Iga Świątek

Wyginam śmiało ciało – półfinał? Mało!

Od razu na wstępie zaznaczę, że ten tekst nie będzie krytyką Igi Świątek. Warszawianka po raz kolejny przebiła swój najlepszy wynik i osiągnęła półfinał Australian Open, jednego z czterech najbardziej prestiżowych turniejów w zawodowym tenisie. To powinno wybrzmieć, jako pierwsze, kiedy oceniamy wynik Polki. Z drugiej strony, Świątek może stać się ofiarą własnego sukcesu, ponieważ zaczyna skutecznie pobudzać apetyt kibiców.

Im wyżej, tym większe ciśnienie

Iga Świątek dobrze rozpoczęła obecny rok od osiągnięcia półfinału turnieju WTA w Adelaidzie. Tam musiała uznać wyższość Ashleigh Barty, który jest teraz bezsprzecznie najlepszą tenisistką na świecie i najprawdopodobniej wygra Australian Open (jak ktoś uważa inaczej, to zapraszam na jakiś zakładzik). Już wówczas można było usłyszeć pomruk niezadowolenia nad Wisłą. Podskórnie każdy niedzielny kibic z Polski liczył na sprawienie niespodzianki przez niespełna 21-latkę i obronę tytułu. Dziś możemy zauważyć komentarze, w których kibice już nie kryją rozczarowania. Przecież Polka grała z zaledwie 30. rakietą świata. Szansa na finał Australian Open była na wyciągnięcie ręki. I ta publiczność, która – miało się wrażenie – niesie Świątek. A tu porażka, i to w nie najlepszym stylu…

Trzeba przyznać, że Świątek miała bardzo dobrą drabinkę. W drodze do finału nie musiała mierzyć się z nikim z top 20. Danielle Rose Collins miała w nogach prawie tyle samo minut, co Polka. Jedyny atut, jaki miała po swojej stronie Amerykanka to nieco więcej godzin na regenerację. Bukmacherzy w roli faworytki stawiali Świątek. Czy zatem zwiększone apetyty polskich kibiców nie były uzasadnione?

Zasłużona porażka

Amerykanka wczoraj była zdecydowanie lepszą tenisistką od Świątek. Na początku wydawało się, że to będzie podobny mecz do dwóch ostatnich, gdzie warszawianka zwycięsko wychodziła z opresji. Niestety, w tym wypadku było inaczej i po obiecującej końcówce pierwszego seta, w drugim nie było dyskusji, która zawodniczka bardziej zasługuje na finał. Niech za najlepsze podsumowanie tego spotkania będzie wypowiedź Świątek, która doceniła klasę Amerykanki:

– Do tej pory nie grałam z taką rywalką. To były najmocniejsze piłki, jakie w życiu przyjmowałam. Czasem na treningu zdarza się, że ktoś posyła takie zagrania, ale w spotkaniach nikt nie podejmuje takiego ryzyka. Jestem pod wrażeniem meczu, jaki rozegrała. Zasługuje na ogromny szacunek.

Pozytywy w faktach

Co Iga osiągnęła w tegorocznym Australian Open? Ano bardzo dużo:

  • W poniedziałek będzie sklasyfikowana na 4. miejscu w rankingu WTA, najwyższym w karierze przebiła barierę ćwierćfinału Turnieju Wielkiego Szlema po raz pierwszy od wygrania Roland Garros (październik 2020 r.),
  • po raz pierwszy w Wielkim Szlemie wygrała dwa mecze z rzędu, kiedy pierwsza straciła seta,
  • wzrost popularności na świecie przez charakterystyczne zachowanie poza kortem (m.in. specyficzne podpisy na kamerach),
  • pierwszy półfinał Australian Open,
  • kolejne bezcenne doświadczenie w młodym wieku,
  • pluszową koalę.

Jeżeli macie wątpliwość co do wzrostu popularności Świątek, to zaznaczę na wstępie, że zawodowy tenis jest w top 5 najbardziej popularnych sportów na świecie. Dlatego to 20-latka ma za sponsora m.in. Rolexa, Red Bulla, PZU, czy Xiaomi. To dlatego też Świątek ma 484k obserwujących na Instagramie, gdzie o takich zasięgach mogą jedynie pomarzyć Anita Włodarczyk (49.2k obserwujących), czy Bartosz Zmarzlik (68k obserwujących). Nie zrozumcie mnie źle, jakości sportowca nie powinno się mierzyć zasięgami, ale jego wartość reklamową już tak. Półfinał jednego z czterech największych turniejów w roku z pewnością zwiększy ten dystans pomiędzy Świątek, a większością sportowców, których możemy znaleźć w pierwszej dziesiątce plebiscytu na najlepszego sportowca roku.

Dobry prognostyk

Przy takiej presji budzić podziw może postęp mentalny, jaki poczyniła Polka w ostatnich miesiącach. Zniknęły tiki nerwowe, a łzy zaczęły się pojawiać po spotkaniach, a nie w trakcie – to istotna różnica pomiędzy tym co było, a tym, jak w nowy rok weszła warszawianka. Zresztą, wspomniane dwa wygrane mecze, w których przegrywała pierwszy set są tego najlepszym dowodem.

Na pewno dużo do analizy będzie miał jej nowy trener, Tomasz Wiktorowski, dla którego to był drugi turniej ze Świątek, jako podopieczną. Były trener Agnieszki Radwańskiej ma bogate doświadczenie i może przez to dzisiejszą porażkę przekuć w coś pozytywnego. Bo nie ukrywajmy, liczymy na więcej ze strony Polki i mamy przekonanie graniczące z pewnością, że osiągnie znacznie więcej.

My, kibice Legii jesteśmy wygłodniali takich sukcesów i biorąc pod uwagę ostatni okres w wykonaniu piłkarskiej sekcji „Wojskowych”, możemy jedynie Idze podziękować. Dawno nie śpiewaliśmy na Łazienkowskiej „Wyginam śmiało ciało…”, dlatego od razu ta pieśń mi przyszła na myśl po półfinale. Jest to niewątpliwy sukces, ale oczekujemy więcej i – z tego, co można zaobserwować – najprawdopodobniej to dostaniemy.

Jazda!

Fot. https://igaswiatek.pl

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Brawo Panowie

Trzeba się po prostu cieszyć i to z kilku powodów. Zdobyliśmy trzy punkty i dzięki temu jesteśmy na pucharowym miejscu w tabeli, a do końca

Z Legii została tylko nazwa

Ileż było nadziei przed dzisiejszą parodią piłki nożnej. Już wjeżdżaliśmy na podium, już straszyliśmy Jagiellonię. Po sześciu minutach było wiadomo, że będzie ciężko. Graliśmy jednak

Przez cierpienie do zwycięstwa

Ależ to był koszmarny mecz do oglądania. Magik z Portugalii zamieszał i zagraliśmy przedziwną taktyką, gdzie Gual za partnera w ataku, praktycznie w poziomie, miał

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.