Żyleta świętowała swoje urodziny, a piłkarze w pierwszej połowie wyglądali jak skacowani. Kto wie? Może byli. Udało się odrobić dwa gole i to jest jedyny plus tego meczu. W końcu to była mocarna Warta. Kolejny mecz sztab szkoleniowy nie widzi tego, że wrzutka na Czecha już nie działa? Może nie dowidzą? Na Merliniego jest świetna klinika okulistyczna. Zresztą nie widać było żadnej głębszej myśli taktycznej. Siedząc przed telewizorem w ciemno obstawiałem gdzie pójdzie kolejne zagranie i się nie myliłem. I wróciła parodia w obronie. Już w poniedziałek możemy tracić do lidera jedenaście punktów. Tytuł odjeżdża, a chętnych na niego wielu.
Pierwsza połowa to była gra jak za późnego Michniewicza. Bieganina bez ładu i składu. Choć mogło zacząć się dobrze, jednak centrostrzał Kuna trafił w poprzeczkę. Chwilę później przegraliśmy walkę w środku boiska, Ribeiro nie zablokował strzału, Kuna nie było na asekuracji, Tobiasz obronił strzał, przy dobitce był bezradny. Tyle tylko, że drugie uderzenie miało miejsce dlatego, że bramkarz odbił piłkę przed siebie. Śmiem wątpić, czy była to aż taka bomba, że nie dało się jej zbić do boku, ale co ja tam wiem. Potem mieliśmy festiwal niczego. Niby mieliśmy piłkę, tylko nie wiedzieliśmy co z nią zrobić. Josue się starał i tyle. Kuna praktycznie w ogóle nie było. Elitim im dalej w sezon tym gra gorzej, Muci próbował bez skutku. Piłkarze nie widzieli więc innego wyjścia tylko wejść w swój panujący od dłuższego czasu schemat – podanie do boku i wrzutka. Nie przynosiło to efektu, żadnego. Ale nic to, wierząc w prawo statystyki próbowali dalej i znowu, i jeszcze raz, i ponownie, i bez sensu, i idiotycznie. Czech dużo dla Legii zrobił i chwała mu za to. Jednak do cholery nie strzela goli, a od tego jest napastnik. Warta sporadycznie wychodziła z akcją, za to konkretnie. Wolny, wrzutka, wybicie piłki i idiotyczny cios łokciem Pankova w głowę rywala, karny i dwa gole w plecy. To była dopiero 40. minuta. Zapachniało Stalą Mielec. Na szczęście wśród gości też trafił się niemądry typ. Sfaulował Muciego w polu karnym w niegroźnej sytuacji i Josue w doliczonym czasie gry pewnym strzałem zdobył kontaktowego gola.
Na drugą połowę nie wyszedł Kun. Dias dziś go zjadł na śniadanie. Dynamiczny, z techniką, wchodził w pojedynki, mógł strzelić gola, trafił w dobrej sytuacji w Pekharta. W 61. minucie na boisku po długiej kontuzji pojawił się Kapustka, zastępując Elitima. Potrzebował dwóch minut, aby pokazać jakość. Zamiast kolejnej idiotycznej wrzutki zagrał nisko w pole karne, a tam Albańczyk świetnym, sprytnym strzałem pokonał bramkarza. Razem z nim na boisko wszedł Gual w miejsce Czecha i coś się ruszyło. Kapustka praktycznie zawsze gdy dostawał piłkę zabierał się z nią do przodu i zdobywał teren, zaliczył bardzo obiecujący występ. Gual strzelał trzy razy, w tym raz celnie i groźnie. Niestety nie ustrzegł się też złych decyzji. Grywał już gorzej. Było jeszcze dużo czasu do końca. Niestety niczego nie udało się wcisnąć.
W legijnym środowisku toczy się debata na temat Strzałka. Dziś dostał jedenaście minut wliczając w to czas doliczony. Nie zrobił nic. A przepraszam, zahamował dwie akcje, wywalił piłkę bez sensu, innym razem nabił rywala pozwalając mu ponowić akcję. No to tyle co do naszej młodzieży. Inna sprawa, że zdjęcie Josue w takim meczu to sabotaż.
Powiedzmy sobie szczerze. Wygranie ligi będzie bardzo trudne. A może jest niemożliwe? Może przeceniamy naszych grajków? Może oszukujemy sami siebie? Jedno jest pewne. Nie chce mi się słuchać trenera gadającego o wspaniałym dopingu. Niech się weźmie za robotę i coś wymyśli, bo to co proponuje teraz po prostu nie działa.
Fot. Mateusz Kostrzewa/Legia.com