Ernest-Muci-Stal

Wstydu nie było

Przegraliśmy. Nikogo to nie powinno dziwić. Biorąc pod uwagę różnicę potencjałów piłkarskich i naszą aktualną formę trudno było spodziewać się innego rezultatu. Oczywiście u siebie wygraliśmy. Wystarczy jednak spojrzeć w piłkarskie statystyki, aby wiedzieć, że takie sensacje zdarzają się bardzo rzadko. Nie ma jednak co załamywać rąk. Była walka, zaangażowanie, aktywność. Zagraliśmy nie po polsku. Bez murarki i czekania na wyrok. Zabrakło po prostu umiejętności i w drugiej połowie sił.

Dobrze zaczęliśmy, aktywnie. Gra toczyła się pod bramką gospodarzy. Trwało to trzy minuty. W czwartej Kapuadi zgłupiał przez co poszła akcja ich prawą stroną. Diaby nie tyle poszedł co sprintem nacierał na samotnego Jędze. Ograł go jak dzieciaka, cały stadion wiedział, że będzie strzelał w dalszy róg, tak zrobił i Tobiasz wyjmował piłkę z siatki. Bramkarz pewnie się z tej interwencji wybroni. Nie zmienia to faktu, że (tu się powtórzę) Malarz w swojej top formie pewnie by to wyjął. Jakoś specjalnie nas taki obrót sprawy nie zraził. Graliśmy wysoko, nieustannie pressując rywali. A oni ewidentnie mają zakaz lagowania. To było naszą szansą. Zmaterializowała się w 20. minucie. Kamara zgłupiał i przy wyprowadzaniu piłki zagrał do Muciego. Albańczyk uderzył w taki sposób po widłach, że bramkarz mógł tylko patrzeć jak pada gol dla nas i dodatkowe plus 500 tys. euro przy sprzedaży naszego młodziana. Koledzy Diasa ewidentnie nie chcieli z nim grać. Piłki były zagrywane tylko do Wszołka, niezależnie od tego na którym skrzydle akurat się znajdował. Tobiasz musiał raz się wykazać przy strzale rywali i dwa raz przytomnie wysoko asekurował kolegów, Gual z Diasem zmarnowali szansę na dobrą kontrę. Hiszpan oprócz słabego strzału głową był bezproduktywny. Jednak nie odstawaliśmy od rywali. Emreli i Slisz harowali jak woły i trzymając środek nie dawaliśmy gospodarzom szansa na rozwinięcie gry. Zastanawiałem się na ile minut takiej gry starczy nam sił.

Odpowiedź dostałem w drugiej połowie. Zaczęło się obiecująco. Po wrzutce Wszołka, Dias pocelował dobrze głową w trudnej sytuacji, niestety trafił w poprzeczkę. Później zintensyfikował to co zaczął jeszcze w pierwszej połowie – tragicznie ustawiał się w obronie. Raz za razem musiał uwijać się Tobiasz, a nasza lewa strona przeciekała jak mój portfel po dwudziestym. Rywale bardzo mocno na nas siedli na drugiej połowie. Strata bramki tak naprawdę wisiała w powietrzu i w 59 minucie po wrzutce z wolne gola z bliska strzelił Alex Moreno. Wszołek się spóźnił, można dyskutować czy do piłki powinien wyjść Tobiasz. To i tak czcza gadanina. Nawet gdyby strzelec spudłował byłby karny. Pankov w bezmiarze swej inteligencji postanowił w tej samej akcji skoczyć na plecy rywalowi i powalić go na ziemię. Oczywiście chcieliśmy wyrównać, były to jednak już tylko pojedyncze zrywy, indywidualne szarże. Po stracie gole gra się posypała, sił już zaczęło brakować. Na ostatnie minuty było już żal patrzeć. Grali z nami w dziada korzystając z wyniku i przewagi technicznej. Po wejściu Celhaki i Kapustki środek znowu zaczął nadążać. Na niewiele to się zdało, podobnie jak wcześniej wejście Kramera i Kuna, który chociaż zalepił dziurę ziejącą na stronie Diasa. Nieliczne zaczątki dobrych szans marnowaliśmy i w końcu sędzia zakończył spotkanie.

O awans powalczymy z Holendrami. Ciekawe czy przypadkiem nie przy pustych trybunach. A wracając do piłki. Gdybyśmy w lidze grali w takim tempie i na takim poziomie zaangażowania jak dzisiaj w pierwszej połowie, nasza sytuacji w tabeli byłaby dużo lepsza. Nie mamy się czego wstydzić jeśli chodzi o dzisiejszy mecz. Przegraliśmy z lepszą drużyną. O wiele lepszą.

Fot. Mateusz Kostrzewa/Legia.com

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Punkty się zgadzają, gra do poprawy

Przedsezonowe zapowiedzi trenera nijak się dziś nie przekładały na boisko. Nie dominowaliśmy, nie było intensywności, nie było dobrych sytuacji. W ogóle ciężko powiedzieć coś pozytywnego

Od trampkarza Legii po grę z Koseckim – ks. Bogusław Kowalski

Ostatnie miesiące przy Łazienkowskiej to przede wszystkim utracona bezpowrotnie szansa na zdobycie jakiegokolwiek tytułu w minionym sezonie. Przez działania pionu sportowego w zimowym okienku lwia część kibiców straciła wiarę w projekt, jakiemu przewodniczy Jacek Zieliński. To jednak nie oznacza, że kibice przestali wierzyć w Mistrzostwo. Szczególnie, że wśród nich są tacy, którzy na wierze znają się jak mało kto.

Przeciętność przetykana magią

Zakończyliśmy sezon zwycięstwem. Po pierwszej połowie wydawało się, że będziemy strzelać kolejne gole. Niestety do końca drżeliśmy o wynik, po raz kolejny w tym sezonie.

Bez szału po puchary

Widać już pierwszy efekt pracy Feio. Nie ma wylewów w obronie. Niby nic wielkiego, a jakże spokojniej ogląda się mecze. I to nawet wtedy gdy