fot. Mateusz Czarnecki

Punkt z chaosu

Trener Runjaic mówił przed meczem, że chciałby, abyśmy zagrali dwie dobre połowy. No to póki co mamy do czynienia ze chciejstwem, bo dziś zagraliśmy pierwszą paskudną i drugą akceptowalną. Po dwóch ostatnich meczach zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Osłabiony Górnik załatwił nas w bardzo prosty sposób. Znają go trenerzy Korony i Cracovii, zapomnieli o nim sztaby drużyn z Gliwic i Łodzi. Niestety, kolejne ekipy będą miały znowu łatwiej. Wystarczy grać jak zabrzanie. Zremisowaliśmy bardziej siłą woli, niż jakością. Zaleca się piłkarzom i kibicom więcej pokory w miejsce rozmyślania już o Mistrzostwie. Ja także, samokrytycznie, trzymam właśnie łeb w kubełku z lodem.

O jakim sposobie piszę? Jest banalny. Wyjść wyżej, pressować obrońców. Ale nie przez pierwsze 10-15 minut, lecz przez cały mecz.  Wtedy nie ma mowy o graniu przez Legię ataku pozycyjnego, który o dziwo jest z naszej strony bardzo groźny. Bardzo dawno tak nie było. Za to od lat słyszę – ach, gdyby nie autobusy, to by było, gdyby tak grali z nami w piłkę, to byśmy szli jak burza. No to Górnik grał w piłkę, ale to on szedł jak burza.

Przecież żal było patrzeć na pierwszą połowę. Nasza gra wyglądała następująco: Tobiasz-stoper-boczny obrońca-stoper-Tobiasz-Kharatin-stoper-laga-strata. Inaczej nie potrafili. I tym samym legła w gruzach forsowana przeze mnie teza jakich to mamy techników z przodu. Jeśli już dostali piłkę, to szybki doskok rywali skutkował stratą piłki. Pewnie dlatego najdłużej przy piłce był nasz bramkarz. Czasami Tobiasz grał długą piłkę – zawsze na Wszołka. Ten miał zgrywać na Muciego lub Josue. Nic z tego. Zabrzanie byli szybsi, silniejsi, bardziej zdecydowani. Dlatego zbierali praktycznie wszystkie drugie piłki i sunęli z kolejnymi atakami. Stratą gola pachniało od początku meczu i się doczekaliśmy. Rozumiem, że trener nakazał rozgrywanie od tyłu. Jednak, jak się ma deski zamiast nóg to czasami można daleko wybić piłkę. Kharatin tego nie zrobił, stracił piłkę na wysokości pola karnego i musiał ratować się faulem. Zresztą, Ukrainiec powinien poczuć twardość ławki rezerwowych. Dośrodkowanie, Tobiasz nie potrafił wybić piłki z drugiego metra i Paluszek wyprowadził gości na prowadzenie w 26. minucie. I tak do końca pierwszej części gry oni grali, my biegaliśmy, oczy krwawiły, a Baku wracał do obrony z zaangażowaniem pracowników cukierni, którzy nabijają pączki nadzieniem.

W przerwie trener zareagował. Zeszli Kharatin i Johansson. Zastąpili ich Slisz i Augustyniak. Mieliśmy zapewne ruszyć po remis i zwycięstwo. No to ruszyliśmy. Mladenovic postanowił podać rywalowi piłkę głową po niegroźnej wrzutce. Krawczyk lubi takie prezenty i nie miał problemu z pokonaniem Tobiasza. Nasz bramkarz, o ile pierwszą bramkę zawalił, to w kilku innych sytuacjach swoimi interwencjami utrzymywał nas w grze. Nie zmienia to faktu, że akurat na tej pozycji zazwyczaj był u nas gracz „świetny plus”, czyli nie tylko bronił „setki”, lecz także nie popełniał błędów, a już w Łodzi Tobiasz był bliski sprezentowania gola rywalom.

Jednak po tym golu gra się poprawiła. Nagle można było zacząć grać szybciej. Pojawiły się groźne dośrodkowania, strzały z dystansu, udało się nawet Muciemu trafić w poprzeczkę. W pierwszej połowie Albańczyk miał prawo czuć się jak Lewandowski w reprezentacji za Fornalika. W 61. minucie stało się to na co czekały trybuny – na boisku pojawił się Carlitos, zmieniając Baku. I Hiszpan zagrał dobry mecz. Cały czas wychodził na pozycję. Gdy już dostał piłkę, potrafił pokazać to, że nie zapomniał dryblingu. Z wolnego uderzył tak, że bramkarz rywali pewnie drugi raz z rzędu takiego strzału nie obroni. Z trybun było widać to, że obrońcy rywali darzą Carlitosa respektem. Od razu wymieniali uwagi co zrobić, aby go zatrzymać.

Siedem minut przed końcem wykonywaliśmy rzut rożny, na murawę padł Jędrzejczyk i po interwencji VAR-u sędzia podyktował rzut karny, którego Josue zamienił na gola. Piszę ten tekst, a w tle żali się trener zabrzan, jakim to skandalem jest taka decyzja sędziów. Panie trenerze, fajny mecz zagraliście. W sumie Pana nie znam, ale w normalnej piłce, gdy jeden gość wali drugiego bez sensu ręką w głowę to jest odgwizdywany faul i nieważne, że jest to „taki” mecz. Ale w sumie fajnie, znowu będzie tydzień gadania. Przynajmniej brak lidera medialnego nam nie grozi. Ten sam mistrz od faulu na Jędzy wyłapał jeszcze drugie żółtko i od 88. minuty graliśmy z przewagą jednego zawodnika. Sędzia doliczył 5 minut. W doliczonym czasie gry po wrzutce Mladenovic zgrał piłkę na środek pola karnego, a tam gola na pustaka strzelił Rose, który cały mecz był elektryczny, jak sierść moich kotów po ich bitwie.

Na stadionie euforia. A tak na spokojnie? Piszę i słucham konferencji prasowej. Panie trenerze, my Pana lubimy. Naprawdę nie musi Pan piętnasty raz mówić o atmosferze, kibicach itd. Wolimy, żeby Pan nauczył zespół wychodzić spod presji rywala, miał plan gdy przeciwnik gra wysoko i pozwalał czasem zagrać lagę. Do roboty. Nic jeszcze nie jest wygrane, a wszystko można jeszcze przegrać.

Legia Warszawa – Górnik Zabrze 2:2 (0:1)

Gole: Josue (82’), Rose (90’ +2’) – Paluszek (26’), Krawczyk (55’)

Żółte kartki: Kharatin (25’), Mladenović (45’), Jędrzejczyk (89’) – Paluszek (45’), Jensen (81′, 88′), Szymański (85’), Bielica (90’ +3’)

Czerwona kartka: Jensen (88’)

Legia Warszawa: Tobiasz – Johansson (46′ Augustyniak), Rose, Jędrzejczyk, Mladenović – Kharatin (46′ Slisz) – Wszołek (85′ Rosołek), Josue, Kapustka (73′ Pich), Baku (61′ Carlitos) – Muci.

Górnik Zabrze: Bielica – Olkowski (70′ Wojtuszek), Paluszek (70′ Szymański), Janicki, Jensen, Janża – Kotzke (30′ Kubica), Krawczyk, Jules – Cholewiak, Dadok (43′ Dadok)

Zdj. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana

Przełamania dały komplet punktów

Tak to powinno wyglądać. Jedziemy do, bądź co bądź, ligowego średniaka i pewnie wygrywamy. Wystarczyło mieć bramkarza, napastników, ograniczoną ilość wylewów w obronie, logiczne zmiany