To był z naszej strony niesamowicie smutny mecz. Nie wykreowaliśmy praktycznie żadnej groźnej sytuacji podbramkowej. A i rywale niczego specjalnego nie pokazali. Dzisiejsze spotkanie idealnie pasuje do określenia „Puchar Biedronki”. Co najgorsze drugi mecz z rzędu nie strzeliliśmy gola. A przecież atak był dotychczas w tym sezonie naszą najmocniejszą stroną, a to o tyle ważne, że z tyłu przecież zawsze coś wpadnie. Szkoda straconej szansy, gospodarze okazali się strasznie przecenieni przez środowisko dziennikarskie.
Pierwsza połowa meczu to nuda przerywana niechlujnymi zagraniami naszych graczy w wyprowadzeniu piłki – Slisz, Ribeiro, Pankov. My graliśmy wysoko, oni także. W 25. minucie uratował nas Tobiasz broniąc strzał oddany z niedalekiej odległości od bramki. Jednak od rywali nie odstawaliśmy. Tyle tylko, że nic z naszej gry nie wynikało do przodu. Na siłę możemy wspomnieć o blokowanych strzałach Guala. Hiszpan zresztą znowu grał swój mecz, wróciły demony złych decyzji ze szkodą dla zespołu. Celny strzał oddał Josue, jednak nie sprawił bramkarzowi problemów. Raz oni mieli dłużej piłkę, raz my, a kibice mogli spokojnie przyciąć komara. Niczego by nie stracili.
Początek drugiej połowy rewolucji w grze obydwu zespołów nie zapowiadał. Niestety w 52. minucie poszła wysoka piłka z lewej strony na prawą, Kun był za niski aby wygrać pojedynek główkowy, zgranie do środka, a że Pankov nie zdążył pokryć Pavlidisa od właściwej strony i Grek wbił piłkę z bliska do bramki. Trochę nas to pobudził do bardziej żwawej gry. Pomocną dłoń wyciągnął Lahdo, który po ataku ciosem karate na Ribeiro zapewnił sobie asa kier. To była 65. minuta meczu. Mieliśmy więc jeszcze dużo czasu na odwrócenie losów meczu. Mogliśmy poczuć się jak w Ekstraklasie. Rywale, co zrozumiałe, głęboko się cofnęli, a u nas na boisku pojawili się Rosołek, Kramer i Dias za Czecha, Elitima i Kuna, jeszcze wcześniej Muci zluzował Guala. Obraz meczu był jednostajnie nudny. My powoli rozgrywaliśmy piłkę na połowie rywala, co kończyło się zazwyczaj niedokładnym dośrodkowaniem. Nie było mowy o kombinacyjnej grze. Chyba, że piłka trafiła do Diasa. Zaczął od dwóch strat i już do końca meczu nie zanotował żadnego dobrego zagrania, ale raz dokopał w pole karne, to mu oddajmy. Muci zanotował kolejny występ bez błysku, Kramer oddał chociaż celny strzał, Rosołek miał kilka dobrych odegrań. To wszystko nie złożyło się na nic co mogłoby dać nadzieję na wyrównanie, stąd porażka.
Jeśli mamy kogoś chwalić to na pewno Kuna za pierwszą połowę. Nie tracił piłek, urywał się rywalom, był lepszy , niż Wszołek, o interwencji Tobiasza już było, stoperzy się ogarniali aż do momentu utraty bramki, ale jak na nasze warunki blok obronny grał solidnie. Tak patrzę w moje notatki i po prostu nie mam o czym pisać. Po prostu szkoda. Nie odstawaliśmy od rywali technicznie, fizycznie, czy też organizacją gry, a jednak przegraliśmy po głupio straconym golu. Oglądaliśmy mecz praktycznie pozbawiony emocji, rzecz w tym sezonie praktycznie niespotykana. Elitima nie zapamiętałem z żadnego zagrania, Josue jeśli już pomyślał nieszablonowo, to za jego tokiem myślenia nie nadążył kolega.
Martwi przedłużająca się indolencja strzelecka. Gdy piłki na nos nie dostanie Pekhart, gdy zatnie się Muci nie ma komu strzelić. Nie wygląda to zbyt ciekawie. Nadchodząca przerwa reprezentacyjna jest nam bardzo potrzebna. Trzeba jednak najpierw wygrać w niedzielę. Raków wyglądał dziś jeszcze gorzej niż, ale każdy mecz to osobna historia. Ten dzisiejszy zapisze się w niej znikającym atramentem.
Fot. Mateusz Kostrzewa/Legia.com