Dziewięć punktów w czterech meczach grupowych ustawia nas na autostradzie do wiosny w pucharach. Dzisiejsze zwycięstwo jest zasługą solidności praktycznie wszystkich (niestety są wyjątki) piłkarzy. Nie wliczamy w to zmienników, oprócz Slisza. Wynik i w sumie niezła gra tym bardziej cieszy, że Pankov i Celhaka bez Slisza w podstawowym składzie to zestaw, który cokolwiek mnie zaskoczył. Kolejna bardzo ważna sprawa to zachowanie czystego konta. Oczywiście goście to po prostu słabi piłkarze, ale z pewnością nie lepsza Stal Mielec załadowała nam trzy gole – dziś jednak w ograniczonym zakresie pomagaliśmy rywalom.
Zaczęliśmy źle. Nerwowo, niedokładnie. Już w 3. minucie Hładun przytomnym, dalekim wyjściem musiał ratować sytuację. Odstawał Celhaka, szybko zaliczył żółtą kartkę i bezsensownym podaniem wsadził na konia Pankova. Zapędy rywali ostudził Augustyniak. W 14. minucie z rzutu rożnego dośrodkował oczywiście Josue, piłka trafiła właśnie do naszego stopera, który huknął z dość ostrego kąta pod poprzeczkę. Trochę pomógł rykoszet, ale nasz gracz dobrze się znalazł w polu karnym i przede wszystkim trafił w bramkę. Graliśmy głównie prawą stroną. O ile Kun był mało widoczny, to Muciego nie było w ogóle. Jednak to oni „zrobili” karnego. Albańczyk świetnym podaniem wpuścił w pole karne Patryka, ten wbił się z piłką przed obrońcę, który go zdaniem sędziego faulował. Karny jest podobno wtedy gdy arbiter użyje gwizdka. Niech tak będzie. Dzięki temu w 30. minucie Josue mógł pewnie uderzyć z jedenastego metra. Jedyna godna odnotowania akcja rywali miała miejsce w samej końcówce pierwszej części meczu, ale zawodnik gości fatalnie uderzył z pola karnego.
Po przerwie przyjezdni zaczęli grać żwawiej. Zapału starczyło im na kilka minut. Pomagał im dwukrotnie Augustyniak dwoma fatalnymi zagraniami. Poza tym w pełni kontrolowaliśmy mecz. Gracze z Mostaru praktycznie nie wychodzili z własnej połowy. W 69. minucie przeprowadziliśmy piękną akcję. Piłka chodziła jak w grze komputerowej. Mógł kończyć strzałem Josue, podał jeszcze do Wszołka, który spudłował. Dwie minuty później mógł się poprawić, ale jego strzał z bliska zablokował rywal. Gościom trzeba oddać, że w samej końcówce kilka razy udało się podejść pod naszą bramkę. Nic z tego konkretnego nie wyszło i odnieśliśmy pewne zwycięstwo.
To jednak nie koniec mojej pisaniny. Jest się bowiem kogo czepiać co niniejszym uczynię. Muciego nie było w meczu przez pół godziny. Miał udział przy drugim golu, dwa fajne dryblingi w drugiej połowie. Nadal to jednak cień zawodnika z września. Kun sfaulowany na karnego i tyle. Dużo za mało. Pekhart znowu bez gola, choć koledzy znowu nie pomogli. Zmiennicy to dopiero gwiazdy. Slisz dał coś pozytywnego. Ale reszta to cyrk. Dias wszedł i od razu lewa strona zaczęła przeciekać z tyłu co dało cień nadziei rywalom. Kramer wszedł w buty Czecha, czyli nie dał nic poza czekaniem na wrzutki i pressowaniem rywali. Rosołek się pokazał, a jakże. Zaliczył juniorską stratę czego konsekwencją była żółta kartka dla Elitima. Poza tym stabilnie, czyli bez sensu. I jeszcze niedawny król Podlasia, który dziś jest co najwyżej paziem Warszawy. Gość po raz kolejny gra swój mecz. Bez ładu, składu i pożytku.
Na przeciętne drużyny wystarcza solidność w obronie. Gdybyśmy ją mieli w lidze to i punktów byłoby więcej. Bardzo cieszy czyste konto. W lidze wyjdą pewnie Ribeiro i Jędrzejczyk. Dołożyłbym im Kapuadiego, dziś kasował wszystko. Wracamy na lepsze tory. Powoli, ale jednak. Nie oszukujmy się jednak. Weryfikacja naszej formy odbędzie się w niedzielę.
Fot. Mateusz Kostrzewa/Legia.com