kot kuler

Kot Kuler: Najważniejsza jest Legia, a nie jej prezesi

Kot Kuler to postać, która powinna być znana słuchaczom warszawskiego podziemia, w którym działa od ponad dekady. Poza tym Kuba jest człowiekiem-zajawką – z dziewczyną robi unikalne dywany na zamówienie, jest entuzjastą sceny graffiti oraz aktywnym kibicem Legii. W przeszłości bronił barw legijnej sekcji rugby, a w tym roku wydał dobrze przyjętą płytę „dju i raperze kochajcie się”, na której nie mogło zabraknąć wersów dedykowanych klubowi z Łazienkowskiej 3.

W pewien listopadowy wieczór spotkaliśmy się pogadać m.in. o Legii, czego efekt możecie przeczytać poniżej.

DB: Słuchając Twojej twórczości, da się wyczuć, że jedną z ważniejszych zajawek dla Ciebie jest Legia.

Kot Kuler: Jest najważniejszą. To była moja pierwsza pasja i tak już zostało. Jestem rocznikiem 88’ i mieszkałem na Bemowie, gdzie nie dało się nie odczuć Legii. Jak byłem mały, to Legia grała w półfinale Pucharze Zdobywców Pucharów, ale wtedy jeszcze byłem nieświadomy. Za to Ligę Mistrzów w 96’ już kojarzyłem, ale tak naprawdę inne zdarzenie związało mnie z Legią na zawsze.

Jakie?

Rok 97’ i przegrana z Widzewem… Przez całe życie serce łamie Ci się miliony razy, ale to był mój pierwszy prawdziwy zawód w życiu, który paradoksalnie jeszcze bardziej scalił mnie z tym klubem. Do tej pory pamiętam ten mecz.

Byłeś wtedy na stadionie?

Nie. Na pierwszy mecz zabrał mnie przyjaciel taty w 98’ roku z Odrą Wodzisław. I tak od tego czasu na Łazienkowskiej pojawiam się regularnie.

Karnetowicz?

A jak! Teraz razem z moim tatą i właśnie jego przyjacielem śmigamy na rodzinną – zupełnie tak samo, jak pod koniec 90’. No i doszedł jeszcze szwagier!

Jak Ci się ogląda mecze na tej trybunie? Dobrze widać z tej perspektywy oprawy, ale też możesz posłuchać z bliska, jak prezentują się kibice drużyny przeciwnej.

Co do opraw, to jest to super zaleta tej trybuny, a jeżeli chodzi o ten drugi aspekt, to mam to szczerze w dupie (śmiech).

Legia Ci się nie nudzi? Po kolejnym słabym meczu nie masz tego dość?

Myślę, że ludziom, którzy chodzą na stadion, Legia nie może się znudzić. Zobacz, każdy z nas ma dostęp do najlepszego europejskiego futbolu na wyciągnięcie ręki. Możesz podróżować swobodnie samolotem po Europie i obserwować te drużyny bez żadnych przeszkód. Jednak z jakiegoś powodu decydujesz się wsiadać w 520, czy 171 i jechać na Legię. To nie może Cię znudzić. To jest nie do wyjaśnienia, ale tak po prostu jest.

Rozumiem, że masz porównanie i zdarzyło Ci się korzystać z dobrodziejstw europejskiego futbolu?

Tak. Byłem na Tottenhamie, jak grał jeszcze na Wembley, ale za dobrze tego nie wspominam, bo mimo tego, że mecz był o 13., to z kolegą tak się porobiliśmy, że byliśmy do spania, a sam mecz zakończył się wynikiem 0:0. Byłem też na meczu na Cyprze i w Hadze. Przy tym pierwszym był dziwny klimat, bo ogólnie w Limasolu na murach są takie symbole, jak sierp i młot, swastyki i mocno mnie to uwierało. Za to w Hadze mi się podobało. Mają fajny, klimatyczny obiekt.

W Hadze, jak wchodzisz na stadion to od razu widzisz legijne motywy i to jest bardzo fajne. Swoją drogą robił je Furiat.

Byłem kiedyś w Madrycie, licząc na to, że uda mi się ogarnąć bilety na finał Ligi Mistrzów: Liverpool – Tottenham. Nie udało się, ale byliśmy z kolegą częścią tego wielkiego melanżu na madryckich ulicach. Patrzę, że w tłumie jest typ w koszulce ADO, to podbijam do niego i mówię, że jestem z Warszawy, że kibicuję Legii, a on nie wiedział, o co chodzi. Później okazało się, że to jest kibic Juve i nie kumał kompletnie, że ADO ma zgodę z Legią, ani że Stara Dama miała kiedyś zgodę z nami.

Niektórym ciężko się połapać w tych wszystkich zgodach. Jak podróżowałeś po świecie, to widziałeś może jakieś inne nietypowe legijne lub okołolegijne akcenty, które Cię zaskoczyły akurat w tym miejscu?

Nie, z reguły, jak gdzieś jestem, to ja zostawiam ślad (śmiech).

Legijny ślad masz też na skórze.

Z tatuażami to jest tak, że jeżeli chcesz, żeby one miały jakieś znaczenie, to warto sobie zrobić coś, co się nie zmieni. I właśnie jednym z takich symboli, które są stałe, jest herb ukochanego klubu. To było dla mnie naturalne, więc to sobie wydziarałem.

Wracając do zagranicznych podróży piłkarskich, co wywarło na Tobie największe wrażenie?

Odwiedziłem Stamford Bridge na meczu Chelsea i muszę przyznać, że wtedy mnie wciągnął ten brytyjski klimat. Atmosfera na stadionie była super. Polskim dziennikarzom zdarza się chwalić angielski typ kibicowania za to, że opiera się on na wydarzeniach boiskowych. Że kibice fajnie reagują na to, co dzieje się na boisku. I fakt, fajnie uczestniczyć w takim wydarzeniu, ale tego nie da się przeszczepić na polski grunt, bo u nas na boisku po prostu nic się nie dzieje. Na co tu reagować? Tu jest laga, albo stanie w miejscu. Jakby ludzie mieli reagować tylko na boiskowe wydarzenia, to by w ogóle nie przychodzili na mecze.

Co by jednak nie mówić, jeżeli chodzi o doping, to Legia jest poza zasięgiem. Kiedy przyjeżdża tutaj jakiś turysta, który trochę się interesuje piłką i pójdzie na mecz z Lechem, to może być w ciężkim szoku, jeżeli chodzi o sposób w jaki to wszystko jest zorganizowane. Poziom ultras jest na absolutnie topowym poziomie. Flagi są malowane w doskonały sposób – to są obrazy. Tak samo sektorówki. To co na przykład się działo na urodzinach Nieznanych Sprawców to był rozpi**dol.

To prawda. Był taki tydzień, że w środku tygodnia na Łazienkowskiej grał Szachtar z RB Lipskiem, a parę dni później Legia z Lechią. Pomimo znacznej różnicy poziomu gry, wydaje mi się, że postronny kibic o wiele lepiej bawił się na tym drugim meczu. Chodziłeś na spotkania drużyny z Doniecka?

Nie. W ogóle mnie to nie interesowało w żaden sposób.

Wróćmy zatem do 98’ roku, do początków Twojego kibicowania.

Zawsze chciałem grać w piłkę. Trenowałem w CWKS-ie na Bemowie, wtedy wszystko się chłonęło. Kiedy szedłem schodami przez wieżyczki, mijając kolesi, co walą wódę na półpiętrach, aby na końcu ujrzeć zieloną murawę… To było dla mnie wszystko w tamtym momencie. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi górnolotnie, ale tak się wtedy czułem.

Wspominałeś, że Bemowo też pomagało w tej miłości.

Mój tata był wojskowym i z tego tytułu dostaliśmy mieszkanie w bloku na tej dzielnicy. Wtedy też mieszkali tam piłkarze Legii. Wyobraź sobie, że trzy klatki obok mnie swoje lokum miała absolutna gwiazda tamtych czasów, Marcin Mięciel! Nie dało się w to nie wsiąknąć. Pamiętam, jak siedzieliśmy z kolegami niedaleko obok jego klatki, czekając tylko aż wyjdzie.

Jacy piłkarze mieszkali jeszcze nieopodal Ciebie?

Był Igor Kozioł, nieco dalej mieszkał Piotrek Mosór. Był też mocno widoczny samochód Radosława Wróblewskiego…

Polski Overmars! Aż mi się przypomniał mecz z Valencią na Łazienkowskiej.

Byłem na nim. Tata mnie zabrał na ten mecz na łuk, mimo że się fatalnie czuł. Z tamtego wydarzenia pamiętam głównie jego bladą twarz w autobusie i mega oprawę na stadionie.

Bardzo ważna oprawa, bo pierwsza w wykonaniu Cyberf@nów. Wróćmy jednak do CWKS-u i Twojej przygody z piłką.

Pamiętam, jak przebieraliśmy się w barakach, gdzie warunki były tragiczne. Jednak to nie przeszkadzało w potencjale, jaki był w kadrze trenerskiej. Trenerem rocznika 87’ był Leszek Ojrzyński, a mnie trenował Jarek Wójcik, obecny trener rezerw Piasta Gliwice. Na koniec jednak żaden z chłopaków, z którymi trenowałem nie wybił się. Ja może przez rok myślałem, że coś z tego będzie, ale w sumie to za wiele nie potrafiłem.

Na jakiej pozycji grałeś?

Forstoper przy starym systemie 3-5-2. Ogólnie to nie było na mnie tam za bardzo pomysłu, później poszedłem do szkoły, w której mocno postawiłem na francuski i z braku piłkarskich perspektyw w wieku 13 lat zakończyłem moją przygodę z piłką. Później już nie chciałem reaktywować swojej aktywności na tym polu w innym klubie.

Rozumiem, tylko Legia!

Dokładnie. Francesco Totti (śmiech).

Jednak do Legii wróciłeś później, jako zawodnik. Tyle, że rugby.

Kiedy powstawało Legia Rugby w 2012 roku, to zapisał się do tej sekcji mój kolega, Krzysiu Ojciec z takiej naszej szczeniackiej grupy Najebany Crew. Byłem na paru meczach rugbistów i całkiem dobrze się na nich bawiłem. Później trafił się u mnie taki okres w życiu, że siedziałem w domu i tak z nudów pomyślałem, że potrzeba mi trochę ruchu, adrenaliny. Napisałem wówczas do Krzysia, czy znalazłoby się miejsce dla mnie i on powiedział, że jasne, bo tam zawsze przydadzą się nowe twarze. Jeżeli ktoś to czyta i ma chęć spróbować sił w tym sporcie, to niech śmiało pisze do chłopaków z sekcji rugby.

Od razu zaznaczę, to nie przynosi pieniędzy. Tam są sami pasjonaci i mimo, że chłopaki mieli swojego czasu problemy, to ta sekcja odrodziła się na nowo i dzieje się tam naprawdę dużo dobrego. Ludzie poświęcają swój wolny czas i walczą co sezon, żeby ta sekcja rosła.

Byłem co prawda zaledwie na jednym meczu rugbistów, ale mogę potwierdzić, że jest tam fajna atmosfera. Ale trzeba z pewnością ogarniać zasady.

Tak, w kwestii opraw działają tam ludzie z Ochoty. A jeżeli chodzi o kumanie zasad, to kiedy to ogarniesz, to jest to o wiele ciekawszy sport, niż piłka nożna. Jest bardzo taktyczny i dzięki zasadom możesz uzyskać przewagę nad przeciwnikiem.

Kolejną zaletą tego sportu jest to, że nie ma tam za bardzo miejsca na symulki.

Tak, pamiętam jak w jednym meczu wszedłem mocno w jakiegoś gościa i doszło między nami do spięcia, bo zaczął narzekać, że „ała! Że co to ma być?”. I wyobraź sobie, że jego własny trener go opierdo**ł, że ma przestać płakać i grać dalej.

W piłce nie do pomyślenia. Masz jeszcze jakieś wspomnienia związane z tą sekcją?

To są fantastyczni ludzie i kozackie wyjazdy, o których lepiej za dużo nie mówić (śmiech). To jest jak rodzina i zdajesz sobie sprawę, że masz do czynienia z prawdziwymi facetami, a nie żadnymi popierdółkami. To był fajny moment w moim życiu, ale po tym jak złamałem sobie mostek w jednym z meczów, to nie miałem później motywacji do powrotu, bo spotkał mnie jeden życiowy zakręt i musiałem się z nim uporać.

Inną z Twoich działalności jest robienie unikalnych dywanów na zamówienie (profil na Instagramie znajdziecie TUTAJ). Zdarzyło Ci się, że zgłosił się ktoś do Ciebie, kto kibicuje Legii i chciałby dywan w kształcie herbu? Domyślam się, że wykonanie czegoś takiego, co by służyło, jako podnóżek, mogłoby być dla Ciebie kłopotliwe.

Nie. Założenie tych dywanów jest takie, żeby nie służyły jako podnóżki, tylko żeby je bardziej wieszać na ścianie. Jeżeli się po nich chodzi to one się szybciej niszczą. Jednak ludzie często ich tak używają, ale to już nic mi do tego. Gdyby jednak ktoś w teorii zgłosił się do mnie z zamówieniem, żebyśmy mieli zrobić herb Legii, to bym odmówił. Dla mnie to jest coś więcej, niż logo. Za tym idą wartości i historia tego wspaniałego klubu.

Powiem ci za to, że zgłosiła się kobieta z Lecha i nie postąpiłem po biznesowemu, bo olałem temat. Jakoś źle bym się czuł robiąc coś dla Kolejorza.

Dobra, trochę słodka jest ta rozmowa, więc trzeba dla równowagi zadać inne pytanie: co Cię wkurza w Legii?

W samej Legii nic mnie nie wkurza. Wkurzać mogą osoby pracujące w tym klubie. Czasami mam wrażenie, że za dużą wagę przywiązują do tego, co piszą media lub ludzie na Twitterze, a często są to osoby, którym dobrze szło w Football Managerze i na tej podstawie myślą, że wiedzą lepiej, jak prowadzić klub.

Coś w tym jest.

Jestem ostatnią osobą, która pochwaliłaby Dariusza Mioduskiego, ale mimo wszystko sądzę, że ten człowiek lepiej prowadzi klub, niż znaczna większość tych ludzi, którzy go tak krytykują i wylewają swoje żale w Internecie.

Skoro już wspomniałeś to nazwisko, to dla formalności zapytam, jak oceniasz kadencję Mioduskiego?

Ewidentnie nie wykorzystał potencjału, który dostał. Prawda jest taka, że – żeby być uczciwym w ocenie – Bogusław Leśnodorski przy rozstaniu też mu nie pomagał. Dla przeciętnego kibica, jak ja, widać było, że toczy się jakaś gra pomiędzy nimi. Że było podpuszczanie, wyciek różnych informacji do zaprzyjaźnionych mediów. Wiadomo, że to były działania, które były wymierzone w Mioduskiego, ale na końcu ucierpiał na tym również klub.

Niestety, ale tak się to kończy, kiedy w grę wchodzi ego i wielkie pieniądze.

Leśnodorski w klubie był 5 lat, Mioduski kolejne 5 lat, a ja i inni podobni do mnie kibice żyjemy Legią od 30 lat, albo i znacznie dłużej. I będziemy przy niej – mam nadzieję – drugie tyle. Było już i będzie jeszcze kilku takich prezesów, więc nie za bardzo mnie obchodzi ich los, albo kto z nich miał rację. Dla mnie najważniejsza jest Legia, a ona ucierpiała na tym konflikcie.

To w sumie podobnie, jak z wychowankami Legii – kiedy Wojskowi grają gorzej, to najczęściej obrywają zawodnicy, którzy są tu praktycznie od urodzenia.

Powiem Ci szczerze, że ja nie jestem jakimś mega specjalistą od piłki nożnej, ale jedno wiem na pewno – tutaj masz ciśnienie, żeby nie tylko dostać się do Ligi Mistrzów, a też, żeby w niej zwyciężać. I to mi się podoba, ale przez to ludzie wciąż są zawiedzeni. My za bardzo nie wierzymy, że wyrośnie ktoś od nas, tylko bardziej, że przyjedzie zbawca nie wiadomo skąd i pokaże nam, jak grać w piłkę. Presja jest podobna do tego, co masz np. w Barcelonie, a 17-latek od nas z jakiegoś powodu nie gra tam, tylko w Warszawie. My oczekujemy od naszych wychowanków, że będą grać, jak Ansu Fati, a to tak niestety nie działa.

I często ta presja ich po prostu zjada… Zresztą, nie tylko ich, bo trenerzy u nas też są na świeczniku i nie zawsze sobie radzą z mediami. Dowodem tego może być np. niedawna sytuacja, kiedy Runjaić odmówił udzielenia odpowiedzi na pytanie od redaktora Legia.net.

To była bzdura. Kosta miał wtedy po prostu gorszy moment i nie wytrzymał ciśnienia. Oczywiście, kiedy Legia będzie miała przez dłuższy okres kryzys lub mini-kryzys, to takich obrazków może być więcej. Co nie zmienia faktu, że trzeba za niego teraz trzymać kciuki, bo jego sukces będzie naszym sukcesem.

Jak oceniasz jego dotychczasową pracę?

To nie jest trener pozbawiony wad, ale każdy kto jest związany z polską piłką ma jakieś wady. Według mnie Mioduski na tamten czas podjął najlepszą możliwą decyzję, żeby go zatrudnić. Runjaić pociągnął Pogoń mocno w górę, kiedy było jej bliżej do ekstraklasowych nizin. Teraz szczecinianie są w czołówce, dzięki fundamentowi, który dał właśnie Kosta. Rundę jesienną w wykonaniu Legii można uznać za bardzo udaną, więc trenera oceniam pozytywnie.

Czyli od momentu, kiedy napisałeś „kolor życia? kolorowy” Legiunia zagrała w końcu dobrze?

Napisałem ten numer przed przyjściem Michniewicza, kiedy nie było za ciekawie, a płyta wyszła w czasie, kiedy Michniewicza już nie było i Legia była w strefie spadkowej, więc ten wers był dwa razy aktualny – w momencie, gdy go pisałem i w momencie, gdy była premiera płyty (śmiech).

Co do tego, czy Legia zagrała dobrze: ten sezon jest taki, że cieszę mnie małe rzeczy. No i np. ten ostatni mecz z Jagą był fajny.

Oby w niedalekiej przyszłości było więcej takich fajnych momentów. Dzięki za rozmowę, czekam na nowe produkcje.

Dzięki!

Fot. IG @kulerczyk

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Nie chce mi się o nich pisać

Czas na zmiany. Tu nic nie działa. Nie ma ofensywy, skrzydeł, środka, a z tyłu zawsze coś wpadnie. Czołówka ligi po raz kolejny podała nam

Ręce opadają

Wszyscy baliśmy się tego meczu, mając na uwadze nasze radosne działania w defensywie i dobrą formę Pogoni. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jednak