Jak na Ekstraklasę było tempo, była intensywność, nie zabrakło twardej walki. Niestety nie wystarczyło to do zwycięstwa. O ile nasza obrona przeszła niesamowitą metamorfozę i zaliczyła czwarty mecz z rzędu na zero z tyłu, to nasz atak dopadła impotencja. W tych samych meczach strzeliliśmy sześć goli. Z tego połowę pierwszoligowcowi i dwa ogórkom z Mostaru. I dziś także viagry zabrakło, okazji bramkowych stworzyliśmy jak na lekarstwo. Jednak czy dzisiejszy wynik jest jakoś strasznie zły? Z punktu widzenia tabeli jest niewesoło. Jednak, co by nie mówić, Lech to nie jest słaba ekipa i oczywiście zawsze oczekujemy zwycięstwa, ale w momencie wychodzenia z kryzysu remis trzeba szanować.
Obydwie ekipy wyszły na siebie wysoko. Grały twardo na co pozwalał sędzia. Stopniowo zdobywaliśmy przewagę optyczną. W 16. minucie cenie uderzył Wszołek, Mrozek odbił piłkę. Minutę później po rzucie rożnym strzelał z pola karnego Kun, bramkarz gości instynktownie uratował Lecha przed stratą gola. Dodajmy do tego niecelny strzał Muciego z dystansu i gol Albańczyka, jak się okazało, po spalonym Jędzy i to by było na tyle godnych uwagi zdarzeń w ofensywie. A co z tyłu? Jędrzejczyk jest stworzony do takich meczów, twardo kasował próby rywali. Kapuadiego na początku dwa razy miał delikatne kłopoty z Ba Loua i reszta gry bez zarzutu. Augustyniak także bez błędów, starał się wyprowadzać piłkę, podobnie Jędza podwajał Wszołka. Obrońcom było o tyle łatwiej, że Elitim z Wszołkiem zaryglowali środek, a Lech co i raz oddawał nam piłkę. Tobiasz w pierwszej połowie musiał dotykać piłki chyba dwa razy i to nie były obrony strzałów rywali. Cóż z tego, skoro do przodu graliśmy tylko prawą stroną, do znudzenia, schematycznie.
W drugiej części gry Lech zaczął grać nieco bardziej energicznie. W 53. minucie stworzyli nawet coś na kształt groźnej akcji i po chwili Tobiasz musiał bronić strzał. Nie spocił się jednak przy tym. A u nas po staremu. Piłka u nas. Nawet szybko wymieniana, zawodnicy nawet w ruchu, ale nic z tego nie wynikało. Nawet mniej, niż w pierwszej połowie. Odnotujmy te dwie sytuacje. Muci z ostrego kąta w bramkarza to raz. Świetny odbiór Wszołka, dośrodkowanie i przegrana walka o pozycję Czecha. Tyle. Poza tym walenie głową w mur. Z tyłu jedna świetna interwencja Augustyniaka gdy dogonił Ba Loua. I tak obydwie drużyny mogłyby grać do jutra i goli by nie było. Lech wydawał się zadowolony z wyniku. My nie potrafiliśmy przeważyć szali na swoją stronę. Z przewagi optycznej nic miarodajnego nie wyszło, w tym z dziewięciu rzutów rożnych.
I co ja mam więcej napisać? Kryzys z tyłu zażegnany. Za to z przodu bieda. I nad tym teraz trzeba pracować. Jeśli Josue nie wymyśli czegoś z kosmosu lub Wszołek nie trafi w głowę Czecha to inni niczego nie zrobią. Muci strzela na wiwat, Gual szuka formy jak incel dziewczyny na Tinderze, Kun po chwilowym wystrzale konkretów wszedł na poziomie ligowej przeciętności, a Dias wróci chyba po sezonie skąd przyszedł.
Niestety tak to wygląda. Z drugiej strony jeszcze niedawno Śląsk ładował nam czwórkę, a magicy z Mielca trójkę. Po dzisiejszym meczu aż trudno w to uwierzyć. Szukajmy tego co optymistyczne, czyli patrzmy na grę z tyłu i uważnie analizujemy to co jest słabe, czyli niemoc z przodu.
Fot. Mateusz Czarnecki.