Fot. Mateusz Czarnecki

Miszta wieńczy dzieło

Został już tylko jeden mecz do przerwy zimowej. Będziemy tęsknić za naszą ekipą. Dlatego piłkarze postanowili dać nam możliwość podziwiania ich gry przez dodatkowe trzydzieści minut. Nie zgadzam się z wyświechtanym powiedzeniem, że karne to loteria. Są one częścią gry. Kto potrafi strzelać je lepiej, ten przechodzi do kolejnej fazy pucharowej. My robiliśmy to bardzo dobrze poza jednym, absolutnie niezaskakującym, wyjątkiem. A przede wszystkim Czarek Miszta potrafił zrobić coś co pomogło drużynie wygrać konkurs jedenastek. Kuciak nie dołożył nic od siebie, na pewno znajdzie winnego i na niego nakrzyczy.

A co było wcześniej? Wyszliśmy na nich od razu wysoko z mocą i zapałem. Pełna dominacja. Josue klepał z Kapustką. Gra na jeden, dwa kontakty. Podanie i wyjście na pozycje. Najprostsze co może być w piłce. Ładnie to wyglądało. Niestety nie przekładało się praktycznie na żadne konkrety. Za każdym razem po wymianie wielu podań brakowało tego ostatniego, które kreowałoby dobrą pozycję strzelecką. Niemniej jednak był to kolejny mecz, który długimi fragmentami przypominał czasy naszej hegemonii z minionej dekady. W 29. minucie kontuzjowanego Wszołka zastąpił Baku. Granie większości meczu prawą stroną zbudowaną z Niemca i Szweda zwiastowało duże emocje. Niestety, niekoniecznie pozytywne. Lechii rzadko udawało się wyjść z własnej połowy. Jednak, w przeciwieństwie do nas, gospodarze byli konkretni. W 42. minucie Durmus uderzył z dystansu i pokonał Misztę po rykoszecie. Znowu trzeba było odrabiać straty.

Udało się tuż po przerwie. Strzał Josue obronił Kuciak, Baku dobił w plecy Rosołka. Jednak Polak, jak pokazała analiza VAR, był w tej sytuacji faulowany i po chwili nasz kapitan pewnie wykonał rzut karny. Wróciliśmy do obrazu gry z pierwszej połowy. My atakowaliśmy, oni nastawieni na kontry. I nic konkretnego nam z tego nie wychodziło. Prawie trzydzieści strzałów, z czego raptem kilka celnych. Opadł z sił Kapustka, Muci jak zwykle przestał w ogóle grać. O dziwo, przyzwoicie prezentował się Baku. Szarpał na skrzydle, raz zachował się doskonale w obronie. Psuł mało piłek. Oczywiście, bez szału, ale jest postęp. W 73. minucie Rosołka zastąpił Kramer. Niejednokrotnie naszego młodego Polaka krytykowałem. Jednak szanuj Polaka swego, bo możesz mieć Słoweńca gorszego. Wiem już skąd deficyt węgla w kraju. Cały zapas ma na plecach właśnie Kramer. Przynajmniej biega jakby tak było. Całkowicie bezproduktywna zmiana. Staraliśmy się za wszelką cenę doprowadzić do dogrywki. Bez skutku.

fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com

Trener rzucił do boju świeże siły ubrane w koszulki Celhaki i Picha. Niech te nazwiska świadczą o tym ile pracy ma do wykonania Jacek Zieliński. O ile Albańczyk kilka razy był przy piłce, to amerykańscy naukowcy szukają śladów Słowaka na placu. Podobno nie mogą znaleźć. Dogrywka była powtórzeniem regulaminowego czasu gry. Najpierw Kubicki wypuścił Zwolińskiego, który nie zmarnował stuprocentowej sytuacji. Nastąpiło zwątpienie? U wielu kibiców pewnie tak. Jednak w tym sezonie pokazaliśmy to, że gramy do końca i mamy na to siły. Pary na szczęście zabrakło Szwedowi i jeszcze w pierwszej części dogrywki zastąpił go Rose. Okazało się, że to był ten magiczny moment. Nic nam nie szło, a Lechia dobrze urywała czas. Jednak trzy minuty przed końcem dodatkowych emocji piłkę w polu karnym dostał właśnie Rose i przepięknym uderzeniem przelobował Kuciaka dając nam szansę awansu poprzez rzuty karne.

A te od początku układały się po naszej myśli. Wygraliśmy dwa razy losowanie. Dzięki temu strzelano na bramkę, za którą byli kibice Legii i to my zaczynaliśmy konkurs. Mladenović strzelił pewnie. Miszta postawił na prowokację rywali jeszcze przed strzałem i tzw. Dudek dance. Obronił już pierwszy strzał gospodarzy, wykonywany przez Gajosa. Strzelili Pich, Durmus i Augustyniak. Kuciak był tak blisko obrony czegokolwiek, jak Fabiański na Euro we Francji. Kubicki strzelił nad poprzeczką i emocje mógł zakończyć Kramer. Pokazał jednak, że jego obecna forma nie pozwala mu zrobić czegokolwiek dobrze i trafił w poprzeczkę, choć gdyby chciał to zrobić, zapewne by nie dał rady. Nadzieję Lechii dał jeszcze Zwoliński, ale po chwili Josue dopełnił formalności i zameldowaliśmy się w kolejnej rundzie Pucharu Polski.

Jeszcze dwa akapity personalne. Pierwszy dotyczy Pana Krzysztofa Dowhania. Na pewno nie było przypadku w tym, że Miszta załatwił nam te karne. Dostał po prostu odpowiednie wskazówki, widać było w telewizji, że podpowiadał też Arek Malarz. Przyniosło to skutek. Pan Trener Dowhań wychowuje kolejnych kozaków w bramce. Ilu ich już było? Nie sposób zliczyć i oby miał chęć pracować u nas, jak najdłużej. Ktoś powie: „jaki tam z Miszty kozak, nie?”. Wszedł chłop na jeden mecz i miał do zrobienia konkretną robotę. Pomóc w karnych i to zrobił. Podobnie, jak pomógł w meczu z Leicester rok temu. Porównajmy z Kuciakiem. Stał bezradny, jak emeryt z receptą w aptece. Zapomniał już lekcje Pana Trenera.

I druga laurka: Josue – co to jest za gość! Nie jest malowanym liderem, ani malowanym kapitanem. Bierze chłop piłkę i rządzi na boisku. Ma decydujący głos w każdej akcji. Szybka klepa? Bez problemu. Przerzut? Proszę bardzo. Zagranie długiej piłki na nos? Mówisz i masz. Rywale coraz bardziej boją się do niego podchodzić. Na szczęście Lechiści nie zastosowali typowej polskiej myśli szkoleniowej i nie wycinali go równo z trawą, lecz chcieli grać w piłkę. Oby tylko Portugalczyk nie doszedł do wniosku, że jest na tą drużynę za dobry. Trzeba wyjąć walizkę hajsu i podpisać z nim nowy kontrakt. Natychmiast. Bez Josue stracimy połowę jakości.

Lechia Gdańsk – Legia Warszawa 2:2, k. 2:4

Gole: Durmus (42’), Zwoliński (94’) – Josue (51’), Rose (117’)

Żółte kartki: Zwoliński (109’) – Mladenović (44’), Josue (107’)
 
Lechia Gdańsk: Kuciak – Nalepa, Maloca, Abu Hanna (Tobers 12’, Castegren 91’) – Stec (Conrado 77’), Gajos, Kubicki, Pietrzak – Kałuziński (Koperski 77’), Paixao (Zwoliński 62’), Durmus

Legia Warszawa: Miszta – Johansson (Rose 103’), Augustyniak, Nawrocki – Wszołek (Baku 29’), Slisz, Josue, Kapustka (Celhaka 91’), Mladenović – Rosołek (Kramer 73’), Muci (Pich 91’)

Fot. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

kibice też piszą

Głos kibica: Już było dobrze

Cytując Jacka ze „Ślepnąc od świateł” – Już było dobrze, już było dobrze. Wydaje się, że właśnie to myśli teraz spora część kibiców Legii Warszawa, patrząc na obecną sytuację klubu. Można odnieść wrażenie, że dopiero chwilę temu w tym samym sezonie Legia po heroicznej walce odwróciła losy w Wiedniu i Szczecinie, przy okazji pokonując drużynę z Premier League w europejskich pucharach. Strzelała dużo bramek, jednocześnie tracąc ich niewiele mniej, ale bilans w większości przypadków kończył się pozytywnie – tak mogłoby się wydawać, ale czas mija nieubłagalnie. No i właśnie… już było dobrze.

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana

Przełamania dały komplet punktów

Tak to powinno wyglądać. Jedziemy do, bądź co bądź, ligowego średniaka i pewnie wygrywamy. Wystarczyło mieć bramkarza, napastników, ograniczoną ilość wylewów w obronie, logiczne zmiany