Jeszcze rok temu kibicom Legii tłumaczono, że mistrzostwo jest poza zasięgiem i lepiej skupić się na letnim oknie transferowym, bo zimą „się nie da”. Niedawno w klubie wciąż tliła się wiara w tytuł – zarówno wśród kibiców, jak i w gabinetach przy Łazienkowskiej. Problem w tym, że poza tą wiarą nie było nic więcej. Rok temu można było się frustrować, dziś to już tylko gorzki żart. Kibice zaczęli stopniowo obniżać swoje oczekiwania. I doszli do naprawdę niskiego poziomu.
Za zimowe okienko 2023-24 nikt nie poniósł konsekwencji
Odejście Bartosza Slisza było spodziewane, ale zabrakło sensownego następcy – wytłumaczenie? „Nie warto robić transferu pod publiczkę”. I to wszystko w oknie, w którym klub zaksięgował rekordowy transfer wychodzący z Ekstraklasy (Muci do Beşiktaşu). Trener, który obecnie radzi sobie całkiem nieźle w Serie A, otwarcie wyraził niezadowolenie z działań klubu, tracąc tym samym poparcie zarządu. Finalnie wyszedł na tym lepiej niż Legia, która postawiła na Gonçalo Feio – trenera o krótkim doświadczeniu w tej roli, znanego raczej z kontrowersji niż sukcesów.
Rywale w tym samym czasie, w walce o mistrzostwo zaczęli się potykać o własne sznurówki i finalnie na koniec sezonu wygrała drużyna, która się skompromitowała najmniej.
Czy nie macie déjà vu?
Wiara kibiców kontra rzeczywistość
Mimo fatalnego okna transferowego i rezygnacji z realnej walki o mistrzostwo kibice nie stracili wiary. W sezonie 2023/24 aż 14 z 17 domowych meczów odbyło się przy pełnych trybunach, a na obecny sezon sprzedano 10 000 karnetów. Świetne działania marketingowe przynoszą efekty – kolejne spotkania prawdopodobnie będą wyprzedane, co cieszy klubową kasę. Ale gdzie w tym wszystkim jest to, co najbardziej interesuje kibiców Legii?
Ostatnie trofeum to Superpuchar Polski. Przed startem rundy prezes Herra przekonywał, że wciąż wierzy w mistrzostwo – i dobrze, bo takie podejście jest właściwe. Problem w tym, że za tymi słowami nie idą żadne konkretne działania. Tymczasem osoby, które systematycznie osłabiają kadrę, wciąż pozostają bezkarne i nadal decydują o przyszłości klubu. Słowo „skandal” to za mało, by oddać skalę tego, co się dzieje.
Dyrektor Sportowy poszukiwany
Jacek Zieliński „oficjalnie” nie pełni już funkcji Dyrektora Sportowego Legii. Nie został w ogóle zastąpiony. Jeśli poszukiwania następcy przebiegają w takim samym tempie, jak poszukiwania jakościowych piłkarzy, to klub jest w poważnych tarapatach.
Jacek Zieliński miał być polskim Maldinim, stał się memem.
Wyobrażam go w takiej samej pozie, jak podczas wywiadu w „Dwóch Fotelach”, który dla Meczyków przeprowadzał Janusz Basałaj. Nie ma obecnie trudniejszej roboty, niż Dyrektor Sportowy Legii. Każdy chce ci drogo sprzedać zawodnika. W zimę jest trudno zrobić JAKIKOLWIEK transfer, trzeba myśleć na 2 okienka do przodu, a nawet nie jest się pewnym jutra. Jeszcze ci narzekający kibice… Niedziwne, że wakat jest tak długo wolny.
W tym chaosie kibic Legii zaczyna… tęsknić za Radosławem Kucharskim.
Zielińskiemu można jedynie życzyć, by fani zapamiętali go przede wszystkim z boiskowych wyczynów. Jego kariera w legijnych barwach była piękna, szkoda by było, gdyby przykryła ją kadencja w roli Dyrektora Sportowego.
Gramy bez bramkarza
Jeszcze niedawno Legia mogła się pochwalić stabilną obsadą bramki. Dziś? Latem klub pozbył się Dominika Hładuna, Kacper Tobiasz miał być „hodowany” na milionowy transfer, a tymczasem spadł w hierarchii nawet niżej niż rok temu. Nie jest co prawda w sytuacji, w jakiej kiedyś znalazł się Cezary Miszta, ale i tak trudno mówić o progresie.
(na marginesie, to bardzo ciekawe, że obecny bramkarz Rio Ave, mając do wyboru ośrodek LTC, wolał trenować w Krakowie z „Pasami”)
Obecnie numerem jeden między słupkami jest wypożyczony ze Sportingu Vladan Kovačević, który nie prezentuje najlepszej formy, a i tak będziemy się „cieszyć” jego grą zaledwie do lata. W ostatnich latach Legia przyzwyczaiła kibiców do pewności między słupkami. Dziś trzeba się pogodzić z tym, że na tej pozycji nie ma gwarancji.
Zaczynam tęsknić za Dusanem Kuciakiem, choć nigdy nie byłem jego wielkim fanem.
Saganowski i Włodarczyk jak Henry i Bergkamp.
Z napastnikami bywało różnie, ale kiedy widzę, że Wieczysta Kraków kupuje Rafę Lopesa to zaczynam im zazdrościć. Mam wręcz wrażenie, że do niedawna Ząbkovia Ząbki miała w ataku lepsze opcje niż Legia. Ba! Może nawet w rezerwach, grających na co dzień w Książenicach, znalazłby się ktoś skuteczniejszy niż Gual.
W obecnej sytuacji Marka Saganowskiego i Piotra Włodarczyka wspominam jak wirtuozów na miarę Thierry’ego Henry’ego i Denisa Bergkampa. Nawet nie śmiem tęsknić za Nikoliciem i Prijoviciem – to byłby luksus, na który nie możemy sobie pozwolić. Bardziej niezdrowo ciekawi mnie, co by było, gdyby zdecydowano się na angaż Jarka Niezgody.
Feio vs. Reszta Świata
Kwestia jakości kadry regularnie powraca w dyskusjach, szczególnie w kontekście pytania: „Czy Feio naprawdę ma tak słaby skład, że wyniki muszą wyglądać tak źle?” Odpowiedź brzmi: oczywiście, że nie. W obecnych realiach Gonçalo Feio wydaje się najmocniejszym ogniwem w klubie – ale nie dlatego, że jest wybitnym trenerem. Po prostu inni członkowie komitetu transferowego prezentują katastrofalny poziom.
Gdyby „góra” funkcjonowała w sposób normalny, ocena pracy Feio byłaby zupełnie inna. Jego decyzje personalne bywają dyskusyjne, a momentami wygląda to tak, jakby próbował coś udowodnić – zwłaszcza gdy na boisko wpuszcza Gonçalvesa. Mimo to kibice częściej go wspierają, niż krytykują. Dlaczego? Bo u niego widać autentyczną chęć wygrywania. Może nawet zbyt dużą, co odzwierciedlają jego ruchy na rynku transferowym.
Tymczasem w mediach, które sprzyjają Zielińskiemu i Mozyrce, widać coraz większą nagonkę na Portugalczyka. Pojawiają się „kontrolowane przecieki” o sytuacjach z treningów, gdzie rzekomo pozwala sobie na ostrą reprymendę wobec zawodników. Co ciekawe, w przypadku Kosty Runjaicia takich doniesień nie było – a według relacji piłkarzy on również potrafił nieźle „pojechać” z zawodnikiem. Potwierdza to chociażby wypowiedź Radosława Majewskiego dla Weszło:
Był nieprzyjemny. Taki radykalny. Potrafił okrutnie opierdolić. Zmielić na flaka. Tak, że człowiek czuł się totalnie źle. Po zagranicznym wyjeździe rozumiałem jego metodę. Nie szokowało mnie to. Gorzej znosili to inni. Runjaić potrafił na przykład rzucić: „Kurwa, jak ty tragicznie grasz lewą nogą. Już moja matka lepiej wrzuca”. Na granicy, ociera się, prawda? I to nie tak, że takie teksty były incydentalne. Tak było cały czas.
Cezary Miszta w wywiadzie dla Łukasza Olkowicza w Przeglądzie Sportowym również nie wystawił najlepszej opinii obecnemu trenerowi Udinese.
W kontekście tych doniesień trudno nie sympatyzować z Feio. Portugalczyk nie angażuje się w medialne rozgrywki – czego niestety nie można powiedzieć o innych osobach w klubie. Wystarczy przypomnieć materiał Szymona Janczyka w Weszło oraz doniesienia Faktu o rzekomym skandalicznym zachowaniu Feio wobec dyrektora Mozyrki. Szczególnie wymowny był jeden fragment artykułu Janczyka, który jasno pokazał, że w komitecie transferowym największym problemem nie są pieniądze – tylko ego.
Trener miał wtedy w swoim stylu wybuchnąć, grozić Mozyrce, że „zaraz mu zajebie”. Szef skautingu podszedł do tematu na chłodno, w obecności innych wykpił zapędy Goncalo do bitki, że może spróbować, ale nie wie, czy warto. Szef skautów Legii mógł mieć rację, bo trenuje sztuki walki, więc Portugalczyk zapewne obskoczyłby kolejny łomot na polskiej ziemi.
Według Łukasza Olkowicza z Przeglądu Sportowego, trener ma w Legii tylko jednego sprzymierzeńca. Ale za to jakiego – Marcina Herrę. Mimo to nie może liczyć na pełną swobodę w pracy nad zespołem. Nie jest tajemnicą, że doprowadził do dwóch transferów piłkarzy związanych z jego ojczyzną – Vinagre i Kovačevicia.
Tylko czy czas, który poświęcił na dopinanie tych ruchów, nie byłby lepiej spożytkowany na pracę z drużyną? A może – co dla niego samego mogłoby być ważniejsze – na odpoczynek? Po meczu z Radomiakiem powiedział, że nie śpi, póki nie będzie lepiej. No cóż, nie wiem, czy to najlepszy pomysł.
Coraz gorszy „Najlepszy mecz sezonu”
Za to kibice będą mogli spać spokojniej – bo będzie brakować meczów, po których nie można zasnąć. Za najlepszy mecz ubiegłego roku uznano starcie z Betisem. Być może to nie jest najlepszy moment na umniejszanie tego osiągnięcia, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – mowa o rozgrywkach europejskich trzeciej kategorii, które istnieją dopiero od niespełna czterech lat. W dodatku hiszpański zespół wystąpił bez kilku kluczowych zawodników, oszczędzając siły na prestiżowe Gran Derbi, rozgrywane trzy dni później.
Nie zmienia to faktu, że i tak wskazałbym mecz z Betisem jako najlepszy. Piłkarze Legii zagrali świetnie, co zdarzało się rzadko. Widać było u nich dodatkową motywację – w końcu Liga Konferencji Europy to dla nich najważniejsze okno wystawowe. Do tego doskonała oprawa na trybunach, która sprawiła, że ten wieczór na długo pozostanie w pamięci kibiców.
Już nawet nie marzę o powrocie do Ligi Mistrzów – wiem, że na takie wieczory przyjdzie nam jeszcze długo czekać. Ale przecież zaledwie 3,5 roku temu Legia pokonała Leicester City w Lidze Europy. To był ostatni sezon, w którym graliśmy w europejskich rozgrywkach drugiej kategorii.
Nie wiem, jak wy, ale moje oczekiwania są tak niskie, że nawet nie liczę na awans do fazy pucharowej Ligi Europy w przyszłym sezonie. Ba, patrząc na obecną sytuację, mam coraz większe obawy, czy w ogóle dostaniemy szansę, by w tych rozgrywkach wystąpić.
Ostatnie promyki nadziei gasną
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Oyedele na żywo, poczułem iskierkę nadziei. Wreszcie ktoś, na kogo przyjemnie się patrzy – piłkarz, który wygląda, jakby pochodził z innego futbolowego świata, gdzie gra się szybciej, a technika użytkowa to podstawa. Wystarczyło jedno krótkie wejście, by stał się jednym z ciekawszych zawodników tej kadry.
Obok niego wyróżniłbym jeszcze Rúbena Vinagre. Starałem się jednak nie przyzwyczajać do jego obecności, bo od początku było jasne, że długo tu nie zabawi. Wiosnę zaczął fatalnie, jak cały zespół, ale mimo to jego transfer trzeba ocenić na plus.
I nawet oni – dwaj zawodnicy, którzy są jasnymi punktami tego sezonu – wczoraj zagrali słabo.
Mówimy o walce o mistrzostwo, a tymczasem ja jako kibic cieszę się z takich drobnostek, jak jeden dobry występ Oyedele.
Kiedy patrzę na jakość na boisku, zaczynam tęsknić za Radosławem Kucharskim, który jeszcze niedawno był obiektem drwin.
W najbliższym czasie radości z przychodzenia na stadion będzie coraz mniej. I nie tylko przez wyniki. Nawet z oprawami w przyszłym sezonie może być krucho.
Nie łudźmy się – z nim nigdy nie będzie dobrze
Wszystkie powyższe są konsekwencją obranej drogi lata temu, kiedy samodzielne przewodnictwo nad losami Legii przejął Dariusz Mioduski.
Od czterech lat przed każdym sezonem karmimy się złudzeniami. Wierzymy, że tym razem się uda, że w końcu będzie lepiej. Tymczasem Dariusz Mioduski bryluje na europejskich salonach, a ja, słuchając jego wywiadów, myślami wracam do Sztokholmu, Nikozji, Alkmaar… I dochodzę do prostego wniosku: jego stanowisko w ECA nie daje Legii absolutnie nic. Równie dobrze mógłby tam zasiadać właściciel Polonii.
Skoro nie potrafi zadbać nawet o własne interesy, jak możemy oczekiwać, że zadba o dobro Legii?
Fot. Mateusz Czarnecki