zarówno new

Takie będą Legie, jakie ich trenerów wybieranie [Zarówno w ofensywie, jak i w defensywie, odc.16]

Patrząc na niemal 9 lat samodzielnych rządów Dariusza Mioduskiego śmiało można stwierdzić, że wziął on sobie bardzo głęboko do serca sentencję Heraklita z Efezu – jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana. I w Legii jest to zmiana trenerów. Systematyczna, często nie poparta racjonalnymi argumentami, dokonywana pod wpływem emocji. Obecna sytuacja sportowa to w dużej mierze pokłosie personalnej polityki właściciela i doboru najczęściej niewłaściwych ludzi na jedno z najistotniejszych stanowisk w klubowej hierarchii.

Od września 2017 do czerwca 2025 w stolicy nastąpiło aż 10 zmian trenerów (nie licząc sytuacji z tymczasową pracą Vuko w 3 meczach w 2018 roku). W tym okresie przewinęło się 9 nazwisk, a dwukrotnie wracano do tego samego szkoleniowca. Pełna lista wygląda następująco:

  • Romeo Jozak
  • Dean Klafurić
  • Ricardo Sa Pinto
  • Aleksandar Vuković
  • Czesław Michniewicz
  • Marek Gołębiewski
  • Kosta Runjaić
  • Goncalo Feio
  • Edward Iordanescu

Czy w każdej ze zmian i przy każdym trenerze jesteśmy w stanie określić, czym w klubie kierowano się zatrudniając tego, a nie innego trenera? Oczywiście, że nie. Racjonalnie da się wyjaśnić maksymalnie 3-4 ruchy z powyższych 10. Na pewno można w tej grupie umieścić Czesława Michniewicza i Kostę Runjaicia, a także Aco Vukovicia (powrót jesienią 2021 roku) czy Ricardo Sa Pinto, bo posiadał naprawdę ciekawe jak na Ekstraklasę CV (półfinał Ligi Europy ze Sportingiem CP, puchar Belgii ze Standardem Liege). W dwóch przypadkach zatrudniano trenerów, dla których była to pierwsza, samodzielna praca (Romeo Jozak i Aleksandar Vuković). Dean Klafurić (wg danych z Transfermarkt) pracował głównie jako asystent, a I trenerem w Chorwacji był w 21 meczach (pracował w 2-ligowej Goricy i kobiecej kadrze Chorwacji). Marek Gołębiewski nie trenował wyżej niż w II lidze, a Goncalo Feio zanim objął stery nad Wojskowymi jako samodzielny trener prowadził tylko 1-ligowy Motor Lublin (54 mecze). Największe doświadczenie spośród szkoleniowców, którym powierzano I drużynę mieli Kosta Runjaić (417 meczów) i Michniewicz (335 meczów). Pożegnany 31 października Edward Iordanescu zanim podjął się pracy w stolicy miał na koncie 237 meczów, zaś Ricardo Sa Pinto kiedy podpisywał kontrakt w sierpniu 2018 roku w roli trenera wystąpił w 180 spotkaniach. Oczywiście, liczba meczów (w tym przypadku najlepiej pokaźna) nie jest gwarantem sukcesu, jednak z pewnością minimalizuje ryzyko i daje większe prawdopodobieństwo, że dany szkoleniowiec nie popełni błędów, które mogą przydarzyć się komuś, kto dopiero rozpoczyna swoją drogę w tym zawodzie. Tutaj nieśmiało rękę może rzecz jasna podnosić Jacek Magiera, którego staż pracy przed przejęciem drużyny po Besniku Hasim wynosił ledwie 11 meczów w 1-ligowym Zagłębiu Sosnowiec, jednak taki strzał udaje się raz na 100 prób.

Stabilizacja? A komu to potrzebne?!

Odkąd Dariusz Mioduski zarządza Legią samodzielnie, średnia pracy trenera to 295 dni, podczas gdy zgodnie z danymi CIES Football Observatory szkoleniowcy w innych europejskich krajach pracują zdecydowanie dłużej – w Norwegii średnia to 595 dni, w Danii 609, a w 2. Bundeslidze 639. Wojskowi zamiast równać do mocniejszych i stabilniejszych lig, zbliżają się do stylu bałkańskiego – w Chorwacji trener średnio pracuje w jednym klubie 153 dni, zaś w Serbii 153. Nie wpływa to dobrze ani na rozwój, ani na ciągłość pracy na wielu poziomach. Mówimy tu zarówno o rozbieżnościach w doborze taktyki czy ustawienia u kolejnych szkoleniowców, ale także budowaniu kadry I zespołu, która z czasem stała się zlepkiem różnego rodzaju koncepcji. Jozak początkowo grał 4-2-3-1, potem 4-3-3, z jedną 6. Klafurić również wybierał między tymi dwoma ustawieniami, by w końcu wziąć na tapet 3-5-2. Sa Pinto zaczął od 4-4-2, by przejść na 4-3-3, ale z wersją na dwie 6 lub 6 i 8. Vuković wrócił do 4-2-3-1, stawiając w ataku na mobilnych Kante bądź Niezgodę. Michniewicz wprowadził grę z 3 stoperów i wahadłami, preferując taktykę w wysokim Pekhartem jako 9. Runjaić po początkach z 4-3-3 także przeszedł na wahadła, ale zamiast wysokiego, statycznego egzekutora szukał także rozwiązań z bardziej mobilnymi Gualem, Mucim czy Kramerem. Feio także początkowo preferował ustawienie z 3 z tyłu, ale z różnymi wariantami w ataku – zarówno z 1 jak i 2 napastnikami, by potem wrócić do 4 z tyłu i środkiem z 6 i dwoma 10. Iordanescu kontynuował ten pomysł, jednak w pomocy zamiast graczy typu Goncalves czy Oyedele, wolał wysokiego i silnego Szymańskiego. Z pozoru to tylko szczegóły, ale w dłuższej perspektywie miały one bardzo istotny wpływ na funkcjonowanie klubu i przede wszystkim drużyny.

Transfery „dla” i „przeciwko”

Preferencje trenerów i polityki transferowej Legii spajali dyrektorzy sportowi – krótko Ivan Kepcija, potem Radosław Kucharski i Jacek Zieliński. Za kadencji Ricardo Sa Pinto sprowadzono Andre Martinsa, który zadomowił się w składzie na praktycznie 3 sezony, jednak mieliśmy też Salvadora Agrę czy Luisa Rochę. Aco Vuković widział potencjał w Arvydasie Novikovasie czy Mateuszu Cholewiaku. Nie widział go za to w Carlitosie, którego wypchnięto na bliski wschód kosztem nieopierzonego Sandro Kulenovicia. Po jego odejściu atak tworzyli Jarek Niezgoda i Jose Kante, którego rok wcześniej „odpalił” Sa Pinto, a napastnik wiosnę 2019 spędził na zapleczu LaLiga z łatką potencjalnego niewypału transferowego. Bywało i tak, że trener nie miał pojęcia o obserwacji potencjalnych celów transferowych, tak jak miało to miejsce w lutym 2021 roku. Legia wypożyczyła z Dynama Kijów obrońcę Artema Szabanowa, który miesiąc wcześniej zagrał przeciwko niej w sparingu. „Chłopaki, zobaczcie i poznajcie, to jest nasz nowy zawodnik. Może znacie, bo bardzo dobrze kopie po autach”. I puścił trzy nagrania, gdy stoper pod naciskiem piłkarzy Legii wybija piłkę w trybuny – wspominał w swoim tekście na temat relacji Michniewicz-Kucharski Dominik Piechota, opisując wejście Ukraińca do zespołu. Jacek Zieliński działał na ograniczonym budżecie, dlatego ruchy transferowe nie były spektakularne, ale ostrożne. Często zbyt ostrożne. Choć wydawało się, że współpraca z Kostą Runjaiciem układa się dobrze, to jeden z transferów stał się przyczynkiem do późniejszego rozstania. Chodzi o Qendrima Zybę, który de facto miał zastąpić Bartosza Slisza. Niemiec wystawił Kosowianina od 1. minuty wyjazdowego meczu z Molde w Lidze Konferencji, gdzie ten całkowicie się spalił i jak nieoficjalnie wskazywano, miało to pokazać dyrektorowi sportowemu, że nowy zawodnik nie ma jakości na Legię. Jeśli tracisz reprezentanta jak Slisz, który rozegrał niesamowite spotkanie z Walią, nie da się zastąpić go piłkarzem, który przychodzi z takiego poziomu. To jest oczywiste, ale myślę, że to wiecie, on to wie, każdy to wie – mówił Runjaić po meczu z Jagiellonią 7 kwietnia 2024 w wywiadzie dla Canal+, odnosząc się do pytania o wspomnianego Zybę. 2 dni później został zwolniony. Dalszą część historii już znamy. O ile Goncalo Feio, jak podkreśla wielu piłkarzy, którzy z nim współpracowali, to taktyczny TOP, o tyle jego styl bycia i charakter nie do końca licowały się chyba z tym, jak Legia chce być postrzegana, zarówno na krajowym podwórku jak i w Europie. Środkowe palce w kierunku kibiców Broendby, konflikt z szefem skautów i finalnie stawianie swojego prywatnego interesu i animozji ponad interes klubu, przez odrzucanie sensownych propozycji transferowych (Pittas, Palma), a na koniec sytuacja z Mateuszem Szczepaniakiem. Dochodzi do tego także rozczarowujący wynik sportowy, bo tak trzeba nazwać 5. miejsce w lidze, nawet jeśli po drodze był ćwierćfinał Ligi Konferencji i zdobyty Puchar Polski.

Dwa scenariusze

Najświeższy epizod tego niezbyt śmiesznego dla kibiców serialu, czyli współpraca z Edwardem Iordanescu udowodniła, że mimo zmian w pionie sportowym, na Łazienkowskiej dalej są poważne problemy z logicznymi wyborami i zrobieniem odpowiedniego researchu. Mimo zapowiedzi, w chwili rozstania z Feio nie było żadnej listy potencjalnych kandydatów na odpowiednim poziomie, a ostatecznie sięgnięto po szkoleniowca, który 3,5 roku nie pracował w klubie, a finalnie nie wytrzymał presji i totalnie nie poradził sobie z grą co 3 dni. Dalej nie wiemy, czy była to decyzja w 100% Michała Żewłakowa, czy jak sugerują media, to zniecierpliwiony poszukiwaniami Dariusz Mioduski uruchomił swoje kontakty, ostatecznie dając błogosławieństwo na zatrudnienie Rumuna. Tak czy inaczej, oba scenariusze są dla Legii fatalne. Pierwszy oznacza, że dyrektor sportowy nie uczy się na błędach (Besnik Hasi), drugi, że nie posiada żadnej autonomii.

Podsumowanie

Za moment powitamy w Legii 11 trenera w erze Dariusza Mioduskiego. Jaka koncepcja tym razem weźmie górę? Śmiejąc się przez łzy, strach się bać. Życzyłbym sobie wreszcie jakiejś sensownej, opartej na jasnych kryteriach rekrutacji i wyboru faceta, który zna specyfikę pracy w dużym klubie, grania co 3 dni i nie będzie publicznie narzekał na to, że jest niewyspany. Chciałbym, żebyśmy wreszcie przestali powielać brednie, typu „tu potrzeba kogoś stąd”, „nie ma czasu na to, żeby trener poznawał specyfikę ligi”. Michal Gasparik z Górnikiem mającym 5 razy mniejszy budżet wykręca w tej chwili bilans 11-2-3, ma 2,16 pkt/mecz. Solidnie wygląda też Cracovia pod okiem Luki Elsnera, Thomasberg wygrał w Pogoni 4 z 5 meczów. Skończmy też wreszcie z ideą „wychowania” własnego trenera, bo Siemieniec jest jeden i podobne scenariusze nie zdarzają się co chwila. Słyszałem już propozycję „Weźmy tego Vuko, obudujmy go dobrym sztabem…”. Nie! To już było, wypaliło się i nie zadziała po raz drugi. Spójrzmy wreszcie nieco szerzej niż na własne podwórko i grono trenerów-kumpli. Skoro mogli to zrobić rywale z ligi, którzy przestali grać zgranymi na rynku trenerskimi kartami, to tym bardziej stać na to Legię.  

Dawid Ziółkowski

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Czy to czas na last dance Fabiańskiego?

W minioną środę Alex Crook na łamach talkSPORT poinformował, że West Ham nie przedłuży wygasającego z końcem czerwca kontraktu Łukasza Fabiańskiego. Oznacza to, że były