Miały być cztery punkty straty do Rakowa, jest nadal sześć. Dlaczego? Mamy trzy podstawowe przyczyny takiego stanu rzeczy. Po pierwsze: rozgrywanie od tyłu po ziemi, krótkimi podaniami w każdej sytuacji musiało kiedyś skończyć się babolem. Druga przyczyna ma konkretne imię i nazwisko: Maik Nawrocki. Niedawno potencjalny kadrowicz, dzisiaj gracz rywali. Współtwórca pierwszej bramki dla rywali, protoplasta drugiej i przez cały mecz agregat podłączający gospodarzy do gry. I jeszcze trzecia przyczyna: nie mamy ławki rezerwowych. Trzeba gonić wynik, a nasi ofensywni rezerwowi oprócz Wszołka nie byli nawet dramatycznie słabi. Ich w ogóle nie było.
Zaczęło się dobrze. Graliśmy tak jak ostatnio. My przy piłce, rywale biegali za piłką jak barany, nie mogąc jej tak naprawdę dotknąć. Jednak miałem w sobie jakiś dziwny niepokój. Nic z tego naszego grania nie wynikało, tak jakby nasze tuzy myślały, że kiedyś w końcu musi wpaść, bo im się to po prostu należy. Niby był celny strzał głową Slisza, niby Czech był dosyć blisko po dośrodkowaniu Mladenovicia. Jednak na dobrą sprawę uprawialiśmy sztukę dla sztuki. Aż nadeszła 27. minuta. Rozgrywaliśmy oczywiście od tyłu pod pressingiem. Nawrocki podał mocno za mocno praktycznie w światło bramki do Hładuna. Bramkarz zamiast wywalić w trybuny chciał przyjąć piłkę. Tyle, że ona odbiła mu się od nogi, jak od sęka, trafiła ostatecznie do Domingueza i chłop się przełamał, strzelając po rykoszecie nad Hładunem i Sliszem. Do 40. minuty Nawrocki zdążył zaliczyć jeszcze dwa katastrofalne zagrania. Wreszcie na cztery minuty przed końcem pierwszej połowy Josue strzelił gola dla Legii bezpośrednio z rzutu wolnego. I była to pierwsza taka bramka od 1688 dni. Wyobrażacie sobie?
Wydawało się, że w drugiej połowie pójdziemy za ciosem i pokażemy kto bije się o Mistrza, a kto już jest praktycznie w I Lidze. Nic z tego. Nawrocki zaczął od błędu w wyprowadzeniu piłki. W 47. minucie ratował się faulem po złym przyjęciu. Strzał z wolnego jeszcze obronił Hładun. Bezpośrednim następstwem była kolejna akcja gospodarzy. Dośrodkowanie, Mladenovic kryje plecy rywala i Chuca nie zostawia szans Hładunowi. Czarny sen zaczął się spełniać, a nasi gracze nie robili nic, żeby go rozwiać. Jedyną szansą był tak naprawdę mocny strzał Muciego obroniony przez bramkarza. Weszli Rosołek, Carlitos i Wszołek. Zeszli przęcietni Kapustka, Pekhart i Baku. I co nam z tego przyszło? Czecha często w meczu nie ma, ale strzela gole, czyli graliśmy w dziesięciu – tak załóżmy. Po tych zmianach graliśmy już w dziewięciu. Rosołka i Carlitosa na boisku nie było. Zaliczyli dramatyczne występy. Nie wiem co oni robią na treningach, może cuda? Ale zdjęcie bramkostrzelnego, bądź co bądź, Czecha w takim meczu to jednak nieporozumienie. Szczególnie, że nie trzeba być prorokiem, aby wiedzieć, że im bliżej końca meczu, tym częściej będzie grana wrzutka w pole karne. W końcu Wszołek, w doliczonym czasie gry dośrodkowując z linii końcowej trafił w w rękę rywala. Karnego pewnie wykorzystał Josue. Było jeszcze siedem minut grania. Jednak zwycięstwa nie udało się już wyrwać.
I trudno się temu dziwić. Gospodarze stracili przed tym meczem 41 goli, strzelili 25, w tym 2 nam. Tymczasem nasi gwiazdorzy zdołali dziś oddać cztery celne strzały. Cóż za osiągnięcie. Ileż zebrałem głosów oburzonych kibiców za postawę drużyny w Kaliszu, przecież wynik się zgadzał. To dziś nie było, ani stylu, ani wyniku. Nie było niczego. Nawet okazji. Po 45-minutowej dzisiejszej euforii, wynikającej z remisu Rakowa nie ma już nastroju. Mistrzostwa też raczej nie będzie. W znacznej mierze na własne życzenie. Tak jak nam się zdarzało wygrywać ligę słabością rywali, tak Raków może ją wygrać naszymi brakami, a nie swoją jakością.
Miedź Legnica – Legia Warszawa 2:2 (1:1)
Gole: Dominguez (27’), Chuca (50′) – Josue (42’, 90′ +6′)
Żółte kartki: Tront (20’), Carolina (40’), Velkovski (52’), Mijusković (90′ +4′), Dominguez (90’ +6’) – Nawrocki (47’), Ribeiro (80′)
Miedź Legnica: Abramowicz – Gulen, Mijusković, Niewulis, Carolina – Drachal (Masouras 75’), Dominguez (Narsingh 71’), Tront, Chuca (Naveda 90’ +2’), Velkovski (Matynia 90’ +2’) – Henriquez
Legia Warszawa: Hładun – Nawrocki (Jędrzejczyk 62’), Augustyniak, Ribeiro – Baku (Wszołek 62’), Slisz (Celhaka 79’), Josue, Kapustka (Carlitos 62’), Mladenović – Muci, Pekhart (Rosołek 79’)
fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com