Kibicowsko jest związana z Legią niemal trzy dekady, a jej miłość do klubu pojawiła się po przegranym meczu w Splicie w 1994 roku. O tym, w jakich okolicznościach przyszła na swój pierwszy mecz, do której oprawy ma największy sentyment, czego brakuje w ofercie klubu skierowanej do kobiet i wielu innych zagadnieniach porozmawiałem z analityczką Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych – Anną Marią Dyner.
Jest Pani politologiem, analityczką ds. Białorusi i polityki bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Trzeba przyznać, że obrała Pani dość niestandardową drogę zawodową. Dlaczego?
Wybór tej drogi był sumą różnych rzeczy. Od zawsze interesowałam się stosunkami międzynarodowymi, zainteresowanie Rosją i szerzej obszarem b. ZSRR zaczęło się na moich pierwszych studiach. Rosyjskiego uczyłam się jeszcze w szkole podstawowej, więc do tej nauki wróciłam, poszłam na drugi fakultet i tak zostało. Tematyka bezpieczeństwa doszła natomiast już w trakcie pracy. Mniej więcej dekadę temu miałam napisać tylko jeden tekst… tymczasem mnie wciągnęło, i tak już zostało.
Jeszcze kilkanaście lat temu stereotyp był taki, że wśród kibiców piłkarskich raczej nie spotyka się kobiet, ale Pani ten stereotyp łamie będąc bardzo aktywnym kibicem Legii Warszawa. Jak zaczęła się Pani przygoda z Wojskowymi?
Wychowałam się na warszawskim Grochowie, a tam mury same mówią, a do tego od małego oglądałam z tatą mecze reprezentacji – co wiem z przekazów rodzinnych. Do dziś pamiętam emocje związane z odebraniem mistrzostwa Polski z 1993 r., ale w Legii „zakochałam się” tak naprawdę rok później i to o dziwo po przegranym meczu z Hajdukiem w Splicie. Trzy lata później z kumpelką z klasy poszłyśmy w założeniu na jeden mecz, bo koledzy nam dokuczali, że takie legionistki, a nigdy na stadionie nie były. I ten jeden mecz trwa już 26 lat.
Jest Pani typem takiego spokojnego obserwatora, czy jednak podczas oglądania transmisji czy meczu na żywo polecą czasem jakieś niecenzuralne słowa, gdy nie idzie?
Spokojna bywam – do czasu, co potwierdzą moi koledzy ze stadionu.
Z tego co można zaobserwować na Pani koncie w serwisie X/Twitter, często gości Pani na Łazienkowskiej. Jak reaguje na to rodzina, znajomi? Kibice w naszym kraju wciąż nie mają zbyt dobrej prasy.
Rodzina i znajomi się przyzwyczaili, a stereotypy bardzo wyblakły. W liceum czy nawet jeszcze na studiach musiałam odpowiadać na pytania o mityczne butelki latające jakoby nad głowami. Teraz, od ładnych paru lat, już nikt nie zadaje takich pytań. Może też dlatego, że kibicowanie zaczęło być modne i przyznać się do niego to już nie jest wstyd.
Zdarzyło się Pani, że będąc powiedzmy na jakimś ważnym evencie, konferencji, nie mogąc obejrzeć meczu ukradkiem sprawdzała Pani wynik w sieci?
Oczywiście!
A czy zareagowała Pani np. na informację o pozytywnym wyniku meczu powiedzmy uśmiechem czy jakimś innym gestem?
Nie. Zawodowy profesjonalizm wymaga, żeby w sytuacjach oficjalnych kwestie kibicowskie zostawić „za drzwiami”.
Przechodząc przez stadionowe bramki przed rewanżem z Midtjylland dostała Pani bardzo nietypowe pytanie. Może Pani nieco rozwinąć ten wątek?
Zostałam zapytana, ile mam lat, bo nie wyglądam na osobę pełnoletnią. Uśmiałam się serdecznie.
Zwróciłem uwagę, że bardzo ceni Pani sobie oprawy przygotowywane przez Żyletę. Która najbardziej utkwiła Pani w pamięci?
Tych opraw było bardzo dużo. Na nowym stadionie na pewno był to kadr z filmu „Idź i patrz”. Być może Pana zaskoczę, ale największy sentyment mam jednak do początków tego stulecia i starego stadionu. Oprawę „Witamy w piekle” do dziś mam przed oczami, zwłaszcza że był to okres, kiedy chodziłam już na Przedkrytą.
Pozostańmy w temacie opraw – w kwietniu 2022 roku podczas wyjazdowego meczu z Lechem pojawiła się oprawa przedstawiająca Władimira Putina na „stryczku”, nawiązująca do agresji Rosji na Ukrainę. Czy spotkała się Pani z jakimiś reakcjami na nią w swoim środowisku zawodowym?
Tak, pojawiło się kilka pozytywnych komentarzy z Polski, choć wiem, że w kibicowskich kręgach w Rosji i Białorusi została ona odnotowana, m.in. za sprawą długoletniej zgody między kibicami Lecha Poznań i Spartaka Moskwa.
Jesteśmy kilka tygodni po wydarzeniach, które miały miejsce po meczu Ligi Konferencji Europy z AZ Alkmaar. Robert Podoliński powiedział, że w największym stopniu to polskie media i organizacje kreują obraz polskich kibiców jako bandytów. Zgodzi się Pani z tym?
Trudno mi to ocenić, bo z braku czasu nie śledzę tej dyskusji aż tak wnikliwie, a już zwłaszcza prasy w innych krajach, żeby móc mieć rzetelne porównanie.
Podziela Pani zdanie, że gdyby coś podobnego wydarzyło się względem większego europejskiego klubu, czy też to polska policja potraktowałaby przedstawicieli AZ w ten sposób, to reakcje środowiska, UEFA, byłyby zupełnie inne?
Trudno mi się wypowiedzieć odnośnie do potencjalnej reakcji UEFA, zwłaszcza że Legia ma z tą organizacją długą historię trudnych stosunków, że ujmę to dyplomatycznie. Ale z tego, o czym mówił m.in. prezes Dariusz Mioduski wynika, że Legia nie jest pierwszym klubem, który miał problemy na stadionie w Alkmaar. Nie mam natomiast wątpliwości, że na obiekcie Legii drużyna gości nie zostałaby bez wsparcia gospodarzy.
Wróćmy do rzeczy przyjemniejszych. Poprzedni sezon, a także początek obecnego to zdecydowana poprawa pod względem stricte sportowym, a jak jako kibic odbiera Pani marketingowe działania klubu? Eventy okołomeczowe, spotkania z kibicami, nagradzanie osób za frekwencję. Idziemy w dobrą stronę?
Na pewno nagradzanie osób, które nie opuszczają meczów na Łazienkowskiej jest dobrym pomysłem, łączącym kibiców z klubem. Ale jako kibicka powiem, że oferta marketingowa skierowana do kobiet jest o wiele gorsza niż do panów, nawet biorąc pod uwagę proporcje płci na trybunach. Fajną inicjatywą są tanie bilety na Dzień Kobiet, ale… jako karnetowiczka już z takiej oferty nie skorzystam. To jeden z przykładów. Ale zdecydowanie widać progres i mam nadzieję, że tak zostanie.
Czego według Pani brakuje więc w ofercie skierowanej dla kobiet i z jakiej opcji chętnie by Pani skorzystała?
Brakuje damskich ubiorów – zarówno w rozmiarach XS, jak i XXL, a wzornictwo często jest nieco infantylne. Brakuje też damskiej biżuterii, którą można podkreślić przywiązanie do klubu. Są męskie portfele, damskiej portmonetki nie widziałam. Podobnie, jeśli chodzi np. o zegarki. Oczywiście w przypadku rzeczy droższych robi się pewnie jakąś kalkulację, ale oferta dla kobiet jest niekiedy bardzo uboga.
Tegoroczne mecze w pucharach to nie są widowiska dla ludzi o słabych nerwach. Przy którym spotkaniu ciśnienie najbardziej u Pani podskoczyło?
Na meczu w Warszawie z Ordabasami Szymkent i oglądając w TV końcówkę meczu w Wiedniu. Ale… to przecież Legia, więc spokoju nigdy nie będzie.
Mistrzostwo Polski w tym sezonie to dla Legii obowiązek?
Obowiązkiem bym tego nie nazwała, ale sądzę, że oczekiwania kibiców są wysokie. A w zasadzie były, bo cztery porażki z rzędu, w tym dwie na własnym stadionie nie przystoją żadnemu klubowi walczącemu o krajowe trofea.
Rozmawiał Dawid Ziółkowski