trybuny Legia Lechia

Gramy do końca

Wreszcie mamy sezon, w którym własny stadion daje nam rzeczywistą przewagę. Wyciągnęliśmy wynik, a nie było na to zbyt wiele czasu. Brawo. Co ważne, zespół reaguje prawidłowo. Stracony gol? Jazda do przodu, zwiększenie tempa, a nie jak to niedawno bywało łby spuszczone jak w marzeniu reżysera „Ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta”. I są na to siły, kolejny mecz pokazuje dobry poziom przygotowania fizycznego. Szkoda tylko, że w kolejnym już spotkaniu nasza obrona myśli, że rywal nie jest w stanie pokonać Tobiasza, a on musi im udowadniać, że – i owszem ma talent i umiejętności – naprawi wiele błędów kolegów, ale nie wszystkie.

Początek meczu nie był zaskakujący. My wysoko, oni nisko. Mogliśmy prowadzić w już w 14. minucie, ale bomba Kapustki z dystansu wylądowała na słupku. Kilka chwil później świetnie rozegraliśmy rzut rożny, jednak, zastępujący Carlitosa, Muci został zablokowany. Aktywny był Rose, notujący odbiory na połowie rywala. U rywali mógł podobać się Durmus, napędzający kontrataki gości i zatrudniający Tobiasza. Niestety słaby mecz grał nasz młody Albańczyk. W pierwszej połowie w polu karnym poślizgnął się na piłce. W drugiej odsłonie źle przyjął genialne podanie Josue. Portugalczyk grał kolejny mecz jakby pracował w Fundacji Mam Marzenie i miał za zadanie pokazać chłopcom, jak wygląda prawdziwy piłkarz. Stemplował każdą akcję, dobrze rozdzielał piłki. Rywale musieli go podwajać, niekiedy potrajać. Przez całą pierwszą połowę mieliśmy przewagę. Jednak nie przekładało się to na klarowne sytuacje. Goście byli  zdeterminowani, dobrze się przesuwali i mieli ochotę na kontry. Widać było, że mogą być groźni.

I udowodnili to już 12 minut po wznowieniu gry. Przegrana przebitka na skrzydle, szybka wymiana podań, nasza obrona rozjeżdża się jak Morze Czerwone i Zwoliński z bliska trafił między nogami Tobiasza. Nie był to pierwszy błąd naszej obrony w tym meczu. O ile Augustyniak zaliczał ważne, udane interwencje, Rose także, to Nawrocki był niepewny jak narzeczona na wyjeździe integracyjnym w korporacji. Słaby występ. Na szczęście maszyna ruszyła. Sygnał do ataku raz za razem dawał kapitan. Mniej więcej od 65. minuty Lechia stanęła w swoim polu karnym i liczyła na cud w postaci dowiezienia wyniku do końca. Zafundowaliśmy im oblężenie i nie mogli wyjść za mury ustawione na szesnastym metrze. Tyle, że i nam ciężko było skutecznie je przekroczyć. Udało się w 74. minucie. Za balistę posłużył Kapustka. Odpalił pocisk, Kuciak podbił go na poprzeczkę, jednak piłka odbiła się od pleców Słowaka i wpadła do bramki. Ten gol to suma szczęścia i umiejętności Bartka, którego forma z każdym meczem rośnie. Fajnie, że to właśnie on strzelił. Bramka doda mu jeszcze pewności, że wszystko idzie w dobrym kierunku i całkowicie zapomni o kontuzji z jaką się zmagał. Remis nie był wynikiem, który by nas zadowalał. Jeśli się żegnać z własną publicznością, to tylko zwycięstwem. Kolejne ataki sunęły na mur gdańszczan. Przez cały mecz bardzo się starał Mladenović, jednak jego wrzutki były niedokładne. Świetnie za to zagrał w 87. minucie, resztę zrobili zmiennicy. Do dośrodkowania doszedł Kramer (i było to jedno z dwóch jego dobrych zagrań w meczu) i kontrująco uderzył głową. Kuciak jeszcze dał radę podbić piłkę, ale przy dobitce Ribeiro był bez szans. Inna sprawa, że obrońcy Lechii stali jak Kolumna Zygmunta. Jak to przy oblężeniu pewnie nie mieli już siły z głodu. Stadion eksplodował. Takie zwycięstwa smakują szczególnie. Gdy odrabiasz straty i wygrywasz, morale i pewność drużyny rośnie. W ubiegłym sezonie taki przebieg meczu byłby niemożliwy. Po stracie gola przegralibyśmy wysoko po kolejnych kontrach.

Fot. Mateusz Czarnecki

Nie znaczy to jednak, że wszystko było idealnie. Obrona do poprawy. Dziś widać było, ile tracimy pewności z tyłu bez Jędrzejczyka. Nawrocki musi być bardziej skoncentrowany i nie popełniać głupich fauli przed polem karnym. Muci jest bez formy. Możemy narzekać na niemoc strzelecką Carlitosa, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że dzisiaj którąś z szans Albańczyka by wykorzystał, a przynajmniej oddał celny strzał. Zresztą, przespaliśmy praktycznie całą pierwszą połowę. Rywala u siebie trzeba napoczynać szybko. Tak, aby musiał się odkryć i tracił gole po naszych kontrach. Skoro po utracie bramki mogliśmy gości zapędzić do narożnika, możliwa była taka gra od początku. Kolejnym razem pościg za wynikiem może się nie udać.

Fot. Mateusz Czarnecki

Nie ma też jednak co przesadnie narzekać. Jest wynik, jest drużyna z charakterem. Brawo.

Legia Warszawa – Lechia Gdańsk 2:1 (0:0)

Bramki: Kuciak (sam. 74′), Ribeiro (86′) – Zwoliński (57′)

Kartki: Mladenović – Tobers, Nalepa, Zwoliński, Diabate 

Legia Warszawa: Tobiasz – Rose (Ribeiro 74′), Augustyniak, Nawrocki – Wszołek (Baku 85′), Slisz, Kapustka, Josue, Mladenović – Rosołek, Muci (Kramer 62′)

Lechia Gdańsk: Kuciak – Stec, Nalepa, Maloca, Pietrzak – Tobers (Diabate 90′), Kubicki – Sezonienko (Conrado 53′), Kałuziński (Gajos 73′), Durmus – Zwoliński (Paixao 73′)

Fot. Mateusz Czarnecki

Podziel się:

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on telegram
Share on whatsapp
Share on email

Zobacz również

Miotła nowa beznadzieja stara

Komentatorzy w Canal Plus wmawiali nam, że oglądamy intensywny, dobry mecz. Taki był wspaniały z naszej strony, że zanotowałem jakieś sześć zdań o godnych naszej

Minimalizm się zemścił

Remis z Jagiellonią wyrzuca nas na dobre z walki o wygranie ligi. Do pucharów blisko i daleko. Niby trzy punkty to niewiele, ale ewentualna przegrana

Przełamania dały komplet punktów

Tak to powinno wyglądać. Jedziemy do, bądź co bądź, ligowego średniaka i pewnie wygrywamy. Wystarczyło mieć bramkarza, napastników, ograniczoną ilość wylewów w obronie, logiczne zmiany