Zakończyliśmy sezon zwycięstwem. Po pierwszej połowie wydawało się, że będziemy strzelać kolejne gole. Niestety do końca drżeliśmy o wynik, po raz kolejny w tym sezonie. Nie udało się zachować czystego konta pomimo przyzwoitej gry w obronie. Nie to jest jednak najgorsze. W przyszłym sezonie nie będzie już u nas gość, który dziś był kluczem przy strzelanych golach, gość potrafiący zagrać jak nikt inny w lidze, gość o wyobraźni boiskowej nieosiągalnej dla kolegów, gość dzięki któremu wygraliśmy w ostatnich sezonach wiele meczów, trzeba będzie grać bez Josue.
6. minuta, Josue podaje długą piłkę jakbyśmy oglądali Ligę Mistrzów do Guala, Hiszpan kiwa i strzela na 1:0. W 40. minucie bliźniacza akcja, Josue gra na nosie decydentom Klubu ponownie idealnie obsługując Guala, a ten raz jeszcze pokazuje, że w przyszłym sezonie może u nas odpalić, na dobre ośmieszając rywala i podwyższając prowadzenie. Mogliśmy wygrywać już w 26. sekundzie, Kapustka został jednak zablokowany. Zagłębie było beznadziejne. Pierwszy raz z własnej połowy wyszli po pięciu minutach i od razu po stracie piłki poszła nasza akcja bramkowa. Jedyny trudniejszy moment to dwa mocne strzały obronione przez Tobiasza praktycznie w jednej akcji. Dwa odbite, wydaje się, że drugie uderzenie mógł złapać. W pierwszej części gry Gual mógł mieć spokojnie na koncie hattricka. Praktycznie od początku meczu w ataku Hiszpana wspierał Urbański, który zmienił już w 10. minucie kontuzjowanego Rosołka.
W drugiej części gry goście zaczęli grać lepiej. Wychodzili odważniej do przodu, my kontrowaliśmy z rzadka i nieskutecznie. Każdy kibic wie, jak w tym sezonie kończyły się mecze gdy przy prowadzeniu zbytnio się cofaliśmy. Dzisiaj przeciwnik był bardzo słaby, dlatego skarcił nas dopiero w 76. minucie, a konkretnie Mróz pokonał bombą z dystansu Tobiasza. I teraz będzie o Japończyku. Strata gola to jego zasługa. Na 20. metrze przed naszą bramką podał bez sensu niecelnie do środka, przejęcie, strzał i gol. Nie oszukujmy się. W całym zespole jakości jest za mało. Jednak Morishita (co można przetłumaczyć, o ironio, „pod laskiem” i trudno nie pomyśleć o drewnie) odstaje nawet od nie najlepiej dysponowanych kolegów. Głównie biega. Bez większego sensu. Można mu zapisać dziś na plus jeden świetny drybling (po nim złe dośrodkowanie) i dojście do strzału z bliska (zmarnowana sytuacja, bramkarz obronił). Tyle, za mało na takiego rywala, za mało na Legię, absolutnie gościa nie należy wykupywać. Od 61. minuty mieliśmy w polu już trzech młodzieżowców. Do Ziółkowskiego i Urbańskiego dołączył Rejczyk. Nasz stoper kolejny raz zagrał świetnie, wygląda jakby grał w Eklapie już któryś sezon. Raz dał się przestawić Kurminowskiemu, poza tym bez błędów. Oczywiście nie wiadomo jak wyglądałby na tle lepszych rywali, niż Warta i Zagłębie, ale bez wątpienia trzeba na chłopaka stawiać i sprawdzać, gdzie w danym momencie jest jego sufit. Urbański dobre zagrania przeplatał złymi. Im dalej w mecz tym mniej siły i gorsza jakość, choć już w końcówce świetnie, w stylu Josue, dograł górą do partnera. Potencjał jest. Rejczyk miał najmniej czasu, zdążył trzy razy poprawnie zagrać do przodu. Ale też szału nie było. Tymczasem czytając opinie znawców i „znawców” na X spodziewałem się nie wiadomo czego. Oczywiście może błysnąć w kolejnym sezonie, o ile będzie na to szansa.
Ostatecznie zwycięstwo dowieźliśmy. Tuż przed końcem zszedł Josue tym samym kończąc grę w Legii. Dziś błyszczał. Dwie asysty i ośmieszanie rywali. Takiego go zapamiętajmy, w szeregu spotkań tak grał. Pomińmy w naszych wspomnieniach człapanie, nonszalancje, czy krzyki na kolegów. Dlaczego? Ponadprzeciętni piłkarze mają większe prawa. A Josue to gość o takiej jakości piłkarskiej jaka rzadko na przestrzeni lat zdarza się nie tylko w Legii, ale i w całej Ekstraklasie. Krytykowałem go nie raz i nie raz zamykał mi japę. Na podsumowanie sezonu jeszcze przyjdzie czas. Dziś pewne jest jedno. Bez jakościowych i licznych zakupów na Mistrzostwo nie ma co liczyć.
Fot. Mateusz Czarnecki