widziew-legia-j-wydra_1660340460_0460

Zepsuliśmy Gwiazdkę Widzewowi

„Jest taki dzień tylko jeden raz do roku” śpiewają ponoć kibice Widzewa, gdy zbliża się domowy mecz z Legią. W tym roku Gwiazdki nie będzie. Zadbali o to nasi piłkarze. Zasługują na bardzo duże brawa za pierwszą część spotkania i delikatną burę za drugą. Wygraliśmy 2:1. Jednak równie ważne jest to, że można zauważyć powtarzalność w naszych zagraniach, schematy rozegrania i dobrą formę niektórych zawodników. Po raz kolejny są powody do optymizmu.

Zwycięskiego składu się nie zmienia. Tej prawdzie hołduje też nasz trener. Dlatego na murawę w Łodzi wybiegła taka sama jedenastka, jak tydzień temu przeciwko Piastowi. I znowu zadziałało. Pomimo tego, że mejweni i inni samozwańczy eksperci cały tydzień zaklinali rzeczywistość i wróżyli niesamowity mecz beniaminka. Okazało się jednak, że historia nie gra, a jakość piłkarska była po naszej stronie.

Tym razem nie chcieliśmy czekać na drugą połowę. Wyszliśmy wysoko na rywala. Widzew niby próbował odpowiedzieć tym samym, ale skutkowało to przede wszystkim stratami po jego stronie. Znowu graliśmy kombinacyjnie i szybko, czyli tak jak powinna grać ekipa, która celuje w tytuły mistrzowskie. Wraca powoli przekonanie, gdy ogląda się naszą grę, że rywal może zabiegać się na amen, a i tak w końcu złamiemy jego obronę. Ostatni raz tak było chyba za „vadisowych” czasów, wcześniej za Berga w jego najlepszym okresie. Nie zrozumcie mnie źle. Twardo stąpam po ziemi. Jednak o wiele przyjemniej ogląda się taką grę jak dziś w pierwszej połowie, od celowania wrzutkami w głowę Pekharta lub innego napastnika o podobnym profilu.

Tak jak tydzień temu chwaliliśmy lewą stronę, tak dzisiaj na pochwały zasługuje także prawa flanka. W 30. minucie po prawej stronie boiska, w okolicy linii środkowej piłkę dostał Josue i przepięknym no look pass’em podał do Wszołka, ten do Muciego, ten z kolei wystawił piłkę Johanssonowi przed pole karne i Szwed zrobił coś o co go nie podejrzewaliśmy. Oddał płaski, precyzyjny strzał w lewy dolny róg i bramkarz był bezradny. Po raz kolejny rozklepaliśmy defensywę rywali. To samo robiliśmy w meczu z Piastem. Okazuje się, że jednak można. Tylko trzeba to wypracować na treningach. Ktoś powie, że to był przypadek? No to przyglądamy się drugiej bramce. 42. minuta. Znowu Portugalczyk do Wszołka, ten po raz kolejny do Muciego, Albańczyk wrzucił piłkę przed bramkę, a tam nabiegający Kapustka uprzedził obrońcę i zdobył gola.

zdj. Jakub Wydra / Legia.com

Piastowi strzeliliśmy dwa bardzo podobne gole i dziś bliźniacze akcje pozwalały pokonać bramkarza rywali. Nagle okazało się, że atak pozycyjny nie jest taki straszny. Można go wykonać skutecznie. Warunkiem jest szybkość i dokładność, wymienność pozycji i gra z pierwszej piłki. Robiliśmy to z Piastem w drugiej połowie i dziś w pierwszej. Jak miło się to ogląda po męce grania stoper-stoper-boczny obrońca-stoper-defensywny pomocnik i tak do znudzenia, aż jakimś cudem piłka dotarła na wysokość pola karnego i akcja była kończona wrzutką. Obyśmy już na zawsze odeszli od tego archaicznego grania. Tym bardziej, że mamy odpowiednich ludzi do nowoczesnej gry. Wszołek, Baku, Kapustka, Josue, Muci to goście, którym piłka w grze nie przeszkadza. Obrońcy Widzewa przy golach byli bezradni. Po prostu piłka krążyła między naszymi graczami za szybko. O to chodzi. Wreszcie dobry mecz zagrał Josue. Bez niego nie byłoby dziś goli. I słowo o Mucim: chłop gra nie na swojej pozycji i zalicza tylko dziś dwie asysty. Urywa się obrońcom. Szybki, zdecydowany, dokładny, techniczny, oby po raz kolejny nie zniknął.

W pierwszej połowie o grze Widzewa można napisać tylko tyle, że nasi rywale byli na boisku. W drugiej części spotkania musieli się obudzić i zrobili to. Przez pięć pierwszych minut oddali trzy strzały. Wszystkie niecelne. W 54. minucie duży błąd popełnił Tobiasz nastrzelając piłką rywala przy wybiciu i musiał ratować się piąstkowaniem. Nie bardzo potrafiliśmy odpowiedzieć rywalowi. Do przodu nie graliśmy niczego. I choć z ataków rywala wynikały jedynie niecelne lub blokowane strzały to nie była to gra godna silnej drużyny. Zresztą, gola straciliśmy na kwadrans przed końcem po rzucie rożnym. Jednak VAR orzekł spalonego, takiego o paznokieć. Na minutę przed końcem regulaminowego czasu gry gola powinien strzelić Wszołek. Miał tzw. patelnię. Postanowił jednak trafić w bramkarza, piłka zatoczyła jeszcze łuk i odbiła się od poprzeczki. Sędzia doliczył aż 10 minut z powodu interwencji VAR i przerwy spowodowanej tym, że sfrustrowani kibice gospodarzy rzucali przedmioty na murawę. I w tym okresie Josue chyba pierwszy raz w tym sezonie pokazał jak powinien grać prawdziwy lider drużyny. Brał piłkę i po prostu nie pozwalał jej sobie odebrać. Rywale go faulowali lub musieli gonić za podaniem. Nasz kapitan wręcz ich ośmieszał. Ale na sam koniec i tak skucha: ostatnia akcja rywali i bez sensu stracony gol po wrzutce. Kogo krył tu Rose? On chyba nawet sam nie wie. Jednak trzeba przyznać, że Widzew na tego gola zasłużył.

Zadanie dla sztabu to doprowadzić do tego, abyśmy grali dwie dobre połowy. Cieszmy się zwycięstwem i dobrymi akcjami. Zobaczymy jeszcze, jak to wszystko będzie wychodziło z lepszym rywalem. Póki co brawo. Takich czterech akcji, jak przy golach z dwóch ostatnich meczów nie zrobiliśmy chyba w całym ubiegłym sezonie w lidze.

Widzew Łódź – Legia Warszawa 1:2 (0:2)

Gole: Lipski (90′ +10′) – Johansson (30’), Kapustka (42’) 

Żółte kartki: Pawłowski (63’), Sanchez (80′), Czorbadżijski (90′)  – Rose (8’), Jędrzejczyk (45’ +3’) 

Widzew Łódź: Ravas – Stępiński, Czorbadżijski, Żyro – Danielak, Kun (Hansen 88′), Shehu (Lipski 46’), Nunes – Terpiłowski, Pawłowski (Szota 89′), Letniowski (Sanchez 46’)

Legia Warszawa: Tobiasz – Johansson, Rose, Jędrzejczyk, Mladenović – Kharatin (Slisz 87′) – Wszołek, Josue, Kapustka (Rosołek 71’), Baku (Pich 87′) – Muci (Augustyniak 77’)

zdj. Jakub Wydra / Legia.com

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Nie chce mi się o nich pisać

Czas na zmiany. Tu nic nie działa. Nie ma ofensywy, skrzydeł, środka, a z tyłu zawsze coś wpadnie. Czołówka ligi po raz kolejny podała nam

Ręce opadają

Wszyscy baliśmy się tego meczu, mając na uwadze nasze radosne działania w defensywie i dobrą formę Pogoni. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jednak