Magiera

Magiera: Nie interesuje mnie zmiana profesji

W najnowszym odcinku naszego podcastu gościliśmy Jacka Magierę – trenera, którego nie trzeba przedstawiać żadnemu kibicowi Legii. Popularny „Magic”, w rozmowie z Bułgarskim Atletą i Bez Zadęcia, odpowiedział na wiele pytań dotyczących najbardziej utytułowanego klubu w Polsce. Poniżej prezentujemy wybrane fragmenty.

O ostatniej ofercie Legii

Była jedna rozmowa z Jackiem Zielińskim. Wcześniej zostało ogłoszone przez prasę, że mam zostać Dyrektorem Akademii, a ja nic o tym nie wiedziałem. Nie interesowała mnie jednak zmiana profesji. Chcę być trenerem, mentorem, a to jest zupełnie inna funkcja, niż bycie dyrektorem. Na razie nie zamierzam zejść z tej drogi, którą kiedyś obrałem i powiedziałem o tym Jackowi. A czy kiedykolwiek zdarzy się, że zostanę dyrektorem? Czas pokaże.

O największym deficycie polskich piłkarzy

Z mojego doświadczenia zaobserwowałem, że największy deficyt u polskich piłkarzy to szeroko rozumiane zarządzanie swoim wolnym czasem. Jeśli piłkarz poświęca tylko 2-3 godziny dziennie na trening, to nie ma szans na osiągnięcie sukcesu. Dlatego tak bardzo ważne jest, co robi w tych chwilach, kiedy jest sam ze sobą. Niedbanie o siebie i przede wszystkim nie inwestowanie w siebie na pewno nie doprowadzi piłkarza do sukcesu.

O piłkarzach Akademii Legii

Trochę przeraża mnie to, że jest mało zawodników z Akademii, którzy w ostatnich latach odgrywają znaczącą rolę w pierwszym zespole. Oczywiście, odeszli Karbownik, Majecki, natomiast nie ma w ich miejsce następców, którzy byliby piłkarzami pokroju Jakuba Kamińskiego z Lecha Poznań.

O małej liczbie debiutantów w okresie jego kadencji w Legii

Do Legii Warszawa trafiłem w 2016 roku w sytuacji, gdzie „Wojskowi” byli na 14. miejscu w tabeli i gdyby nie obroniony rzut karny przez Arka Malarza, to byliby na ostatnim miejscu. Do miejsca pucharowego było 12 punktów straty. W Lidze Mistrzów graliśmy z potęgami, gdzie każdy mecz był bardzo ważny. Obejmując zespół, miałem wiele telefonów, SMS-ów od przyjaciół, którzy mówili mi, żebym nie podejmował się tego zadania, bo będę dostawać „dwucyfrówkę” w każdym spotkaniu Ligi Mistrzów. Zmiana stylu, zmiana podejścia, odbudowa mentalna pokazały, że ten zespół był w stanie rywalizować z najlepszymi. Real Madryt, z którym zremisowaliśmy zdobył Ligę Mistrzów, a Ajax Amsterdam, z którym odpadliśmy po wyrównanej rywalizacji, był finalistą Ligi Europy.

Nie było jednak miejsca na wprowadzanie nowych twarzy, bo cały czas za czymś goniliśmy, za czołówką tabeli Ekstraklasy, grając przy tym w europejskich pucharach. W moim zespole o wiele więcej szans dostawał Sebastian Szymański, a wprowadzanie debiutantów miałem w planach w następnym sezonie. Niestety, nie popracowałem długo, bo do 13 września i nie miałem okazji wdrożyć swoich pomysłów. Wtedy odeszło 7 zawodników, którzy nie zostali zastąpieni piłkarzami o takiej samej lub lepszej jakości. Często wyobrażenia ludzi zarządzających klubem są zupełnie odmienne od tego, co klub jest w stanie rzeczywiście zaoferować. Sukces ponad stan usypia czujność decydentów i jednocześnie rozbudza ich apetyt na więcej.

O odpowiedzialności Vadisa za Szymańskiego

Pewnego dnia podszedłem do Vadisa i zapytałem go, który z młodych piłkarzy z drużyny ma naprawdę wysokie umiejętności. Belg wskazał Szymańskiego. Odpowiedziałem mu na to, że od teraz w takim razie to on jest odpowiedzialny za Sebastiana. Jeśli on zrobi coś nieodpowiedniego poza boiskiem, to pierwszą osobą, do której się zgłoszę z pretensjami będzie właśnie Vadis. Belg wziął sobie to do serca. Pamiętam taką sytuację, kiedy graliśmy na wyjeździe z Zagłębiem Lubin, wtedy postanowiłem zrobić odprawę po angielsku. Jej puenta była taka, że „jeśli ja byłem wam w stanie przekazać to wszystko po angielsku, to wy to wygracie”. Przy stanie 1:1 mieliśmy dylemat kogo wprowadzić: Szymańskiego czy Vako Kazaiszwiliego. Zdecydowaliśmy się na Sebastiana, który później strzelił gola. Jest takie zdjęcie, kiedy Vadis bierze go na ręce… To jest przepiękne zdjęcie, bo pokazuje scalenie zespołu i było niejako symbolem odpowiedzialności Belga za młodego Polaka.

O języku angielskim

Rozmawiałem z Vadisem po angielsku. Piłkarski język angielski jest inny niż ten „życiowy” i swobodnie się czułem używając go. Gorzej mi szło, kiedy chciałem pogadać o życiu, ale posiłkowałem się wtedy translatorem. Dogadywaliśmy się. Mam najlepszego nauczyciela języka angielskiego w Polsce i niech on się wypowie na jakim poziomie jestem. Cały czas go szlifuję, zresztą tak samo, jak hiszpański.

O Nikoliciu

Przed podpisaniem kontraktu dostałem informację od Bogusława Leśnodorskiego, że Nikolić może opuścić zespół już zimą. To, że ta komunikacja między nami nie była taka, jak mógł oczekiwać zawodnik, to się nie zgodzę. Od tego też jest sztab. Był „Vuko”, z którym się świetnie dogadywał i mógł chociażby jemu przekazywać pewne uwagi.

Wystawiłem go od początku spotkania z Realem w Warszawie, ale nie wystawiłem go w Madrycie, o co miał do mnie pretensje. Jednak istnieje coś takiego, jak potrzeby taktyczne i czasem potrzeba odpowiednich piłkarzy do danej strategii, jaką sobie obierasz na dane spotkanie. Piłkarz nie ma wpisane w kontrakcie, że ma grać. Trener nie jest od tego, żeby tłumaczyć każdą swoją decyzję, bo nie miałby czasu na inne obowiązki. Z drugiej strony, ta sytuacja też dużo mnie nauczyła i wyciągnąłem z niej wnioski.

O Sadamie Sulleyu

Był u mnie z 4 razy w pokoju, przekonując mnie, żebym na niego postawił, gwarantując przy tym, że się nie zawiodę. Zawsze odpowiadałem, żeby na początku swoją wartość udowodnił w zespole rezerw. Nic nie mogę powiedzieć o jego umiejętnościach, bo był może u mnie na jednym treningu.

O długofalowej wizji w polskich klubach

Żeby powiedzieć o danym zespole, że to jest „moja drużyna”, potrzeba 3- 4 okienek transferowych. Przychodząc do klubu, zastajesz pewną grupę piłkarzy, którzy są tu od pewnego czasu. Robisz analizę, jak chcesz grać, robisz też analizę w różnych aspektach – mentalnych, motorycznych, taktycznych, społecznych. Nie jesteś w stanie w kilka miesięcy wymienić piłkarzy, którzy ci nie pasują do koncepcji. Często ogranicza cię przy tym budżet.

Dobrym przykładem jest Raków Częstochowa Marka Papszuna. Jak patrzysz, kim grał 4 lata temu, to próżno szukać jakiegoś zawodnika w obecnej kadrze częstochowian. Może znajdziemy jednego. To nie jest zespół osłabiany, tylko zespół wzmacniany w miarę możliwości. Pogratulowałem Markowi Świerczewskiemu, bo co innego raz zdobyć wicemistrzostwo, a co innego utrzymać taki poziom w kolejnych latach. Ja jestem wychowankiem Rakowa, wiem jak ten klub wyglądał 10-20 lat temu. Droga jaką przeszli budzi szacunek.

O ostatnim sezonie Legii

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo byłem pochłonięty tym, co działo się w Śląsku. Na pewno dobrym ruchem Legii było ponowne zatrudnienie Aleksandara Vukovicia w tym trudnym momencie. Dwa razy analizowałem grę „Wojskowych” w poprzednim sezonie: przed meczem we Wrocławiu i przed moim ostatnim spotkaniem w roli szkoleniowca Śląska w Warszawie. W stolicy przed meczem zakomunikowałem w szatni, że trzeba wygrać. Że to spotkanie jest do wygrania i trzeba tego dokonać. Uważałem, że moja drużyna była w stanie w tamtym momencie to zrobić.

O sprzeczce z Bergiem, kiedy przejął na jeden mecz władzę nad zespołem rezerw.

Perspektywa zmienia się w zależności od tego, czy jesteś trenerem „jedynki” czy „dwójki”. Wtedy byłem wściekły, rozgoryczony. Jednak dwa lata później prowadziłem Legię w meczu na Santiago Bernabeu i dziś mogę spojrzeć na tę całą sytuację z uśmiechem. Ja bym się tak nie zachował, jak Berg, ale dziś zupełnie inaczej patrzę na tamto zdarzenie. Być może to musiało się wydarzyć, żebym znalazł się w tym miejscu, gdzie jestem. Takie sytuacje uczą i rozwijają człowieka, więc mogę być wdzięczny za taką lekcję.

O Janie Urbanie

Pracowałem za pierwszej kadencji z Jankiem Urbanem, który miał 45 lat, gdy przyjechał z Hiszpanii. Był pozytywny, inny przekaz, uśmiech, spokój itd. I potem w tym naszym piekiełku zmienił się, zaczął myśleć po polsku. Taka sytuacja na Torwarze. Siedzimy na obiedzie i zamówiliśmy jedzenie. Kiedy zjadłem to zacząłem się niecierpliwić, bo trzeba do klubu wracać, pracować. A Janek, siedzi, wziął sobie gazetkę i 20 minut je tę zupę. Ja siedzę, już mam gulę: chłopie, kiedy skończysz? Przecież trzeba pracę zrobić. A on: spokojnie. Siedzieliśmy na obiedzie z 1,5 godziny. Oczywiście pracę wykonaliśmy jak należy, ale on się nie spieszył. Mija rok, idziemy na Torwar i on jadł szybciej ode mnie .

O zaufaniu

Berto mógł być takim przypadkiem jak Ofoe. Być może byłby, gdyby dano nam szansę pracować, a nie naciskano, że on już musi grać, bo chcemy się pochwalić nowymi zawodnikami. Najgorsze jest to, że często nie mamy zaufania do ludzi, którzy prowadzą zespół, którzy prowadzą treningi, którzy widzą piłkarzy codziennie. Tylko wiemy lepiej, wiemy lepiej z gabinetu, bo ktoś podpowie. I tu jest największy problem.

Całą rozmowę można przesłuchać na Spotify oraz na YouTube.

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Punkty się zgadzają, gra do poprawy

Przedsezonowe zapowiedzi trenera nijak się dziś nie przekładały na boisko. Nie dominowaliśmy, nie było intensywności, nie było dobrych sytuacji. W ogóle ciężko powiedzieć coś pozytywnego

Od trampkarza Legii po grę z Koseckim – ks. Bogusław Kowalski

Ostatnie miesiące przy Łazienkowskiej to przede wszystkim utracona bezpowrotnie szansa na zdobycie jakiegokolwiek tytułu w minionym sezonie. Przez działania pionu sportowego w zimowym okienku lwia część kibiców straciła wiarę w projekt, jakiemu przewodniczy Jacek Zieliński. To jednak nie oznacza, że kibice przestali wierzyć w Mistrzostwo. Szczególnie, że wśród nich są tacy, którzy na wierze znają się jak mało kto.

Przeciętność przetykana magią

Zakończyliśmy sezon zwycięstwem. Po pierwszej połowie wydawało się, że będziemy strzelać kolejne gole. Niestety do końca drżeliśmy o wynik, po raz kolejny w tym sezonie.

Bez szału po puchary

Widać już pierwszy efekt pracy Feio. Nie ma wylewów w obronie. Niby nic wielkiego, a jakże spokojniej ogląda się mecze. I to nawet wtedy gdy