie zamierza się poddać. Jest to oczywiście niepokojące, bo wolałbym, żeby nie tracił czasu i szukał inwestora albo miał przynajmniej jakiś plan B dla klubu na wypadek klęski, ale cóż – posiada mandat prawny do tego, żeby nie robić nic.

Zakładam zatem, że Dariusz Mioduski decyzję o odejściu podejmie definitywne wtedy, kiedy z Legią będzie już bardzo źle, czyli:

– w przypadku spadku;

– w przypadku utraty szans na Puchar Polski, który daje przepustkę do eliminacji do fazy grupowej Ligi Konferencji lub po odpadnięciu z tychże eliminacji.

W przypadku spadku sprawa jest oczywista. Będą się wtedy dziać w Warszawie rzeczy straszne i w dużej mierze poza kontrolą. Nie zamierzam tego nawet analizować.

Brak awansu do europejskich pucharów będzie skutkował potężną wyrwą finansową wymagającą zasilenia kapitałowego, a takiej możliwości obecny właściciel raczej nie posiada, skoro od dwóch lat żeby ratować płynność wykorzystuje wyłącznie środki obce. Zwróćmy uwagę, co się dzieje w obecnym sezonie mimo wpływów z Ligi Europy: zespół jest w strefie spadkowej, ma bardzo słabą ofensywę, a mimo to sprzedano Luquinhasa i nie sprowadzono następcy świadomie zwiększając ryzyko spadku i zmniejszając prawdopodobieństwo sukcesu w Pucharze Polski. Dlaczego? Ludzie zachowują się racjonalnie, więc może dlatego, że czerwiec 2022 jest terminem wykupu 13 mln zł obligacji serii C, a w maju trzeba spłacić kredyt krótkoterminowy w mBanku lub go przedłużyć (bardzo istotna sprawa, bo mowa o limicie w wysokości aż 20 mln zł).

Po czerwcu łatwiej na pewno nie będzie, a może być o wiele trudniej, jeśli zespół nie zagra w europejskich pucharach. Stracimy wówczas dużą część przychodów tegorocznych, nie będzie środków na wzmocnienia (skoro nie ma ich teraz), a więc zmniejszą się szanse na walkę o mistrzostwo Polski, zwłaszcza, że Lech, Pogoń i Raków prezentują się nie tylko solidnie piłkarsko, ale i nie mają problemów finansowych. To z kolei zmniejszy szansę Legii na znaczący wzrost wpływów z praw telewizyjnych w stosunku do tegorocznych. Dodatkowo nie widać oczywistych kandydatów do drogiej sprzedaży, jak i młodych, którzy mogliby zostać sprzedani w dalszej kolejności. Dlatego zakładam, że miesiące Dariusza Mioduskiego w Legii są policzone. Nie z powodu wrogiej postawy kibiców, ale ze względu na to, że wyschną źródła finansowania (trudno uwierzyć zarówno w możliwość dalszego zadłużania klubu, jak i w znalezienie inwestora mniejszościowego, który powierzy pieniądze wielkiemu teoretykowi futbolu).

Warunek 2: Kandydaci do odkupienia klubu ujawniają się

Legenda miejska głosi, że Dariusz Mioduski otrzymał kilka zapytań o możliwość odkupienia Legii, ale je odrzucał, ponieważ:

– miał wiarę w siebie, był waleczny i zdeterminowany, dlatego nie zamierzał wycofywać się z projektu (projekt to najważniejsze słowo przy Łazienkowskiej), a co najwyżej dopuszczał możliwość doproszenia inwestora na udział mniejszościowy;

– wydawało mu się, że za potencjalnym nabywcą widzi twarze Leśnodorskiego i Wandzla (kompleks wobec poprzedników jest psychologicznym fundamentem jego rządów w Legii, a jednocześnie gwarancją, że nie odda im klubu w żadnej sytuacji);

– jego wyobrażenie o wartości Legii wykluczało sens podejmowania negocjacji przez nabywców.

Obecnie sytuacja finansowa klubu i jego perspektywy są na tyle słabe, że wielu kibiców ma obawy, czy znalezienie chętnego na Legię jest w ogóle możliwe. Zapytałem o to kilku osób z biznesu mądrzejszych ode mnie i ich odpowiedzi można sprowadzić do jednego mianownika: „wszystko jest kwestią ceny”, co znaczy, że przy cenie nierealnie wysokiej nikt rozsądny nie zgłosi się po Legię, ale przy cenie niższej nie można wykluczyć takiej sytuacji nawet w przypadku spadku z ligi. Ile więc warta jest Legia?

Warunek 3: Uzgodnienie ceny

Wiadomo, że „wartość towaru wynosi tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić”. W momencie przejmowania Legii przez Mioduskiego wartość rynkowa spółki została ustalona na 100 milionów złotych (Mioduski zapłacił wspólnikom 40 milionów za 40% akcji). W niedawnej rozmowie z kibicami na twitterowym kanale #LegiaTalk Leśnodorski ujawnił, że po podpisaniu umowy Mioduski chwalił się, że kupił spółkę poniżej rzeczywistej wartości. Być może tak było, skoro transakcja odbyła się w szczytowym momencie klubu, czyli w sezonie z Ligą Mistrzów, największymi przychodami i najwyższym wynikiem w historii. Porównajmy najważniejsze parametry finansowe Legii na koniec sezonów 2016/2017 i 2020/2021:

– przychody: wówczas 233, a teraz 96 milionów złotych;

– wynik netto: wówczas zysk 66, a teraz strata 35 milionów;

– zadłużenie odsetkowe: wówczas 11, a teraz 191 milionów;

– gotówka: wtedy 15, a teraz 9 milionów.

Różnica jest drastyczna, a mimo to w świecie Dariusza Mioduskiego Legia jest podobno warta więcej, niż w 2017 r. Czy jest to realne podejście? Każdy z nas może się do tego odnieść zdroworozsądkowo, na podstawie własnych obserwacji, oceny jakości kadry, perspektyw na kolejne lata itd. Rozmawiając z różnymi osobami na temat wartości Legii otrzymałem wskazania w przedziale od 1 złotego (bo zadłużenie, straty finansowe, małe szanse na grę w Europie, słaba jakość zawodników wymuszająca inwestycje w ludzi) do nawet 200-300 milionów (bo marka i potencjał największego klubu w Polsce, który przy założeniu lepszego zarządzania mógłby ruszyć w górę).

Legia Warszawa Wisła Kraków - oprawa 2
zdj. Bez Zadęcia

Z mojego punktu widzenia wartości rynkowej Legii (czyli – powtórzmy – wartości, po której ktoś zgodziłby się kupić klub) należy szukać nie tylko poniżej 100 milionów, ale i znacząco poniżej 50 milionów. Jest to logiczne, skoro wcześniej wymieniłem szereg parametrów, które w latach 2017-2022 uległy pogorszeniu. A co się poprawiło? Jeden punkt – powstało „najnowocześniejsze centrum treningowe w Europie Środkowej”. Problem w tym, że ten imponujący, wybudowany w większości ze środków obcych obiekt w aspekcie finansowym gwarantuje dodatkowe koszty i zaledwie obiecuje niemożliwe do zaplanowania przychody ze sprzedaży wychowanków w przyszłości. Dlatego jego wpływ na wycenę nie powinien być dominujący, nie może przeważyć nad minusami, chociaż biorę pod uwagę, że ktoś może uważać inaczej. Generalnie w przypadku każdej wyceny spór jest naturalny. W przypadku wyceny klubu piłkarskiego dyskusja jest jeszcze trudniejsza, ponieważ standardowe metody wyceny same w sobie generują dyskusję co do przyjmowanych założeń, przez co niekoniecznie mają wartość użytkową:

– wartość księgowa – w bilansie skonsolidowanym Legii na 30.06.2021 r. jest to wartość ujemna;

– skorygowane aktywa netto (metoda wyceny polegająca na analizie składników aktywów i pasywów obcych w bilansie i ich ewentualnej korekcie) – jak na przykład wycenić karty zawodników? na podstawie portalu transfermarkt, czy może na podstawie wybranych transakcji, a jeśli tak, to których i dlaczego? a może jakąś inną metodą?;

– mnożniki rynkowe – metoda polegająca na pomnożeniu parametrów finansowych klubu (przychodów z ostatniego roku, wyniku netto, wartości księgowej) przez odpowiadające im wskaźniki obliczone na podstawie notowań giełdowych klubów piłkarskich; i tu też pojawiają się pytania – na przykład o to, które notowane kluby uwzględnić;

– metoda dochodowa (zdyskontowanych strumieni pieniężnych) – polega na sporządzeniu projekcji finansowej klubu, prognozie przychodów, kosztów, inwestycji, strumienia pieniężnego w poszczególnych latach, jego zdyskontowaniu na moment wyceny i jeszcze odjęciu aktualnego zadłużenia odsetkowego; problem w tym, że Excel wszystko przyjmie, a wynik będzie zmieniał się w zależności od założeń, które w tak turbulentnej branży trudno wiarygodnie określić nawet na najbliższy rok, a co dopiero na dłuższy okres; dlatego jest pewne, że gdyby potencjalny inwestor nakazał pięciu różnym firmom doradczym wycenę Legii metodą dochodową, to otrzymałby pięć różnych wartości, a wartości skrajne mogłyby być od siebie bardzo odległe.

Mimo tych trudności potencjalny inwestor i tak zleci oszacowanie wartości Legii, w toku badania spółki przeanalizuje dokumenty, zidentyfikuje ryzyka, nałoży margines na tzw. trupy w szafie, czyli ryzyka nieujawnione, a następnie uwzględni elementy niewymierne w postaci między innymi:

– własnych emocji (może być na przykład kibicem Legii);

– determinacji, żeby klub kupić (bardzo zdeterminowany był na przykład Dariusz Mioduski w 2017 r.);

– potrzeby prestiżu, występowania w mediach, co w przypadku Legii jest gwarantowane;

– ewentualnych korzyści dla innych prowadzonych biznesów ze względu na stałą ekspozycję w przestrzeni publicznej;

– własnych rezerw finansowych (od nich częściowo zależy akceptacja ewentualnych dopłat do klubu w okresie jego naprawy);

i na koniec wynik skonfrontuje z (dużymi) oczekiwaniami Dariusza Mioduskiego.

Podsumowanie

Każdy z tych punktów jest trudny w realizacji. Najważniejszy jest punkt pierwszy, ponieważ bez krytycznej autorefleksji Dariusza Mioduskiego wszystko, co powyżej, pozostanie teorią. Trzeba wierzyć (ja wierzę umiarkowanie), że obecny właściciel pobyt przy Ł3 zakończy z klasą, w sposób odpowiedzialny przekaże władzę (w szczególności nie wtedy, kiedy będzie już za późno na ratowanie klubu i jego własnych rodzinnych finansów) i dzięki temu będziemy wspominać go źle, ale nie bardzo źle. Dokładnie tak zrobiła firma ITI w 2014 r. – zostawiła w spadku stadion, ale nie poradziła sobie z zarządzaniem, więc postanowiła się wycofać, przy czym zrobiła to odpowiedzialnie – starannie wybrała następców i nie eskalowała żądań co do ceny.

Drugi punkt też nie jest łatwy do wdrożenia, ale wszystko zależy od kwoty. Przy wycenie oderwanej od rzeczywistości trudno będzie choćby o kandydata do negocjacji, ale przy realnym podejściu inwestor powinien się zgłosić, ponieważ Legia to marka, prestiż i potencjał, tylko trzeba być kompetentnym i znać instrukcję obsługi.

W odniesieniu natomiast do ceny, to wiele zależy od Aleksandara Vukovicia:

  • W przypadku spadku z Ekstraklasy wartość klubu oscylowałaby moim zdaniem wokół jednego złotego, bo w pozbawionym przychodów z praw telewizyjnych klubie inwestor (o ile taki by się znalazł) musiałby w szybkim tempie budować kadrę od zera, restrukturyzować zadłużenie w rozmowach z wierzycielami (obecnie to oni realnie mają większy wpływ na decyzje właściciela Legii, niż kibice), a przede wszystkim pokryć olbrzymi deficyt ze środków własnych z ewentualnym wykorzystaniem np. crowdfundingu, jak to zrobiła Wisła Kraków (niestety sama emisja crowdfundingowa w przypadku Legii nie wystarczyłaby, żeby ocalić klub);
  • W scenariuszu z utrzymaniem, ale bez awansu do pucharów, cena byłaby wyższa, ale bez przesady. Sytuacja finansowa nie byłaby wtedy tak przerażająca, ale również konieczne byłoby dokapitalizowanie w celu pokrycia deficytu, ewentualnego zmniejszenia zadłużenia i inwestycji w nowych piłkarzy (obecny zespół nie gwarantuje włączenia się do walki o mistrzostwo Polski 2022/2023). Symptomatyczne, że sytuacja w czasach ITI była podobna – nieudolne zarządzanie powodowało straty, a zadłużenie wzrosło powyżej 200 milionów (potem skonwertowano je na kapitał), a klub zmienił właściciela de facto za 8 mln zł, bo pozostałą kwotę Mioduski, Leśnodorski i Wandzel spłacili z przepływów operacyjnych i to ostatecznie dopiero po awansie do Ligi Mistrzów. Cóż, jeśli ITI mogło czekać 4 lata na większą część ustalonej kwoty, to może zgodzi się i Mioduski (uśmiech w nawiasie);
  • W przypadku utrzymania i awansu do Ligi Konferencji nie byłoby potrzeby wyceny, ponieważ Mioduski odłożyłby sprzedaż klubu na później.

Na koniec zostawiłem sobie brutalną refleksję. Otóż byłoby dla mnie niesprawiedliwe, gdyby w przypadku sprzedaży Legii Dariuszowi Mioduskiemu zwróciły się wszystkie poniesione nakłady (40 milionów na wykupienie wspólników plus 40 milionów pożyczek). Jeśli bowiem zgodzimy się z tezą, że nie wykorzystał ogromnej szansy, a zamiast tego cofnął spółkę w rozwoju i zmniejszył jej konkurencyjność nawet na rynku polskim, to byłoby mi naprawdę przykro, gdyby stracił na tym klub i skupiona wokół niego społeczność, a sprawca zamieszania spadł jak kot na cztery łapy po pięcioletniej zabawie w sport.

 

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana